- Nigdy nikogo nie osądzam. Nie mogę wejść w skórę drugiego człowieka. Nie wiem co on czuje, czym się kieruje postępując tak, a nie inaczej. Dlatego nie oceniam – mówi w rozmowie z tvn24.pl Kasia Rosłaniec, twórczyni filmu "Bejbi blues", od dziś obecnego na ekranach kin.
tvn24.pl: Skąd pomysł na film o nastolatce, która świadomie funduje sobie dziecko, jak gdyby kupowała kolejny gadżet?
Kasia Rosłaniec: Z artykułu, który przeczytałam w "Wysokich obcasach". Nosił tytuł "Najmłodsze matki Europy" i dowodził, że nastolatki opanowała moda na bycie w ciąży i rodzenie dzieci, zwłaszcza w Anglii gdzie młode matki mają wysokie świadczenia socjalne i to zwyczajnie się opłaca. Ale nie tylko tam.
W ogóle posiadanie dziecka w bardzo młodym wieku jest dzisiaj bardzo na czasie - tak jak fajnego ciuchu czy właśnie gadżetu. To u pokolenia dzisiejszych nastolatków, które mają niebywałą łatwość zaspokajania swoich potrzeb, nawet nie dziwi.
Po tym artykule zaczęłam robić reasearch, czytałam blogi młodych mam. I to się potwierdziło. Historia, którą opowiadasz wydarzyła się naprawdę. Amerykanie nakręciliby w oparciu o nią "true story". Ty jednak uciekasz od realizmu. Każdy z nas ma swój własny realizm. Podam przykład. Kiedyś bardzo długo wynajmowałam jedno mieszkanie. Wyjątkowo je lubiłam. Pamiętam, że gdy je znalazłam, zadzwoniłam do mojej mamy i powiedziałam: "Mamo ono jest niesamowite. Ma piękny, antyczny stół i rzeźbioną kuchnię".
Kiedy mama przyjechała i zobaczyła mieszkanie, załamała się - bo ten stół się rozsypywał i według mamy, potykając się o niego niechcący, można się było zabić! A ja do dziś widzę go i pamiętam jako cudowną rzecz.
I tak jest ze wszystkim. Czasem widzę coś, co może naprawdę nie wygląda do końca tak, jak w mojej głowie, gdy ktoś inny na to patrzy. I dla mnie to jest realizm, ja tak widzę świat i żal mi tych, którzy widzą go szarym czy czarno-białym. Ja postrzegam go w feerii barw. Operujesz w przemyślany sposób kolorami, tworząc coś w rodzaju kodu kolorystycznego w zależności od rodzaju scen. Skąd ten pomysł? Zacznę od tego, że najpierw chciałam zrobić kino w stylu skandynawskim, stąd operator jest Norwegiem.
Miało być bardzo minimalistycznie, bo byłam zafascynowana długo Agatą Bogacką, na której obrazach są przecież niemal puste przestrzenie.
Ale później, gdy już zaczęłam szukać konkretnych bohaterów, zaczęłam czytać blogi modowe. Przede wszystkim Tavi Gevinson, młodziutkiej Amerykanki, który jest fantastyczny, a ona sama bywa nawet na pokazach Lagerfelda. On chyba najbardziej mnie zainspirował.
No i pomyślałam, że film może być trochę jakby jej blogiem, czymś w rodzaju pamiętnika, w którym nastroje bohaterki oddają kolory, każdy symbolizuje zupełni inny styl opowiadania.
Gdy Natalia ma do czynienia z bardzo konkretnymi, trudnymi do radzenia sobie problemami, mamy kolor niebieski, sceny niemal nieoświetlane, gdy wchodzimy do świata jej wyobraźni - mamy czerwone, surrealistyczne. Scenopis był niezwykle kolorowy, gdy zaczynaliśmy pracę z operatorem, pięć kodów kolorystycznych jakie zastosowaliśmy, składa się na jego wizualną warstwę. Wszyscy w Twojej opowieści są egoistami, co prowadzi do tragedii. Uderzyło mnie jednak, że Twoi bohaterowie wcale nie są smutni czy nieszczęśliwi. Sam film też smutny nie jest. Chwilami jest smutny. Ale zgodzisz się, że egoiści dobrze czują się sami ze sobą. To po co mają się smucić? Oni z pozoru starają się nawet pomagać innym, ale na własnych warunkach, tak by czerpać z tego powód do samozadowolenia.
Są z siebie dumni i nikt z nich nie poczuwa się do winy. Pewnie gdyby się poczuwali, nie wydarzałoby się to, o czym opowiadam. Udaje ci się w "Bejbi blues", a wcześniej w "Galeriankach" uniknąć moralizowania. Nie oceniasz swoich bohaterów, jedynie rejestrujesz to, co się dzieje. Mam tak od zawsze - nigdy, nikogo nie osądzam. Mogę to przecież robić wyłącznie z mojego punktu widzenia, nie mogę wejść w skórę drugiego człowieka, nie wiem co on czuje, czym się kieruje postępując tak, a nie inaczej. Dlatego nie oceniam. Każdy kolejny bohater patrzy na te same zdarzenia z własnego punktu widzenia, każdy widzi je inaczej.
W eksplikacji reżyserskiej nazwałaś ten film "Hymnem hipsterów". I tu się pogubiłam, bo hipsterzy sa ponoć w opozycji do maintsreamowego nurtu mody, kultury, etc. U Ciebie zaś bohaterowie chcą być właśnie modni. Możesz to wyjaśnić? O tym, że to hymn hipsterów, dowiedziałam się dopiero po nakręceniu filmu. Myślę, że to w sporej mierze zasługa młodych ludzi, którzy to dali temu filmowi swoją barwną osobowość.
Gdzieś znalazłam taką definicję tego określenia, która bardzo mi się spodobała: "hipster to ktoś konformistyczny w swoim nonkonformizmie".
Pokolenie młodych ludzi, którzy są jak gdyby "spoza systemu". Tzn. oni faktycznie są pod prąd obowiązującej mody i kultury.
Tyle tylko, że są tak bardzo od początku do końca "wykreowani" i na tyle oryginalni, że nagle okazuje się, że oni sami tworzą jakąś modę. Twój film zakwalifikował się na tegoroczny festiwal filmowy w Berlinie. W jakiej sekcji będzie prezentowany? W konkursowej sekcji "Generation" , do której trafiają filmy młodych twórców.
Autor: Rozmawiała Justyna Kobus//mat / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: materiały promocyjne