- Na poziomie globalnym wyzwania związane z ochroną przyrody, zmiany klimatyczne i degradacja ekosystemów są zdecydowanie najważniejszą kwestią naszego pokolenia - ocenił w rozmowie z tvn24.pl amerykański aktor Edward Norton. - Michael Bloomberg ma rację, mówiąc, że nie potrzebujemy pozwolenia rządu federalnego, żeby wypełnić założenia tej umowy - podkreślił.
Edward Norton jeden z najbardziej cenionych hollywoodzkich aktorów odebrał w piątek Nagrodę Specjalną Transatlantyk Glocal Hero Award przyznawaną przez organizatorów Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Transatlantyk w Łodzi. Wyróżnienie przyznawane jest wybitnym osobistościom, których lokalne i globalne działania kształtują oblicze współczesnego świata. Edward Norton poza tym, że ma na koncie między innymi trzy nominacje do Oscara, od lat udziela się społecznie, wspomagając potrzebujących. Aktywnie działa też na rzecz ekologii.
- Czuję się zaszczycony tą nagrodą. To dla mnie bardzo wzruszające, że będąc pierwszy raz w Polsce, otrzymuję takie wyróżnienie i ogromnie je doceniam. W czasach, w których często słyszy się głosy, że artyści nie powinni wypowiadać się publicznie, głęboko wierzę, że mamy swoją znaczącą rolę w tej globalnej konwersacji. Wiara w muzykę, film, literaturę i teatr to wiara w rzeczy ważne. Jeśli artyści, muzycy, twórcy filmowi nie uchwycą tego ducha czasu, wtedy możemy wszyscy pójść do domów. Dziś na ulicę wychodzą zarówno artyści, jak i zwykli ludzie - wszyscy bierzemy udział w tej dyskusji. I nawet jeśli czasem czujemy, że przegrywamy, mam wrażenie, że nie powinniśmy się zatrzymywać - powiedział Edward Norton, odbierając nagrodę z rąk dyrektora festiwalu, Jana A.P. Kaczmarka.
Amerykański aktor jest piątym w historii festiwalu laureatem tego wyróżnienia. Dotychczas Transatlantyk Festival uhonorował tą nagrodą duńskiego naukowca Bjørna Lomborga, teoretyczkę i krytyczkę kultury prof. Gayatri Chakravorty Spivak, małżeństwo Elżbietę i Krzysztofa Pendereckich oraz Yoko Ono.
Rozmawiał Tomasz-Marcin Wrona.
Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl: Świat zna cię przede wszystkim z Twoich wielkich ról, za które otrzymałeś między innymi nominacje do Oscara. Były to filmy "Lęk pierwotny", "American History X" i "Birdman". Jednak po raz trzeci wziąłeś udział w filmie Wesa Andersona ("Isle of Dogs", premiera 2018 rok - przyp. red.). Co jest takiego w Andersonie, że po raz kolejny zdecydowałeś się na współpracę z nim?
- Myślę, że Wes jest jednym z najbardziej wyjątkowych, charakterystycznych twórców filmowych w amerykańskiej kinematografii. Kręci niesamowite filmy. Od "Bottle Rocket" czy "Rushmore" był dla mnie jednym z najlepszych filmów tego okresu (połowa lat 90. - przyp. red.). Gdy je zobaczyłem, pomyślałem: jeśli ten facet chciałby mnie w swoim świecie, na pewno to zrobię. Po pewnym czasie mieliśmy okazję się poznać, korespondowaliśmy ze sobą, pokazał mi jedną ze swoich sztuk, ale nie mieliśmy pomysłu na nią. Potem zaczął robić "Kochanków z księżyca" i zadzwonił do mnie. Szczerze, byłem bardzo podekscytowany. To był dla nas świetny okres. Całe doświadczenie było świetną zabawą. Wielu z nas, z obsady i ekipy, chciało do tego wrócić.
I wracacie po raz trzeci. Mógłbyś nam zdradzić co nieco o "Isle of Dogs"?
Niewiele. Wes utrzymuje cały projekt w tajemnicy, więc nie chciałbym mu odebrać tej możliwości odkrywania kolejnych elementów. Wielu aktorów, którzy biorą w tym udział, podkładają jedynie swoje głosy bohaterom - psom, które żyją na wygnaniu. Nie powiem, dlaczego żyją na wygnaniu, ale tak wygląda ich sytuacja. Próbują tam podołać swoim egzystencjalnym dylematom - jak żyć na wygnaniu. Mój bohater należy do bandy, którą grają także Bryan Cranston, Jeff Goldblum, Bill Murray i Bob Balaban. Tworzymy taką psią bandę, ale są też inne.
Kolejny raz spotykasz się na planie z Billem Murrayem.
W zasadzie nasza praca już się skończyła. Gdy kręci się film animowany, praca aktorów ograniczona jest do bardzo krótkiego okresu. Zrobiliśmy to razem w kilka dni w Nowym Jorku. Teraz Wes musi stworzyć animację w mniej więcej dwa lata.
Minęło już blisko 20 lat, odkąd wszedłeś na plan "Podziemnego kręgu". Przeczytałem gdzieś, może to tylko plotka, że Brad Pitt błagał cię, żebyście zrobili drugą część.
(śmiech) Słyszałem coś o tym, ale to nie jest prawda. Brad (Pitt - red.) i David (Fincher - red.) słyszeliśmy różne historie. Na przykład, że zrobimy musical na scenie. Ktoś powiedział, że będzie produkcja telewizyjna, ludzie mówili też, że powstanie kontynuacja. Nikt z nas nie rozmawiał między sobą, żeby wrócić do tego filmu. Najczęściej śmiejemy się z tych plotek.
Tak czy inaczej, Hollywood kocha sequele. Chciałbyś ponownie wcielić się w którąś ze swoich wielkich ról?
Jedyny film, najbardziej poważnie rozważany to tylko "Hazardziści", który powstał tuż przed wybuchem wielkiej popularności pokera w Stanach Zjednoczonych. Poker stał się wtedy grą ogólnonarodową. Wiele osób zaczęło grać w pokera właśnie ze względu na film. Poważnie o tym myśleliśmy, w zasadzie autor scenariusza zastanawiał się nad tym, jak by to było przywrócić te postacie po 20 latach. Matt (Damon - red.), ja i wszyscy zaangażowani w ten projekt moglibyśmy to zrobić raz jeszcze. Myślę, że to mogłoby być ciekawe, jeśli udałoby się nam znaleźć grunt dla tych bohaterów po 20 latach.
Znany jesteś nie tylko jako aktor, ale również jako aktywista. Zaangażowałeś się w kwestie związane z ochroną środowiska, ale również pomagałeś syryjskim uchodźcom. Mógłbyś opowiedzieć o kulisach tej działalności? W działania na rzecz ochrony przyrody jestem zaangażowany całe życie, gdyż mój ojciec (Edward Mower Norton Jr. - były prokurator federalny w administracji prezydenta Jimmy'ego Cartera - red.) jest jednym z czołowych prawników zajmujących się ochroną przyrody, zarówno w USA, jak i w kontekście międzynarodowym. Wszyscy w naszej rodzinie są w jakiś sposób włączeni w tę pracę. Od mniej więcej sześciu, siedmiu lat jestem Ambasadorem Dobrej Woli Organizacji Narodów Zjednoczonych na rzecz Różnorodności Biologicznej. Współpracowałem z ONZ nad konwencją o różnorodności biologicznej, spędziłem wiele czasu w zarządach różnych grup międzynarodowych. To naprawdę duża część mojego życia. Przede wszystkim robię to dlatego, ponieważ uważam, że jest to największe światowe wyzwanie, z jakim właśnie mierzy się ludzkość. Wszystkie kwestie polityczne są ważne, ale są małymi w porównaniu - na poziomie globalnym - z wyzwaniami ekologicznymi, z którymi się mierzymy. Zmiany klimatyczne i degradacja ekosystemów są zdecydowanie najważniejszą kwestią naszego pokolenia. Pod wieloma względami nasze pokolenie i następne ponoszą koszty naszej epoki.
Nieważne czy jest się aktorem, lekarzem czy prawnikiem, ludzie po prostu zaczęli wspólnie angażować się w ochronę przyrody na każdym poziomie społeczeństwa. Dlatego też postanowiłem się w to zaangażować.
A co cię skłoniło do zaangażowania się w pomoc syryjskiej rodzinie?
Nie mogę powiedzieć, że jakoś wyróżniam się w kwestiach uchodźców. Przeczytałem po prostu na jednej ze stron internetowych historię tej jednej rodziny, mężczyzny, który przyjechał do Stanów Zjednoczonych. To było tak poruszające, oddziałujące na emocje, że po prostu zorganizowałem internetową zbiórkę. Facet, który prowadzi niesamowitego bloga o ludziach z Nowego Jorku, zatytułowanego "Humans of New York", obserwowanego przez 60 milionów ludzi, wrzucił na swoją stronę informację o mojej zbiórce. To w zasadzie on przyłożył się najbardziej do sukcesu tej akcji. To jedno z doświadczeń, które sprawiło, że założyłem stronę CrowdRise - dzisiaj działa już na całym świecie - która ma ułatwiać ludziom organizowanie zbiórek na cele dla nich ważne. To mój główny wkład. Próbujemy wspierać jak najwięcej organizacji pomagających uchodźcom.
Gdy Donald Trump został wybrany na prezydenta USA, wyraziłeś swoje zaniepokojenie w kontekście swojego zaangażowania w ochronę przyrody. Niedawno prezydent zapowiedział wycofanie się z ustaleń paryskich. Czy jego decyzja wpłynie w jakiś sposób na twoją działalność?
Nie. Wydaje mi się, że jest to ważne bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. W odrzuceniu umowy paryskiej nie chodzi o korzyści ekonomiczne dla USA. Na tym polega ironia. Próbujemy stworzyć więcej miejsc pracy, być krajem, który w przyszłości ma prowadzić w rozwoju przemysłu nowych technologii, przyszłości czystej energii, które generują biliony dolarów, a oni (administracja Trumpa - red.) mówią: pozwólmy to zrobić Niemcom, Chinom czy Polsce, pozwólmy wszystkim stawać się liderami w nowej epoce przemysłowej, a my porozmawiajmy o górnictwie węglowym. To jest niedorzeczne. To jest patrzenie bardzo wsteczne.
Przyglądając się temu, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych i reakcji na tę regresywną politykę, myślę, że jest ktoś, kto - mam nadzieję - w tej kwestii ma rację. To Michael Bloomberg, były burmistrz Nowego Jorku, który słusznie przekonuje, że nie potrzebujemy pozwolenia rządu federalnego, by wypełnić założenia tej umowy. Burmistrzowie amerykańskich miast czy niektóre stany, takie jak Kalifornia czy Nowy Jork, nie potrzebują pozwolenia federalnego, by działać. A zestawione ze sobą Kalifornia i Nowy Jork tworzą czwartą na świecie gospodarkę i są zdeterminowane do tego, by wypełniać postanowienia wynikające z umowy w Paryżu. Jedna rzecz, o której ludzie muszą pamiętać: nie potrzebujemy żadnej zgody od przywódców krajowych, żeby działać. A to daje siłę.
Autor: Tomasz-Marcin Wrona / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24