Marian Chojnowski, kolekcjoner broni z Torunia, traci dorobek swojego życia warty setki tysięcy złotych. Sąd drugiej instancji, choć umorzył sprawę, zdecydował, że blisko 200 eksponatów przejmie Skarb Państwa, uznając tym samym 70-latka winnym nielegalnego posiadania broni. Emeryt nie zamierza tak tego zostawić. - Będę wnioskował o kasację tego wyroku, a jak to nie pomoże, będę się odwoływał do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka - mówi.
Pana Mariana, z zawodu ślusarza, pochłonęła pasja związana z kolekcjonowaniem artefaktów wojennych. Zaczął zbierać broń strzelecką, głównie karabiny, której pochodzenie było różne. Najczęściej jeździł z grupą innych pasjonatów historii po różnego rodzaju pchlich targach, giełdach staroci, gdzie ją nabywał. Kupione egzemplarze w wielu przypadkach były tak zniszczone, że pan Marian w oparciu o fachowe plany i instrukcje, przywracał im ich dawną świetność. Przez lata uzbierał 203 sztuki.
- Moja kolekcja powstaje od 30 lat. Zawiera bardzo dużo cennych eksponatów. Najstarszy pochodzi z 1856 roku. W sumie przez te wszystkie lata uzbierałem 203 egzemplarze - mówi Marian Chojnowski w rozmowie z tvn24.pl.
Przewiercone lufy, pościnane zamki
Eksponaty przechowywał w specjalnie wydzielonym do tego i zabezpieczonym pomieszczeniu piwnicznym, które udostępniła mu spółdzielnia. Pan Marian nie ukrywał się ze swoją kolekcją. Egzemplarze udostępniał różnego rodzaju instytucjom - na wystawy, muzeom czy grupom rekonstrukcji historycznej. Ponadto przyjeżdżały do niego grupy takich samych pasjonatów jak on, tyle że z zagranicy. Co ważne, wszystkie z tych metalowych "truposzy" były zdekowane, czyli pozbawione cech użytkowych. Miały przewiercone lufy i pościnane zamki.
- Faktycznie, niektóre z nich są unikalne. Miały przewiercone lufy, pościnane zamki. Każda z tych sztuk stała się egzemplarzem muzealnym. Mój klient udostępniał swoje kolekcje do muzeów, na wystawy oraz do rekonstrukcji. Na stałe współpracuje z Muzeum Wału Pomorskiego w Drawsku Pomorskim, gdzie na prośbę dyrektora rekonstruował egzemplarze broni, które są w ich posiadaniu, a za które musieliby płacić duże pieniądze. To pasjonat z krwi i kości - przyznaje mecenas Stanisław Chodkowski, obrońca pana Mariana.
Przez lata stopniowo kolekcja torunianina zaczęła się rozrastać. Trzeba było pomyśleć o zalegalizowaniu jej. W 1989 roku podjął próbę rejestracji pierwszych 30 egzemplarzy.
- Wtedy tak naprawdę nie było się do kogo zgłosić o zezwolenie. Udałem się do ówczesnej Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Rakietowych i Artylerii w Toruniu, by w jakiś sposób to zalegalizować. Pokierowano mnie do rusznikarza. To wieloletni fachowiec, który wydał opinię o tym, że to nie jest żadna broń. Otrzymałem odpowiednie dokumenty, szkoła podbiła swoją pieczęcią. I tyle - wyjaśnia pan Marian.
Czasy się jednak zmieniały. Weszły przepisy, które nakazywały rejestrować kolejne egzemplarze, które pan Marian nabywał legalnie w sklepach. W taki sposób, na nowych przepisach, zarejestrował siedem sztuk.
Pamiętne aresztowanie
Czarną datą w kalendarzu pana Mariana był 19 września 2023 roku. Wtedy do jego drzwi zapukali policjanci. Został zatrzymany i przewieziony na komisariat. Jak sam mówi, tego dnia nie zapomni do końca życia.
- Nikogo nie prowokowałem, a potraktowano mnie jak najgorszego bandytę. W życiu mandatu nie zapłaciłem. Skuto mnie kajdankami, zamknięto do celi, wcześniej każąc rozebrać się do naga. Noc spędziłem, śpiąc na betonie. Podano mi tylko szklankę wody i tabletki, które biorę. Co za upokorzenie! Jak można tak człowieka traktować? To wszystko po to, żeby mnie zastraszyć. To bandyckie metody. Poza tym dopisano mi również paragraf 158, który mówi, że kto bierze w udział w bójce lub w pobiciu, temu grozi kara do trzech lat więzienia. Nie muszę dodawać, że nie było bójki ani pobicia - wspomina kolekcjoner.
Pan Marian ma przypuszczenie, kto złożył na niego doniesienie. - Siedem lat temu była już podobna historia – policjanci wpadli do piwnicy i wyłamali drzwi w suszarni naprzeciw mojego pomieszczenia. Ktoś ich jednak wówczas nieprecyzyjnie poinformował - przyznaje.
Prokuratorski zarzut
Prokuratura postawiła Chojnowskiemu zarzut nielegalnego posiadania broni. Cała kolekcja została zatrzymana jako dowód w sprawie. Przeprowadzono postępowanie przygotowawcze, w trakcie którego prokuratura powołała biegłego. I tu zaczął się problem, ponieważ eksponaty były przetrzymywane w złych warunkach u biegłego. W efekcie karabiny pokryła rdza, a skórzane elementy spleśniały. Co więcej biegły z dwóch z nich próbował oddawać strzały, doprowadzając do zniszczenia.
- Biegły obejrzał wszystkie egzemplarze broni i, badając określony egzemplarz, stwierdził, że na przykład lufa jest w trzech miejscach przewiercona, zamek jest ścięty. Podejmowano czynności w kierunku pozbawienia tej broni cech użyteczności. We wnioskach napisał natomiast, że zrobiono określone czynności , ale nie odpowiada to przepisom prawa, w związku z czym nie można traktować, że są to istotne elementy pozbawione cech użyteczności. Podszedł do tego stricte normatywnie. Należało zapytać, o co zresztą wnosiłem, czy w poszczególnych elementach broni, te istotne części były takie, że faktycznie można było z nich oddać strzał. Kontaktowałem się z różnymi osobami i wszyscy zgodnie mówili, że jeśli lufa jest w trzech miejscach przewiercona, to nie ma możliwości oddania strzału, ponieważ gazy prochowe wydostaną się bokiem - tłumaczy Stanisław Chodkowski.
I dodaje: - To samo, jeśli chodzi o ścięcie zamka. Rozporządzenie ministra spraw wewnętrznych mówi, że zamek musi być ścięty pod określonym kątem. Biegły mówi o kącie 45 stopni, ale jeśli zamek został ścięty załóżmy pod kątem 35 czy 50 stopni, nie zyskuje on na sprawności, bo nie będzie nadawał się nigdy do tego, żeby przy jego pomocy oddać celny strzał.
Obrońca wnosił o powołanie innego biegłego, ale sąd się nie zgodził. Przed rokiem sąd pierwszej instancji umorzył postępowanie wobec Mariana Chojnowskiego, przyjmując, że stopień społecznej szkodliwości czynu jest znikomy. Jego działanie miało charakter kolekcjonerski i nie było nastawione przeciwko normom prawnym. Jednocześnie sąd orzekł o przepadku kolekcji na rzecz Skarbu Państwa, co uderzyło najbardziej w kolekcjonera.
- Zaskarżyliśmy ten wyrok, ale nie skarżąc umorzenia, tylko to, że kolekcja nie ma żadnych cech użytkowych, a tylko i wyłącznie cechy historyczne i jest "ukochanym dzieckiem" pana Mariana. Wniosłem też o powołanie innego biegłego, ponieważ poprzedni biegły działał w taki sposób, że nie badał broni, tylko zbadał ją z punktu widzenia normatywnego. Sąd nie powołał nowego biegłego i wydał wyrok. Zmienił go o tyle, że na wszystkie sztuki, które pan Marian posiadał zezwolenie, nakazał zwrócić. W pozostałym zakresie utrzymał w mocy wyrok - wyjaśnia mecenas Chodkowski.
Wartościowa kolekcja
Blisko 200 egzemplarzy, których wartość jest szacowana na kilkaset tysięcy złotych, trafi najprawdopodobniej do Muzeum Wojsk Lądowych w Bydgoszczy, którym pan Marian już wielokrotnie udostępniał swoje eksponaty. Z powrotem trafi do niego tylko siedem sztuk, na które miał pozwolenie.
- To okrucieństwo. Nie mogę się z tym pogodzić. Jedna czeska rusznica przeciwpancerna warta jest 32 tysiące dolarów na rynku amerykańskim. To eksponaty o dużej wartości historycznej, ale również materialnej - nie ukrywa żalu kolekcjoner z Torunia.
Jak tłumaczy w rozmowie z portalem tvn24.pl mecenas Stanisław Chodkowski, sędziowie obu instancji argumentują, że kodeks obliguje ich do zastosowania przepadku mienia, bo w świetle przepisów broń zdekowana we własnym zakresie jest przedmiotem zakazanym. W tym wypadku ma tutaj zastosowanie artykuł 230 kpk:
"Rzeczy, których posiadanie jest zabronione, przekazuje się właściwemu urzędowi lub instytucji. Jeżeli rzeczy mają wartość naukową, artystyczną lub historyczną, na wniosek lub za zgodą muzeum, można je przekazać temu muzeum".
Pan Marian kupował broń zdekowaną (pozbawioną wartości użytkowej|) lub dekował ją własnoręcznie. Tymczasem według rygorystycznych przepisów Unii Europejskiej powinien to zrobić w licencjonowanym zakładzie rusznikarskim według specjalnych wytycznych, po czym metalowe eksponaty powinny i tak zostać zarejestrowane.
Będzie walczył o swoją kolekcję
Pan Marian nie zamierza tak tego zostawić. Zamierza złożyć kasację od wyroku, a jeśli i to nie pomoże, sprawę skieruje do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Na ostatniej sprawie przed Sądem Okręgowym w Toruniu wspierała go grupa kilkunastu pasjonatów historii i kolekcjonerów broni.
- Będziemy składali wniosek o uzasadnienie tego wyroku, a później zobaczymy. Orzekanie przepadku to trochę pozbawianie dorobku życia. Są argumenty po naszej stronie dotyczące rzeczywistego stanu tej broni. Nie da się z nich strzelać, są zaspawane i podziurawione lufy. O strzelaniu nie może być mowy. Trzeba też pamiętać o tym, że niektóre egzemplarze są cenne - dodaje Stanisław Chodkowski.
- Do 19 września 2019 roku byłem gorącym patriotą, niestety już nim nie jestem. Raz na zawsze wyleczono mnie z patriotyzmu. Na drugi dzień po powrocie z aresztu usunąłem z bariery balkonowej wszystkie uchwyty do mocowania flagi, która jeszcze tam niedawno powiewała na wietrze w każde święto państwowe - kończy gorzko Marian Chojnowski.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl