Przed pierwszą wojną światową woziła turystów po tafli Morskiego Oka, aż w końcu zaginęła. Chociaż wrak łodzi Syrena, spoczywający na dnie największego jeziora w Tatrach, został odnaleziony już kilka lat temu, dopiero teraz udało się go sfotografować.
Nurkowie z TOPR-u ćwiczyli w Morskim Oku w dniach 16-20 listopada. To szkolenie miało zastąpić działania w jaskiniach, które uniemożliwiła pandemia. Jak podkreślają ratownicy, dołożono wszelkich starań, by utrzymać stosowny reżim sanitarny.
Jak czytamy w komunikacie TOPR, członkowie Sekcji Nurkowej szkolili się pod okiem instruktorów z nurkowania "na obiegu zamkniętym", trenowali też "poręczowanie jaskiniowe, nurkowanie w warunkach ograniczonej widoczności oraz dokonywano nurkowań zwiadowczych na obszarze Morskiego Oka". Kandydaci na nurków uczestniczyli w szkoleniach podstawowych.
Zaginiona łódź
Podczas szkolenia nurkom udało się sfotografować leżący na dnie jeziora wrak łodzi Syrena. Łódź zaginęła najprawdopodobniej jeszcze przed pierwszą wojna światową, aż wreszcie w 2015 roku, podczas podobnego szkolenia, odnaleźli ją nurkowie TOPR. Wtedy jednak nie opublikowano żadnych zdjęć wraku.
Turystyczna żegluga po Morskim Oku mogła się odbywać już w połowie XIX wieku. Jak podaje strona Polskie Góry, na obrazie Jana Nepomucena Głowackiego z 1937 roku na środku jeziora widać kształt przypominający tratwę. Inne dzieła z epoki także umieszczają na tafli Morskiego Oka obiekty pływające.
"Cóż to za rozkosz ta żegluga!"
Wspomnienia z pływania po Morskim Oku zawarła w swoim przewodniku o Tatrach z 1856 Maria Steczkowska. Tak cytują ją Polskie Góry:
"Nie tracąc chwili czasu, weszliśmy zaraz na tratwę przy brzegu stojącą; była już bowiem godzina druga z południa, a chcieliśmy jeszcze zwiedzić Czarny Staw i zdążyć na noc do Zakopanego. Obiad nawet, to jest konewkę mleka, przenieśliśmy na tratwę, aby nasycając oczy niezrównanym widokiem, zaspokajać zarazem głód, który po tylogodzinnej podróży dobrze nam się czuć dawał. Tratwa dopiero właśnie zrobiona dla gości sproszonych do Zakopanego na uroczystość odsłonienia pomnika arcyksięcia Ludwika, którzy przy tej sposobności zwiedzali Morskie Oko, była bardzo wygodna; po bokach miała poręcze i ławki do siedzenia. Powierzchnia jeziora zupełnie była spokojna, wiatru prawie żadnego; bez najmniejszej więc obawy puściliśmy się na te ciche tonie.
O! cóż to za rozkosz ta żegluga! cóż to za widok niezrównany czaruje dusz! Woda przy brzegach jasnozielonego koloru, ciemnieje, w miarę, jak się zapuszczamy dalej; na środku, gdzie znaczna głębia, wydaje się zupełnie czarna. O ile się dotąd przekonano, głębia jeziora dochodzi do 150 stóp. Łagodny powiew wietrzyka fałdował z lekka te ciemno fale, a promienie słońca złotą na nie zarzucały siatkę; krople rozpryskujące się za każdem poruszeniem wiosła, wydawały się jakby złoto i brylanty, rzucane ręką czarodziejki w czarną paszczy otchłań. Dopiero wypłynąwszy na środek jeziora, poznajemy znaczną jego rozległość, wtenczas dopiero piękno jego w całym występuje blasku. W miarę jak zbliżamy się do przeciwnego brzegu, olbrzymie piętrzące się turnie; najwyższa z nich Mięguszowska, pyszni się całym majestatem ogromu i dzikości”.
Na początku XX wieku za namową przewodnika Walerego Elijasza zamówiono dwie pełnomorskie szalupy, które rozpoczęły żeglugę po Morskim Oku. Jedna z nich nosiła imię Świstak, a druga – Syrena.
Co w czasie wojny i po niej działo się z łodziami - nie wiadomo. Przystań nad tatrzańskim jeziorem istniała najprawdopodobniej do lat 80. XX wieku, ale informacje na temat jej działania są skąpe. Dopiero w 2015 roku znaleziono na dnie jeziora wrak Syreny.
Źródło: TVN24 Kraków