Żaden z uczestników wyprawy na Rysy, których 30 stycznia porwała śnieżna lawina, nie posiadał lawinowego ABC, a doświadczeni taternicy kaski i czekany mieli schowane w plecakach. - To, że przeżyli, to cud – ocenił ratownik TOPR Adam Marasek.
- Wszyscy, którzy zostali porwani przez lawinę, mimo odniesionych obrażeń, mogą mówić o ogromnym szczęściu, że nie stracili życia. Sprzyjająca pogoda pozwoliła kilkunastu ratownikom biorącym udział w akcji szybko dotrzeć na miejsce zdarzenia na pokładzie śmigłowca. Wierzący niech przyjmą to zdarzenie w charakterze cudu, bo cuda czasem w Tatrach się zdarzają – skomentował Marasek.
Taternicy wyzwolili lawinę
Według informacji ratowników TOPR dwóch taterników 30 stycznia wybrało się na Rysy w celu wspinaczki fragmentem grani głównej Tatr. Za nimi podążyło czterech turystów. Będąc około 30 metrów od tak zwanej Przełączki na wysokości 2400 m n.p.m. dwójka taterników sama wyzwoliła lawinę.
Mężczyźnie będącemu poniżej udało się odskoczyć z toru lawiny, wbić czekan, co uchroniło go przed porwaniem przez masy śniegu. Pozostałych lawina porwała na dół. Według relacji uczestników zdarzenia, po zatrzymaniu lawiny, dwie osoby były całkowicie zasypane, pozostałym dwóm z mas śniegu wystawały ręka i głowa. Wszyscy zasypani odkopali się sami. Podczas spadania w rejonie wylotu Rysy, lawina wyrzuciła jednego turystę, który doznał lekkich obrażeń.
Lawina miała długość około jednego kilometra, a deniwelacja pomiędzy początkiem i końcem lawiny wynosiła 700 metrów
Zebrali poszkodowanych
Zaraz po zdarzeniu około godziny 11 do centrali TOPR zadzwonił turysta informując, że był świadkiem zejścia lawiny ze zboczy Rysów, która porwała sześć osób. Poinformował także, że w zasięgu jego wzroku są trzy osoby, a pozostałej trójki nie widzi. Z Zakopanego natychmiast wystartował śmigłowiec z czterema ratownikami i dwoma psami szkolonymi do poszukiwań osób pod lawinami. Grupa ratowników desantowała się w pobliżu poszkodowanych, poniżej progu w Wielkim Wołowym Żlebie. Na powierzchni lawiniska leżały cztery osoby z poważnymi urazami. Pozostałe dwie osoby poruszające się samodzielnie ratownik dostrzegł z pokładu śmigłowca. Śmigłowiec poleciał z powrotem do Zakopanego po kolejną grupę ratowników i sprzęt do transportu rannych.
Czterech najciężej rannych taterników zostało przetransportowanych śmigłowcem na lądowisko przy zakopiańskim szpitalu. Jeden z nich, ze względu na poważne obrażenia głowy, został śmigłowcem LPR przetransportowany do szpitala w Nowym Targu. Jeden z lekkimi obrażeniami został na pokładzie śmigłowca przetransportowany z lawiniska w okolice schroniska nad Morskim Okiem. Kolejny turysta, który nie odniósł obrażeń, zszedł samodzielnie przy asekuracji ratownika.
Zabrakło ABC
Lawinowe ABC, którego zabrakło na wyposażeniu poszkodowanych taterników, to detektor lawinowy, sonda i łopatka. Detektor to niewielkie urządzenie schowane w odzieży, które w razie zasypania przez lawinę da sygnał poszukującym. Dzięki temu poszkodowany ma szanse na szybkie odnalezienie. Sonda to długi pręt, który również w razie zasypania człowieka przez lawinę pozwoli na szybkie zlokalizowanie poszkodowanego. Sondę da się łatwo poskładać i bez problemu mieści się w plecaku. Łopatka to ostatni element lawinowego ABC, która pozwoli na szybkie odkopanie poszkodowanego.
Ten sprzęt i umiejętność posługiwania się nim jest koniecznym ekwipunkiem wysokogórskiego turysty podczas zagrożenia lawinowego. Dzięki temu sprzętowi świadkowie zasypania osób przez śnieżną lawinę mają najszybszą możliwość odkopania poszkodowanych i uratowania im życia.
Według statystyk ratowników górskich, całkowicie przysypana przez lawinę osoba ma tylko 50 proc. szans na przeżycie, a jeżeli w ciągu 15 minut od zasypania nie zostanie wydobyta spod śniegu, szanse na przeżycie spadają niemalże do zera.
Autor: wini/gp / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TOPR / Facebook