Niedźwiedź zaatakował spacerowicza w Bieszczadach. Mężczyzna ma uszkodzony bark oraz rany klatki piersiowej. Mimo to był w stanie przejść około dwóch kilometrów do odbywającej się w Duszatynie (Podkarpacie) imprezy plenerowej. Tam uzyskał pomoc. – Adrenalina – podsumowuje przedstawiciel nadleśnictwa.
Do ataku doszło w sobotę w nadleśnictwie Komańcza w Bieszczadach. Mężczyzna spacerował przy jednym z tamtejszych jezior i najprawdopodobniej zszedł ze szlaku. W młodniku natknął się na niedźwiedzia.
- To mogła być matka z młodymi, ale niekoniecznie. Być może był to dorosły osobnik. Każdy niedźwiedź zaskoczony, w obliczu zagrożenia, atakuje. A teraz po śnie zimowym są wyjątkowo aktywne, szukają pożywienia – tłumaczy Edward Orłowski z nadleśnictwa.
Ranny mężczyzna twierdzi, że przeżył tylko dlatego, że zaczął udawać martwego - leżał nieruchomo i czekał, aż drapieżnik sobie pójdzie... Zadziałało.
"Nie możemy dać się zjeść"
- Przedwiośnie i wiosna to okres, kiedy najłatwiej spotkać naszych wielkich drapieżników, czyli niedźwiedzie. Opuszczają gawry, żerują. W okolicy gawry przebywają niedźwiedzice, które wydały na świat młode – tłumaczy Kazimierz Nóżka z nadleśnictwa Baligród.
Jak tłumaczy Nóżka, najważniejsze w chwili spotkania niedźwiedzia jest zachowanie spokoju. – Jeśli zauważymy, że niedźwiedź gdzieś przechodzi albo żeruje, trzeba się dyskretnie wycofać. Chodzi o to, żeby zniknąć mu z pola widzenia – tłumaczy rozmówca TVN24.
- Trzeba przewrócić się na ziemię i udawać nieżywego. Mocno przylgnąć brzuchem i twarzą do ziemi i rękoma objąć głowę – radzi Nóżka. I dodaje: - A jeśli dojdzie do jakiejś próby gryzienia, to trzeba się bronić. Nie możemy się dać zjeść.
"Tylko adrenalina"
Historia bieszczadzkiego turysty mogłaby skończyć się jeszcze gorzej, gdyby tego dnia w pobliskim Duszatynie nie odbywał się Piknik na Torach. Ranny zdołał dotrzeć do ludzi, którzy mu pomogli. Wcale nie oznacza to jednak, że obrażenia, które odniósł, były niegroźne.
- Były bardzo poważne. Tylko adrenalina sprawiła, że był w stanie dotrzeć do Duszatyna – zauważa Orłowski.
Na miejscu był ratownik, który udzielił mężczyźnie pierwszej pomocy. Po chwili nadjechała tez karetka. – To pokazuje, jak dobra to była decyzja, że zadysponowano karetki w głąb Bieszczad. Inaczej pomoc musiałaby jechać aż z Sanoka – zauważa przedstawiciel nadleśnictwa.
Jak podaje lekarka ze szpitala w Sanoku, która opatrywała rannego mężczyznę, odniesione przez niego rany należą do trudno gojących się i może minąć nawet kilka miesięcy, zanim zostaną całkowicie wyleczone.
Ostrzegają
W związku ze zdarzeniem nadleśnictwo ostrzega spacerowiczów przed schodzeniem ze szlaków. "Nie zapominajmy, że las jest domem wielu zwierząt i część z nich może być dla człowieka niebezpieczna" – czytamy w apelu, który został opublikowany na facebookowej stronie nadleśnictwa.
To nie pierwszy taki wypadek w Komańczy. – Nie ma roku, żeby nie było takiego zdarzenia – przyznaje Orłowski.
Dlatego leśnicy zachęcają do trzymania się szlaków i niewchodzenia w młodniki. Bo na szlaku jest najbezpieczniej.
Niedźwiedzie na Podkarpaciu
Na Podkarpaciu od początku lat 70. ubiegłego wieku ponad sześciokrotnie wzrosła liczba niedźwiedzi. 40 lat temu było ich niespełna 20 i występowały jedynie w Bieszczadach. Ćwierć wieku później było ich już 50, a w pierwszych latach tego stulecia - 100.
Obecnie w południowo-wschodniej Polsce, głównie w Bieszczadach, Beskidzie Niskim i na Pogórzu Przemyskim, bytuje blisko 200 tych drapieżników, jest to około 90 proc. polskiej populacji.
Wśród podkarpackich niedźwiedzi nie występuje zjawisko synantropizacji, czyli zaniku instynktownego strachu i skłonności do przebywania w pobliżu ludzi, głównie w celu łatwego zdobycia pożywienia. Takie przypadki zdarzają się np. u niektórych niedźwiedzi tatrzańskich.
Niedźwiedzie są wszystkożerne. Dorosłe osobniki ważą około 300 kg, żyją do 50 lat. Zaliczają się do najbardziej niebezpiecznych drapieżników w Europie.
Autor: wini/ec / Źródło: TVN24 Kraków / PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock