90 tysięcy osób podpisało już petycję o natychmiastową likwidację fasiągów na drodze do Morskiego Oka. - Fiakrzy straszą, że wtedy 300 koni trafi na rzeź. My mamy pomysł, co zrobić, by je uratować - przekonują organizacje prozwierzęce. Przewoźnicy odcinaja się jednak od stwierdzenia, że w wypadku likwidacji konnego transportu, oddaliby konie na rzeź.
Pod petycją o natychmiastową likwidację fasiągów konnych na trasie do Morskiego Oka podpisało się prawie 100 organizacji prozwierzęcych. – Fiakrzy stosują szantaż emocjonalny mówiąc, że jeżeli fasiągi zostaną zlikwidowane, to 300 koni trafi do rzeźni. My mamy pomysł co zrobić, by zapewnić dach nad głowom tym zwierzętom – mówi portalowi tvn24.pl Dorota Wiland, prezes fundacji Ius Animalia.
Jednak zdaniem fiakrów, w wypadku likwidacji transportu konnego do Morskiego Oka, wszystkie konie wcale nie trafiłyby do rzeźni. - To jakiś absurd oddać 300 koni. To kwestia indywidualna, ja bym swojego przyjaciela nigdy tam nie oddał. Poza tym te konie to zwierzęta zaprzęgowe, a nie hodowane dla mięsa - zastrzega prezes Stowarzyszenia Przewoźników do Morskiego Oka Stanisław Chowanie. - Te organizacje koni wcale nie bronią. Najpierw wykupują je od nas, a potem oddają do adopcji. I tak robią na nich interes - podkreśla.
Konkrety w środę
Organizacje prozwierzęce przedstawią swoje rozwiązanie dopiero 15 października na spotkaniu z dyrektorem TPN Szymonem Ziobrowskim. - Najpierw chcemy przedstawić swoją wizję stronie zainteresowanej, później mediom - podkreśla Wiland.
I dodaje, że organizacje mają silne argumenty przemawiające za likwidacją konnych fasiągów. - Mamy informacje o tym, że dochodzi tam do znęcania się nad zwierzętami – mówi.
"Zanieczyszczają środowisko"
Według regulaminu na wozie może być przewożonych 12 turystów. Zdaniem dyrektora TPN, naruszenia tej zasady wykazywane są bardzo rzadko. - Fasiągi pracują każdego dnia, wozaków jest 20. Trudno, by nasze służby kontrolowały wozy codziennie - mówi.
Obrońcy koni domagając się likwidacji wozów, zwracają również uwagę na aspekt ekologiczny. Po pięciu latach od remontu, asfaltowa droga po której poruszają się konie na trasie do Morskiego Oka jest doszczętnie zniszczona. Zdaniem Wiland, do uszkodzeń przyczyniły się końskie podkowy. – Drobiny pyłów bitumicznych z nawierzchni unoszą się w powietrzu. Wdychają je ludzie, wdychają je konie. Zanieczyszczany jest Tatrzański Park Narodowy – argumentuje. Pracownicy TPN kilka razy w roku spłukują ten teren, jednak zdaniem Wiland, to tylko potęguje problem, bo zanieczyszczenia wnikają do gleby.
Te zarzuty odpiera Ziobrowski. – Nikt nie przeprowadził badań i analiz w tej sprawie, więc na razie trudno jest mówić o zanieczyszczeniach – podkreśla.
Straty w milionach
Szkody dla środowiska to zdaniem organizacji prozwierzęcych nie jedyny problem. Kolejnym są straty ekonomiczne, jakie starostwo w Zakopanem ponosi w związku z kosztami naprawy drogi. – Remont kosztował kilka milionów złotych, a po pięciu latach nawierzchnia jest zniszczona. Z tytułu eksploatacji drogi przez fiakrów w ciągu tych pięciu lat do starosty tatrzańskiego trafił zaledwie milion złotych. Zyski trafiają do prywatnej kieszeni, a straty pokrywa społeczeństwo – kwituje Wiland.
O tym, by fiakrzy w ogóle płacili za korzystanie z drogi starostwu Ziobrowskiemu nic nie wiadomo. Podkreśla jednak, że opłacają oni korzystanie z placów na Palenicy oraz Włosienicy. – Każdy z nich płaci miesięcznie 1200 złotych – mówi.
Nie chcą półśrodka
Obydwie strony mają różne pomysły na rozwiązanie problemu transportu do Morskiego Oka. Po protestach obrońców koni, TPN przeprowadził testy pojazdów elektrycznych na tej trasie. Ten pomysł przypadł do gustu organizacjom prozwierzęcym, które podnoszą, że zastąpienie koni pojazdami przyniosłoby korzyści dla samych fiakrów. – Zgodnie z szacunkami, pojazd pokonuje trasę do Morskiego Oka szybciej niż fasiąg, co sprawia, że ilość kursów byłaby większa. Utrzymanie takiego pojazdu kosztuje znacznie mniej niż utrzymanie konia – wylicza Wiland.
Tatrzański Park Narodowy chce zaproponować jeszcze inne rozwiązanie. W wozach miałby zostać zamontowany napęd elektryczny, który zmniejszyłby obciążenie zwierząt. – Napęd byłby uruchamiany automatycznie, fiakrzy nie mogliby zmieniać jego ustawień. Przy dużym nachyleniu terenu, byłby aktywowany. Takie rozwiązania funkcjonują już w wielu krajach – podkreśla Ziobrowski. Jednak obrońcy koni nie chcą zgodzić się na taki półśrodek. – Naszym celem jest całkowite zlikwidowanie koni na trasie do Morskiego Oka - mówi Wiland. - Powinniśmy pójść na kompromis, a nie walczyć na noże - mówi Ziobrowski.
"W góry? Pieszo"
Zdaniem prezes Ius Animalia, góry powinno pokonywać się pieszo. – Błędnym jest argumentowanie, że jeśli zlikwiduje się wozy, to niepełnosprawni nie dostaną się do Morskiego Oka. Konny fasiąg nie jest przystosowany do przewożenia wózka inwalidzkiego. Zawsze można ubiegać się o przejazd samochodem aż do samego jeziora – kwituje Wiland.
Pomysł zastąpienia zaprzęgów konnych pojazdami elektrycznymi pojawił się po padnięciu konia na trasie do Morskiego Oka w lipcu 2009 r. Jeden z turystów nagrał zdarzenie i opublikował w internecie. 10 sierpnia tego roku na drodze do Morskiego Oka padł kolejny koń. Zdaniem ekspertów konie zdechły z powodu nagłej choroby, a nie przez przemęczenie. Po tych zdarzeniach TPN zaostrzył regulamin dla fiakrów i wprowadził nowe zasady przy organizacji transportu.
Konie pracujące na szlaku do Morskiego Oka są szczegółowo badane weterynaryjnie przed każdym sezonem turystycznym. Na trasie pracuje 60 wozaków utrzymujących w sumie 300 koni.
Autor: mmw/ran / Źródło: TVN24 Kraków
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24