- Straszna tragedia. Znaliśmy doktora Ignacego od 12 lat, całe życie mojego psa, jeszcze parę dni temu operował Luckiego. Podjął się trudnej operacji, której inni weterynarze nie chcieli, nie potrafili zrobić. Lucky żyje i ma się dobrze - wspomina Monika. Doktor Ignacy zginął na motocyklu, przygnieciony przez ciężarówkę, która przejechała przez bariery na przeciwległy pas i zderzyła się z drugą i trzecią ciężarówką. Jechał do pracy, do kliniki weterynaryjnej.
Do wypadku z udziałem trzech ciężarówek i motocykla doszło we wtorek 4 czerwca tuż przed południem na trasie ekspresowej S1 w Sosnowcu.
- Ze wstępnych ustaleń wynika, że kierowca ciężarówki z piaskiem, jadący prawym pasem w stronę Tychów w pewnym momencie stracił panowanie nad kierownicą. Jego pojazd zaczął zjeżdżać na lewy pas i przeciął bariery oddzielające przeciwległe jezdnie - mówi Sonia Kepper, rzeczniczka policji w Sosnowcu.
Dotąd nie wiadomo, dlaczego. Biegli sprawdzają hipotezę wystrzału opony, wykluczają usterki samochodu.
Kierowca wyjaśniał, że już w trakcie pokonywania barier jego pojazd zaczął przewracać się na prawy bok. Ostatecznie położył się na środkowym pasie przeciwległej jezdni, gdzie zderzył się z dwiema innymi ciężarówkami.
- Kierowcy tych ciężarówek widzieli, co się dzieje i udało im się częściowo uniknąć zderzenia. Żaden nie odniósł obrażeń, wszyscy byli trzeźwi - dodaje policjantka.
Na zdjęciach z drona i z ziemi widać, że dwie ciężarówki zatrzymały się na skrajnym prawym pasie, obok tej leżącej. Nigdzie nie widać motocykla.
Kepper: - To jest przedmiotem ustaleń, gdzie on był w trakcie zdarzenia. Żaden z kierowców ciężarówek go nie widział. Został przygnieciony przez kabinę tej ciężarówki, która się przewróciła. Trzeba było sprowadzić dźwig, żeby ją podnieść i go wydobyć. Niestety, motocyklista zmarł na miejscu.
Miał 42 lata. Mieszkał w w Tychach z żoną i 14-letnim synem. Właśnie jechał do kliniki weterynaryjnej w Dąbrowie Górniczej, gdzie pracował od 16 lat.
- Pacjenci czekali. On nigdy się nie spóźniał. Jak stanął w korkach, to dzwonił, żeby pacjenci się nie denerwowali. Był bardzo poukładany. Tak się składa, że wszyscy mężczyźni z naszej kliniki jeżdżą na motocyklach i on słynął z ostrożności - mówi Sebastian Milicki, właściciel dąbrowskiej kliniki.
- Dziś stałam w tym korku na S1 tuż po wypadku i w zadumie przeżywałam tragedię ofiary wypadku. Nie sądziłam, że myślę o świętej pamięci doktorze Ignacym. Wspaniały człowiek, wspaniały lekarz - napisała Jadwiga na facebookowym profilu kliniki.
Doktora Ignacego wspominają i żegnają opiekunowie jego czworonożnych klientów.
"Corso, przyjacielu mój, chodź tu do mnie - przywitamy się".
Grażyna: Nie, nie! Ja się nie zgadzam, to nie może być prawda! Całkowity brak zgody na tak okrutną wiadomość. Nasz ulubiony pan doktor, który uratował życie sierściuszkowi Bazarowi?
Agnieszka: Nasz ukochany lekarz, uratował życie naszemu Dropsikowi.
Magdalena: Uratował mojej Tekilce życie.
Asia: Tyle razy pan doktor ratował Krecika.
Agnieszka: Cudowny lekarz. Wiele razy uratował mi psa. Wszyscy mówili, że pies nie dożyje dwóch lat, a dzięki niemu pies przeżył dwanaście.
Monika: Straszna tragedia. Znaliśmy doktora Ignacego od 12 lat, całe życie mojego psa, jeszcze parę dni temu operował Luckiego. Podjął się trudnej operacji, której inni weterynarze nie chcieli, nie potrafili zrobić. Lucky żyje i ma się dobrze. Dziękuję za wszystkie rady i pomoc.
Izabela: Ogromny żal i szok. Tak wspaniały człowiek i lekarz, naszego psa też uratował. Ulubiony, najlepszy pan doktor, chodziliśmy do niego z Rufikiem od 12 lat i jak tu uwierzyć, że już go nie spotkamy w gabinecie.
Maria: Mój ulubiony doktor, a właściwie to Maksia! Szok! Pewnie Pan Bóg cię doktorze zawołał do siebie, leczyć zwierzęta w niebie.
Mariusz: Straszny żal! Ulubiony doktor naszego Corso, sam już nie wie, ile razy byliśmy u doktora Ignacego, zawsze witani nieodmiennie "Corso, przyjacielu mój, chodź tu do mnie - przywitamy się". Dzisiaj mieliśmy jechać na wizytę.
Agata: Zawsze się tak cudownie witał z moimi psiakami „chodź do wujcia”. W czwartek to było nasze ostatnie spotkanie. Dziękujemy panie doktorze za wszystko.
Katarzyna: O Boże, uwielbiałam chodzić z Emilkiem, a teraz z Majkusiem do pana doktora.
Karolina: Byłam u doktora tylko raz, była to niedziela, a moje trzy znalezione kocie maluszki zaniemogły, a mój wet był nieczynny. Pan doktor na pół dnia umieścił je w inkubatorze, podał leki i pod wieczór odebrałam je ruchliwe i szczęśliwe, a były dosłownie lejące się przez ręce, bałam się, że nie przeżyją. Pan doktor powiedział, że dzisiaj ma kaprys i nie policzył nic za wizytę tylko za samo leczenie, dzięki czemu rachunek wyniósł 100 a nie 250 zł, co było wielkim gestem wówczas dla mnie, gdzie mając własne koty i dom tymczasowy dla maleństw bardzo odciążyło to budżet. To takie niesprawiedliwe, że tak dobrzy ludzie odchodzą.
Agnieszka: Matko. Zawsze nas ratował na dyżurze, jak z moim psiakiem było coś nie tak. Kiedy okazało się, że nic wielkiego się nie stało, to nie wziął za wizytę ani gorsza. Mimo później pory. Takich ludzi jest bardzo mało. Wielkie serce, zrozumienie. Serce płacze.
Ewa: To jakiś sen? To niemożliwe, najlepszy lekarz, jakiego do tej pory poznałam wraz z moim Simbą.
Sylwia: Nasz ukochany pan doktor, moje Pompeje zawsze czuły się w doktora rękach bezpiecznie.
Małgorzata: Nie wierzę. Ukochany pan doktor naszego Ramisia.
Dominika: Pamiętam, jak przyszliśmy z Lolą na kontrolę. Pan doktor, dowiedziawszy się, że Lola wymiotowała po przepisanych tabletkach przez niego, przepraszał ją na kolanach i po łapkach cmokał.
Edyta: Wylądowaliśmy na ostrym dyżurze u doktora w trakcie majówki. Któż mógłby pomyśleć, że będzie to nasze ostatnie spotkanie. Doktorze... Na pewno gdzieś tam po drugiej stronie tęczy spotkasz te wszystkie zwierzaki, którym pomogłeś, a których też już nie ma z nami.
Autor: mag/i / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: tvn24