- Nie było przestępstwa - stwierdził prokurator, umarzając śledztwo w sprawie 23-letniego Radosława Ł. z Sosnowca. Rodzina o jego śmierć obwiniała policję, która interweniowała wobec mężczyzny, pod komendą były zamieszki. - Po raz kolejny okazało się, iż śmierci winne były dopalacze. Czy ci, którzy rzucali wtedy kamieniami w policjantów, przestaną po nie sięgać? - skomentowali policjanci.
Wobec braku znamion przestępstwa prokuratura umorzyła śledztwo ws. działań policji i ratowników, prowadzone po śmierci w marcu 2015 roku w Sosnowcu 23-letniego mężczyzny. Rodzina i przyjaciele zmarłego winą za jego śmierć obarczali policję. Przed komendą doszło do zamieszek.
Śledztwo dotyczyło ewentualnego przekroczenia uprawnień przez policjantów. Zawiadomienie złożył ojciec Radosława Ł.
Zabiła go substancja psychoaktywna
12 marca 2015 roku policja oraz pracownicy pogotowia zostali wezwani do 23-letniego mężczyzny. Dzwonili jego znajomi. Ale mężczyzna nie chciał podporządkować się poleceniom policji. W ostateczności trafił najpierw na izbę wytrzeźwień, a potem do szpitala. Po kilku dniach zmarł.
- Przeprowadzona sekcja zwłok i dodatkowe badania wykazały, że przyczyną zgonu była niewydolność wielonarządowa, która była wynikiem zatrucia substancją psychoaktywną - powiedziała Marta Zawada-Dybek, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Zaznaczyła, że śledztwo zostało prawomocnie umorzone wobec braku znamion przestępstwa.
- Prowadzone postępowanie nie wykazało, iż policjanci dopuścili się nieprawidłowości w toku przeprowadzanej przez nich interwencji - wyjaśniła prokurator. - W śledztwie badano też czy postępowanie ratowników medycznych było prawidłowe. Również i w tym wątku postępowanie zostało umorzone wobec braku znamion przestępstwa - dodała.
"Bo policjanci byli agresywni"
Według ubiegłorocznych informacji policji sosnowieccy funkcjonariusze zostali wezwani przez załogę pogotowia ratunkowego, która udzielała pomocy młodemu człowiekowi najprawdopodobniej zatrutemu środkami odurzającymi. Za kierownicą samochodu siedział młody mężczyzna, który - jak wynikało z treści zgłoszenia - najprawdopodobniej także był pod wpływem takich substancji.
Policjanci podawali, że wezwali kierowcę do wylegitymowania się i do opuszczenia samochodu. Ponieważ kierowca nie reagował na polecenia, wyciągnięto go na zewnątrz, obezwładniono, skuto dłonie kajdankami i przewiezieni radiowozem do izby wytrzeźwień. Tam stan jego zdrowia pogorszył się. Lekarz z izby udzielił mu pierwszej pomocy, a wezwane na miejsce pogotowie przewiozło mężczyznę do szpitala. Trzy dni później zmarł.
Krewni i znajomi 23-latka przekonywali, że policjanci byli agresywni, a mężczyzna za późno trafił do szpitala. We wstępnych wynikach sekcji zwłok biegli wskazywali, że na ciele mężczyzny nie było żadnych obrażeń ciała, które mogłyby powstać od uderzeń. Stwierdzili otarcia naskórka, charakterystyczne dla przytrzymywania.
Kamienie i petardy
Dzień po śmierci 23-latka przed sosnowiecką komendą policji odbyła się demonstracja, w której brało udział ok. 300 osób. Początkowo zgromadzenie przebiegało spokojnie – organizatorzy protestu zapalili znicze.
Po zajściach zatrzymano czternaście osób. Prokuratorskie zarzuty czynnej napaści na funkcjonariuszy policji w warunkach występku o charakterze chuligańskim, a także czynnego udziału w zbiegowisku, usłyszało dziewięciu dorosłych. Pozostali zatrzymani zostali zwolnieni - byli nieletni i jako tacy nie podlegali Kodeksowi karnemu, mogąc odpowiedzieć jedynie przed sądem rodzinnym.
- Po raz kolejny okazało się, iż śmierci winne były dopalacze - skomentowali umorzenie śledztwa policjanci na portalu społecznościowym. - Pojawia się pytanie, czy ci, którzy rzucali wtedy kamieniami w policjantów przestaną po nie sięgać? Czy znowu jako winnych będą wskazywać innych, np. idących im z pomocą policjantów lub ratowników?
Autor: mag / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24