Ratownicy odnaleźli w niedzielę wieczorem ciało górnika, który zginął po wpadnięciu do podziemnego zbiornika na węgiel w kopalni Murcki-Staszic. Poszukiwania trwały od nocy ze środy na czwartek, kiedy to pracownik nie wyjechał na powierzchnię po zakończonej pracy.
- Ciało wydobyto ze zbiornika w niedzielę po godz. 23. Chwilę później lekarz oficjalnie stwierdził zgon. Zwłoki znajdowały się blisko 9 metrów od powierzchni urobku zgromadzonego w zbiorniku - podaje Wojciech Jaros rzecznik, Katowickiego Holdingu Węglowego, do którego należy kopalnia.
Pracownik, który zginął w wypadku, niedawno ukończył 36 lat. 15 lat pracował w kopalni. Był żonaty, miał dwoje małych dzieci.
- Nie sposób odpowiedzieć w tej chwili z dużą pewnością, w jaki sposób mógł trafić do zbiornika. Jazda na taśmach transportujących urobek jest generalnie zakazana. Zezwala się na nią tylko w konkretnych miejscach, na stacjach przystosowanych do wsiadania i wysiadania – wskazuje Jaros i dodaje, że tam akurat nie ma odcinka dopuszczonego do przewożenia ludzi.
Trudna akcja ratownicza
Po zaginięciu górnika zastępy ratownicze w pierwszej kolejności przeszukały 20 kilometrów podziemnych chodników. Po kilku godzinach od zaginięcia namierzono sygnał z lampy pracownika.
Umieszczone w lampach nadajniki służą właśnie do lokalizowania ludzi w zawałach. Sygnał namierzono w owalnym zbiorniku przesypowym, który ma 24 metry wysokości i średnicę od 7 do 12 m. Było w nim 180 metrów sześciennych urobku (węgiel i kamienie pochodzące z wydobycia trafiają do zbiornika taśmociągiem, a z niego przesypywane są do skipu, którym wywożone są na powierzchnię).
Aby dotrzeć do źródła sygnału, ratownicy musieli ręcznie usuwać zalegający w zbiorniku węgiel i kamień. W trakcie poszukiwań usunęli ze zbiornika blisko 100 metrów sześciennych materiału. - To nie była prosta akcja. Na dół zbiornika, prawie 20 metrów, zostali spuszczeni ratownicy i kubeł odpowiedniej wielkości. Cały układ służący wytransportowaniu awaryjnemu urobku został zbudowany od podstaw, wyłącznie na potrzeby tej akcji ratowniczej - podkreśla jeden z uczestników akcji Jan Syty.
Jak wyjaśnia Jaros, nie można było zastosować metody opróżnienia zbiornika, która z pozoru mogła wydawać się najprostsza - przez spuszczenie jego zawartości do skipu. Otworzenie klapy zbiornika spowodowałoby nagłe i niekontrolowane przemieszczenie urobku zalegającego w zbiorniku wraz z poszkodowanym, co mogłoby skutkować zmiażdżeniem ciała.
Sprawę zbada komisja
Wypadkiem zajmuje się już komisja powołana przez katowicki Okręgowy Urząd Górniczy, z udziałem służb kopalnianych i KHW. Zbiornik, do którego wpadł górnik, był jedyną w tej części kopalni drogą transportu urobku, dlatego od chwili wypadku nie prowadzono tam wydobycia.
Pracownicy kopalni zostali przesunięci do robót przy zbrojeniach a firmy zewnętrzne miały przymusowy urlop.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: jsy/roody / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Katowice | Andrzej Winkler