51-latek wyszedł ze szpitala w Zawierciu tydzień temu w dresie i kapciach. Miał do domu 40 kilometrów. O 16.40 zadzwonił do żony, że już jest w Myszkowie. Pół godziny później - że pokonał kolejne dziesięć kilometrów przez las. Kierowcy widzieli mężczyznę w kapciach bez kurtki idącego środkiem drogi pod Zawierciem około godz. 19. I ślad się urwał.
Policjanci poszukują 51-letniego Dariusza Walocha, który tydzień temu wyszedł samowolnie ze szpitala powiatowego w Zawierciu.
- Wyszedł około 16.20. Oficjalne zgłoszenie przyjęliśmy około 22.15 - mówi Marta Wnuk, rzeczniczka policji w Zawierciu.
- O 22 to mama już była na komisariacie opisać, jak ojciec wygląda. Ale policja była u niej w pracy w sklepie o 18 pytać, czy tata wrócił do domu. Wcześniej, około 17.20 policję zawiadomił szpital, że im pacjent uciekł. Niestety, nie powiedzieli, że tata ma problemy z pamięcią - mówi Jacek Waloch, syn zaginionego.
Co się działo przez te sześć godzin?
"Nie widział swojej lewej połowy"
Poniedziałek, 27 listopada, godz. 16.40.
- Tata zadzwonił do mamy, że wraca do domu i że jest już w Myszkowie pod barem - mówi Jacek Waloch, syn pana Dariusza. - Ale mógł to być jakiś bar w Zawierciu, ojcu mogło się pomylić.
Pan Dariusz był w zawierciańskim szpitalu od niedzieli. Zasłabł na ulicy, przewrócił się i nabił sobie guza na głowie. Żona wystraszyła się, że odnowił mu się krwiak mózgu, zdiagnozowany rok wcześniej (wtedy sam się wchłonął i mężczyzna normalnie funkcjonował). Wezwała karetkę i poradziła mężowi, żeby się ogolił. - A z lewej strony? - zapytała kobieta, gdy wyszedł z łazienki. - Nie widział swojej lewej połowy - mówi syn.
Następnego dnia - feralnego 27 listopada - do pacjenta, który leżał w tej samej sali co pan Dariusz, przyszła córka, mniej więcej w tym samym wieku co żona Walocha. - O, dobrze, że już mnie zabierasz do domu - powiedział do niej Waloch i zaczął się zbierać. Pomylił ją ze swoją żoną. - Ale ja nie do pana przyszłam - odpowiedziała kobieta. Pan Jacek: - Ojciec zdenerwował się, rzucił talerzykiem w tą panią - tak nam potem opowiedziała - i że w takim razie on sam się dostanie do domu. I wtedy wyszedł w samych kapciach, bez kurtki.
"Czekaj, już po ciebie jadę"
Walochowie mieszkają we wsi Choroń pod Myszkowem, ale w myszkowskim szpitalu nie ma oddziału neurologicznego. Dlatego karetka zabrała pana Dariusza do Zawiercia.
Z Zawiercia do Myszkowa jest około 13 kilometrów główną drogą. Samochodem - kwadrans.
Poniedziałek, 27 listopada, godz. 17.14.
- Tata zadzwonił znowu i powiedział mamie, że już jest w Masłońskim pod Lewiatanem - mówi pan Jacek. Czyli w pół godziny musiałby pokonać dziesięć kilometrów. Do domu miał jeszcze pięć - Masłońskie to wieś przed Choroniem.
Żona pana Dariusza odpowiedziała mu, żeby tam na nią czekał i wsiadła w auto. Szukała pod sklepem i nikogo nie znalazła.
To też mogła być pomyłka.
Trąbili na niego, hamowali
Żona pana Dariusza dzwoniła do męża, ale więcej nie odebrał.
Poniedziałek, 27 listopada godz. 19. Ostatnie logowanie komórki pana Dariusza wskazuje, że był w Zawierciu. Potem telefon wyłączył się.
Rodzina rozpoczęła poszukiwania na własną rękę. Pan Jacek ze znajomymi przeszukiwali na quadach drogę z Zawiercia do Choronia, rowy, las na kilometr od drogi, okolice torów kolejowych. Nic.
Rozpuścili informacje o zaginięciu ojca w internecie. Wtedy odezwała się do nich kobieta, która w poniedziałek odwiedzała swojego ojca w zawierciańskim szpitalu i opowiedziała o wybuchu agresji pana Dariusza. - Napisała też, że zgłaszała to pielęgniarce - mówi pan Jacek.
- Kierowcy dzwonili, że widzieli mężczyznę w samych kapciach bez kurtki, jak szedł środkiem drogi w Zawierciu na Myszków. Trąbili na niego, hamowali. Było to około 19 w poniedziałek.
Druga kategoria
- Mogę potwierdzić, że szpital powiadomił nas o oddaleniu się pacjenta o godz. 17.20. Nie mogę wypowiadać się na temat stanu zdrowia pacjenta, ale przyznaję, że zdarzenie zostało zakwalifikowane jako zaginięcie drugiej kategorii, czyli niezagrażające życiu - mówi Marta Wnuk, rzeczniczka policji w Zawierciu.
Zapytaliśmy szpital w Zawierciu, jak to możliwe, że pacjent oddziału neurologicznego wyszedł samowolnie, kiedy zaczęli go szukać i co przekazali policji. Po godzinie 16 otrzymaliśmy odpowiedź, w której znalazło się potwierdzenie, że "taki pacjent był diagnozowany (..) nie jest prawdą, że został przyjęty na oddział z powodu zaburzeń pamięci".
"Nie potwierdzamy, by doszło do jakichkolwiek incydentów na sali podczas pobytu pacjenta na oddziale" – poinformowała Karolina Matuszewska z Działu Pozyskiwania Środków Unijnych, Marketingu i Promocji, podkreślając jednocześnie, że "szpital nie jest upoważniony do publicznego udzielania szczegółowych informacji o stanie zdrowia pacjenta w tym rozpoznaniu klinicznym".
Matuszewska zaznaczyła też, że szpital nie jest placówką zamkniętą. "Pacjent miał prawo do swobodnego opuszczania sali szpitalnej. Pan Dariusz w dniu opuszczenia oddziału był logiczny i mówiący. Po zauważeniu nieobecności pacjenta, podjęto działania w celu ustalenia, gdzie pacjent przebywa. Próbowano poinformować niezwłocznie rodzinę pacjenta, wykonując telefon do osoby upoważnionej do kontaktu, która nie odebrała połączenia"– podała.
Według relacji referentki policja została poinformowana o zaginięciu pana Dariusza około godziny 17:10.
"Mam nadzieję, że wsiadł w pociąg"
W niedzielę 3 grudnia operator TVN 24 towarzyszył strażakom, którzy poszukiwali Dariusza Walocha. - Na razie żadnych śladów. Mam nadzieję, że tu go nie znajdziemy, że wsiadł w pociąg i pojechał gdzieś dalej. Dlatego apelujemy do wszystkich, że jeśli zobaczą gdzieś 51-letniego mężczyznę, ubranego nietypowo, niech go jakoś zatrzymają i powiadomią policję - mówi Mariusz Szczepański z państwowej Straży Pożarnej w Myszkowie.
Pan Dariusz w chwili zaginięcia ubrany był w szare spodnie dresowe, czarną bluzę z kapturem i granatowe kapcie.
Ma 175 cm wzrostu, krępą budowę ciała, twarz owalną, oczy niebieskie. Siwy, ogolony prawie na łyso.
Rodzina dodaje, że po upadku sprzed tygodnia ma guza nad okiem i spuchnięte oko.
Autor: mag/mś//ec / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: tvn24, archiwum rodzinne