Dwie młode kobiety same ścigały mężczyznę, który zranił je rozbitą butelką w Katowicach. Zdarzenie natychmiast zostało zgłoszone na policję, ale śledztwo nie było odpowiednio prowadzone. Tak przynajmniej wynika z kontroli komendanta. Trzech policjantów straciło stanowiska.
Elwira i Anna zostały zaatakowane w centrum Katowic przez obcego mężczyznę, Sebastiana K. Był 1 kwietnia 2017 roku. 24 maja K. był już w rękach policji. Szybko? Ekspresowo, biorąc pod uwagę fakt, że wizerunek podejrzewanego o napaść został opublikowany zaledwie dzień wcześniej.
Sprawą zajmował się komisariat szósty w Katowicach. Ale nagranie z monitoringu, na którym widać Sebastiana K., 23 maja wrzuciły do sieci pokrzywdzone. Nie policja. Mimo że zabezpieczyła je zaraz po napadzie.
Tego samego 23 maja komendant miejski policji w Katowicach z własnej inicjatywy zlecił zespołowi kontroli, by wyjaśniono, "czy doszło do popełnienia przewinienia dyscyplinarnego przez funkcjonariuszy komisariatu szóstego w prowadzonym postępowaniu w sprawie uszkodzenia ciała dwóch kobiet".
- Czynności te dały podstawy do wszczęcia postępowania dyscyplinarnego wobec trzech policjantów - mówi Aneta Orman, rzeczniczka policji w Katowicach.
Komendant powiadomił o tym prokuraturę okręgową. 3 lipca prokurator odpowiedział, że zachowanie policjantów nie wyczerpuje znamion czynu określonego w art. 231 kk.
Ale komendant nie odpuścił.
Mogli działać szybciej
- W toku postępowania dyscyplinarnego stwierdzono jednak pewne nieprawidłowości, które polegały na opieszałości w prowadzonym postępowaniu przygotowawczym. Czynności mogły być wykonane szybciej - mówi Orman.
I wyciągnięto konsekwencje dyscyplinarne wobec policjantów z "szóstki".
Zastępca naczelnika wydziału kryminalnego został wyznaczony na niższe stanowisko służbowe. Teraz pracuje w jednym z wydziałów komendy miejskiej w Katowicach.
Referent sprawy dostał ostrzeżenie o niepełnej przydatności na zajmowanym stanowisku służbowym. Został przeniesiony do innego komisariatu i pracuje w służbie patrolowej. Przez jakiś czas nie będzie mógł prowadzić postępowań przygotowawczych.
Komendant komisariatu został odwołany ze stanowiska. Ale postępowanie dyscyplinarne wobec niego zostało umorzone z uwagi na przejście w stan spoczynku.
- Postępowanie wykazało też nieprawidłowości w pracy zastępcy dyżurnego komisariatu szóstego, który przyjmował zgłoszenie od poszkodowanych. Został uznany winnym, ale komendant odstąpił od jego ukarania - dodaje Orman.
Bo nie opublikowali wizerunku sprawcy?
Dopytaliśmy, co dokładnie policjanci mogli zrobić szybciej i czekamy na odpowiedź.
Czy chodzi o publikację wizerunku podejrzewanego, czego policja w ogóle nie zrobiła? Pokrzywdzone same, jeszcze tej feralnej nocy 1 kwietnia znalazły bar z kamerą monitoringu, która mogła nagrać Sebastiana K. Skojarzyły bowiem, że napastnik trzymał w ręku kebab. Nie myliły się. Przekazały swoje ustalenia policji.
Cztery dni później policja potwierdziła, że ma to nagranie, a dziewczyny rozpoznały na nim napastnika. Ale minął miesiąc i nic się nie wydarzyło.
Policjanci nie musieli czekać z publikacją nagrania na zgodę prokuratora, ponieważ nieznana była wtedy tożsamość poszukiwanego. W takiej sytuacji nie musieli nikogo o nic pytać, tylko sami podjąć decyzję. Czasem z tym zwlekają z obawy, że przyniesie to odwrotny skutek. Sprawca sam się rozpozna na nagraniu i zacznie się ukrywać. Publikacja jest wstrzymywana także wtedy, gdy wizerunek jest niewyraźny i ktoś mógłby pomylić sprawcę z kimś niewinnym, niesłusznie napiętnować. Sebastian K. był rozmazany na nagraniu z baru, jednak Elwira i Anna znalazły prosty sposób, by nie spudłować. Pod filmem opisały całą sytuację, że napastnik był rudy i mówił do jednej z nich "ty pójdziesz ze mną", ciągnąc ją za sobą. Efekt był piorunujący - ktoś wrzucił do sieci wyraźne wideo z podobnie zachowującym się i wyglądającym mężczyzną. Tym samym.
Bo uwierzyli pierwszemu lekarzowi?
W przypadku Elwiry i Anny powód zaniechania publikacji wizerunku napastnika przez policję wynikał przede wszystkim z błędnej opinii biegłego lekarza. Orzekł on, że kobiety odniosły obrażenia, utrudniające prawidłowe funkcjonowanie poniżej siedmiu dni, czyli lekkie. Zgodnie z prawem sprawca takich obrażeń nie jest ścigany z urzędu, tylko z oskarżenia publicznego. A co za tym idzie: policja nie mogła opublikować wizerunku poszukiwanego, bo mógłby ich za to podać do sądu. Mieli związane ręce, jak wyjaśniali nam wtedy policjanci.
Ale dlaczego opinia lekarza nie wzbudziła wątpliwości policjantów i nie zapytali innego biegłego, tak jak prokuratura? Po zatrzymaniu Sebastiana K. biegły medycyny sądowej powołany przez prokuraturę uznał, że obie kobiety zostały trwale oszpecone, a Elwira mogła nawet umrzeć. Uznał tak, bo się z nimi spotkał, zmierzył rany linijką, wypytał o ból.
Pierwszy biegły, którego opinia zaważyła na początkowym etapie śledztwa, oparł się wyłącznie na dokumentacji medycznej. Pokrzywdzone nigdy z nim nie rozmawiały.
Bo nie ostrzegli ofiar?
Obawiając się konsekwencji prawnych publikacji wizerunku, policjanci jednocześnie nie ostrzegli przed tym Elwiry i Anny.
10 maja kobiety zapytały w komisariacie szóstym, czy mogą dostać to nagranie z baru i opublikować je w internecie. Jak przekazała nam Elwira, po wypełnieniu stosownych wniosków policjant odparł jedynie: zróbcie z tym, co chcecie, wrzucajcie, gdzie chcecie.
Nazwisko oraz miejsce zamieszkania i pobytu napastnika zostały rozpracowane przez internautów w ciągu kilku godzin. Dla Elwiry i Anny były to długie godziny strachu. Następnego dnia, 24 maja stanęły przed lustrem weneckim z Sebastianem K. po drugiej stronie i dopiero po tym okazaniu mogły się uspokoić, że dobrze zrobiły, nagłaśniając sprawę w internecie, że się nie pomyliły.
Ale dlaczego to ofiary musiały o to drżeć, a nie policja?
Bo nie sprawdzili w aresztach?
Policjanci cały czas zapewniali Elwirę i Annę, że "prowadzone są działania operacyjne". Na czym one dokładnie polegają, śledczy nigdy nie ujawniają dla dobra sprawy. Chodzi o ustalenie tożsamości i miejsca pobytu sprawcy.
Nawet jeśli wizerunek podejrzewanego nie jest publikowany, to trafia do wszystkich komisariatów w województwie, potem w reszcie kraju.
Tymczasem Sebastian K. został odnaleziony za kratami. - Mieszka blisko mnie, ale od dwóch tygodni przebywa w areszcie śledczym za kradzież -23 maja doniosła poszkodowanym jedna z internautek.
To znaczy, że ponad miesiąc po napadzie na młode kobiety Sebastiana K. nie rozpoznali policjanci, którzy zatrzymali go za kolejne przestępstwo, a potem jeszcze przez dwa tygodnie nikt nie rozpoznał go wśród aresztowanych.
A sprawca nic nie wiedział?
Akt oskarżenia obejmuje w sumie trzech mężczyzn - prócz K. jego dwóch kompanów. Wszyscy mają zarzuty pobicia dwóch kolegów Elwiry i Anny. To od sprzeczki z nimi zaczął się dramat młodych kobiet. Chciały rozdzielić mężczyzn.
Autor: mag/gp / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: tvn24