Najwięcej było ich pod ziemią 35. O godz. 21 w czwartek protest prowadził jeden górnik. Wreszcie i on wyjechał na powierzchnię. - Z taką presją ze strony kopalni nie spotkaliśmy się nigdy. Stała się rzecz niebywała. Ludzie byli zastraszani, musieli podpisywać listę obecności - opowiada związkowiec. Górnicy bronili kopalnię Makoszowy przed likwidacją.
Akcja protestacyjna przeciwko likwidacji kopalni Makoszowy w Zabrzu trwała od nocy ze środy na czwartek. Zakład, należący do Spółki Restrukturyzacji Kopalń (SRK) z końcem tego roku ma zakończyć wydobycie węgla. Zaproponował górnikom pracę w innych kopalniach. Mają się zwolnić z Makoszów i zatrudnić gdzie indziej.
- Ponad 500 osób skorzystało już z tej oferty - powiedział nam Witold Jajszczok, rzecznik SRK. To trzecia część makoszowskiej załogi. A nowych miejsc pracy, jak zapewnia SRK, jest dużo więcej niż ludzi, mają być zgodne z ich kompetencjami i zarobkami.
Ale część górników, jak twierdzą związkowcy, nie wierzy w te obietnice.
Według związków w czwartek 800 m pod ziemią protestowało 35 górników. Według SRK - najwięcej jedenastu.
O godz. 21 na dole był już tylko jeden górnik - SRK podaje, że był to lider jednego ze związków. Ale i on po 10 minutach wyjechał na powierzchnię.
"O godzinie 21.10 wraz z wyjazdem na powierzchnię ostatniego z protestujących pracowników KWK Makoszowy akcja protestacyjna w kopalni została zakończona" - poinformował rzecznik SRK Witold Jajszczok.
Jerzy Hubka, przewodniczący związków zawodowych kopalni Makoszowy twierdzi, że protestujący zostali zastraszeni przez kierownictwo kopalni. - Z takim psychologicznym naciskiem dotąd się nie spotkaliśmy. Stała się rzecz niebywała. Ludzie byli spisywani, musieli podpisywać listę obecności - mówił na antenie TVN 24.
Podobne słowa usłyszeliśmy wczoraj w rozmowie telefonicznej od Michała Frołowa, który był przedstawicielem protestujących górników. - Dyrektor kopalni groził górnikom zwolnieniem, jeśli nie wyjadą na powierzchnię - mówił.
"Apelował, nie groził"
Jajszczok temu zaprzecza. - Dyrektor ds. pracowniczych faktycznie zjechał na dół, ale żeby apelować, przekonywać do przejścia na inne kopalnie - mówi rzecznik.
Górnicy mają dzisiaj zdecydować, co dalej. Hubka: - Jesteśmy zdołowani. Musi opaść kurz po tym co się stało. Ale to jeszcze nie koniec.
Straty i zapewnienia
Kopalnia Makoszowy to jedyny zakład, który wydobywa węgiel w strukturach SRK, korzystając z budżetowych dopłat do strat produkcyjnych - w tym roku ich wielkość to ok. 130 mln zł, a łącznie z ubiegłorocznymi dotacjami - ponad 200 mln zł. Zgodnie z decyzją Komisji Europejskiej, która w listopadzie notyfikowała program pomocowy dla polskiego górnictwa, kopalnia może korzystać z pomocy publicznej tylko do końca tego roku.
Związkowcy z kopalni przekonują, że zakład zrealizował program naprawczy i może dalej działać, osiągając rentowność i pozyskując inwestora. Przedstawiciele SRK uważają natomiast za nadużycie stwierdzenia, że kopalnia wyszła na prostą. Przypominają też, że jedyny inwestor, jaki zgłosił się do wrześniowego przetargu na zakup kopalni, nie spełnił wymaganych warunków.
Zarząd SRK oraz przedstawiciele Ministerstwa Energii wielokrotnie zapewniali, że cała ok. 1,4-tysięczna załoga kopalni Makoszowy ma zapewnioną pracę w innych kopalniach: Polskiej Grupy Górniczej, Jastrzębskiej Spółki Węglowej i Spółki Restrukturyzacji Kopalń. Według nieoficjalnych informacji pochodzących ze spółek węglowych, akces do pracy w innych kopalniach zgłosiło już ok. 800 pracowników Makoszów.
SRK rozpoczęła w czwartek akcję informacyjną na temat konkretnych możliwości zatrudnienia pracowników kopalni w innych zakładach. Związkowcy z Makoszów wskazywali jednak na mankamenty przyjętych rozwiązań - głównie na fakt, że przejście nie odbywa się płynnie, ale górnicy muszą zwolnić się z pracy w Makoszowach, by dostać nową pracę. Związkowcy zapowiedzieli dalsze protesty w obronie zakładu przed likwidacją. Protestują też górnicy z kopalni Krupiński w Suszcu, którą do SRK ma przekazać Jastrzębska Spółka Węglowa
Autor: mag / Źródło: TVN 24 Katowice/ PAP