Pomysłodawcą napadu miał być górnik. Zdobył broń palną z Czech i zwerbował dwóch wspólników. Z pseudokibicem wtargnął do jubilera, a kierowca, który wciąż jest poszukiwany, czekał na nich przed sklepem. Po ucieczce żyli spokojnie 15 lat. Dwaj napastnicy właśnie usłyszeli zarzuty. Zrabowanego złota nie udało się odzyskać. Paserzy, którzy je kupili, unikną kary.
"Wszystko trwało bardzo krótko, może trzydzieści sekund, ale oni nie wyglądali na specjalistów od napadania. Obaj w arafatkach i czapkach, jeden miał pistolet, strzelił w sufit, a drugi w tym czasie rozbijał szyby i kradł złoto. Koleżanka była jak sparaliżowana, siedziała naprzeciwko napastników, ale nic nie mówiła. Oni rozpylili też jakiś gaz, nie można było oddychać, a gdy uciekali, zagrozili, że jak ktoś za nimi pójdzie, to zabiją" - tak 15 lat temu w lokalnych mediach relacjonowała napad na sklep jubilerski w dzielnicy na obrzeżach Katowic jego ekspedientka.
Na katowickich złotników padł wtedy strach. W tym samym dniu 16 lutego 2010 napadnięto także na jubilera w centrum stolicy Śląska.
Policja od początku nie łączyła tych przestępstw. Według lokalnych mediów, jubiler z centrum miasta przegonił napastników krzesłem obrotowym. Uciekali tak, że zapomnieli o łupie. Sprawcy napadu z dzielnicy obrzeżnej pozostawali bezkarni przez 15 lat. Do teraz.
Szukają kierowcy
Nad sprawą pracował Wydział ds. Zwalczania Przestępczości Pseudokibiców Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach we współpracy ze Śląskim Wydziałem Zamiejscowego Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej.
Czynności operacyjne - policja nie ujawnia, jakie - naprowadziły ich na trop szajki. Najpierw, około pół roku temu, wytropili 43-letniego Kamila W. W ubiegłym tygodniu zatrzymali kolejnego – 42-letniego Rafała P., związanego ze środowiskiem pseudokibiców jednego ze śląskich klubów piłkarskich. Obaj są z Katowic. W prokuraturze usłyszeli zarzuty dokonania rozboju z użyciem broni i niebezpiecznego przedmiotu. Kamil W. czeka na proces pod dozorem policji. Rafał P. - w więzieniu, gdzie odsiaduje wyrok za inne przestępstwo. Grozi im do 15 lat więzienia.
Według informacji od Pawła Kasprzaka z zespołu prasowego śląskiej policji przypisywany jest im tylko jeden napad.
Szajka miała być trzyosobowa. Policjanci szukają trzeciego sprawcy - kierowcy.
Złoto przepadło, paserzy unikną kary
Śląska policja i prokuratura krajowa w dzisiejszych komunikatach przypominają zdarzenie sprzed 15 lat.
Jak czytamy na stronie policji, "16 lutego 2010 roku zamaskowani i uzbrojeni sprawcy wtargnęli do sklepu jubilerskiego w Katowicach. Oddając strzały w sufit i grożąc użyciem siekiery lub maczety zażądali od jubilera kosztowności. Wystraszony sprzedawca ukrył się w innym pomieszczeniu, wtedy przestępcy rozbili witryny i spakowali biżuterię w torby. Ich łupem padły złote wyroby jubilerskie o łącznej wartości około 70 tys. zł. Po napadzie spalili ubrania i pozbyli się broni, a skradzione kosztowności sprzedali paserom".
Prokuratura dodaje, że napastnicy "grozili ekspedientce pozbawieniem życia".
Według śledczych, napad został dokładnie zaplanowany. "Pomysłodawcą był mężczyzna, który wówczas pracował w jednej ze śląskich kopalń" - podaje policja. Ustaliliśmy w prokuraturze, że to starszy z napastników, czyli Kamil W. Kilka tygodni przed napadem miał zdobyć broń palną pochodzącą z Czech, której potem użył podczas przestępstwa.
"Do napadu zwerbował też dwóch wspólników – jeden z nich wtargnął z nim do sklepu jubilerskiego (Rafał P. - red.), a drugi pełnił rolę kierowcy i pomagał im uciec" - opisuje dalej policja.
Jak przekazał nam Paweł Kasprzak, łupu nie udało się odzyskać. Paserzy, którzy kupili zrabowaną biżuterię unikną odpowiedzialności, ponieważ przestępstwo, którego dokonali, przedawniło się.
Źródło: tvn24.pl