Zrobili czarownicę z niesłusznie ściętej kobiety

Odsłonięcie pomnika "Czeladzkiej czarownicy"
Odsłonięcie pomnika "Czeladzkiej czarownicy"
Źródło: Czeladź TV

Miasto zleciło wykonanie rzeźby czarownicy na skwer. Nie stanęła, bo blisko skweru był kościół i parafianie zaprotestowali. Ogromna kobieta na miotle leżała w magazynie rzeźbiarza. Po siedmiu latach stała się pomnikiem Katarzyny Włodyczkowej, niesłusznie skazanej na śmierć za czary. - To nieporozumienie - mówi były burmistrz miasta.

Katarzyna Włodyczkowa z Czeladzi (powiat Będzin) zmarła tragicznie w 1740 roku, ale wciąż rodzą się wokół niej legendy i budzą emocje.

W minioną sobotę przy ulicy wiodącej do czeladzkiego rynku odsłonięto jej rzeźbę i w tym zdaniu jest pierwszy fałsz. Czeladzcy urzędnicy mówią dzisiaj "rzeźba", ale podjęta w zeszłym roku uchwała w tej sprawie dotyczy pomnika.

- 17 radnych było za, 4 przeciw, ale nikt ich wtedy nie słuchał. Mówili: jeżeli stawia się komuś pomnik, to nie przedstawia się go w tak dwuznacznej sytuacji - mówi Marek Mrozowski ze starostwa w Będzinie, były burmistrz Czeladzi.

Włodyczkową ścięto (a nie spalono, jak w niektórych podaniach) za rzekome czary. Rok po wykonaniu wyroku uniewinniono. Na pomniku tymczasem leci na miotle. Mrozowski: - To w końcu była winna czy niewinna? Przedstawianie jej w taki sposób to nieporozumienie.

Odsłonięcie pomnika "Czeladzkiej czarownicy"

Odsłonięcie pomnika "Czeladzkiej czarownicy"

Artysta nie rzeźbił Włodczykowej

- To wizja artystyczna. Po nazwisku nikt by nie kojarzył, kogo ta rzeźba przedstawia. Dla mnie to symbol walki kobiety o równouprawnienie - broni pomnika Iwona Szaleniec, dyrektor Muzeum Saturn w Czeladzi. Ale artysta może miałby inną wizję, gdyby wiedział, kogo ostatecznie rzeźbi.

Gdy wykonanie dzieła zostało zlecone, burmistrzem Czeladzi był Morozowski. - Skończyliśmy inwestycję drogową na ul. 1 Maja, został skwer po usunięciu kiosku i brakowało elementu małej architektury w murze oporowym. Ktoś wpadł na pomysł, żeby to była czarownica - opowiada były burmistrz.

Ale to nie miała być Włodyczkowa, jak podkreśla Mrozowski, ani żadna inna konkretna ofiara posądzeń o czary, tylko kobieta na miotle jako taka. - Jedna z rzeźb, jakie mamy w mieście, obok ślimaków, dżdżownicy.

Był rok 2008. Wielka rzeźba, ważąca 400 kg powstawała 12 miesięcy. Gdy miała ujrzeć światło dzienne, zaprotestowali parafianie. - Że za blisko kościoła. I zamiast czarownicy na 1 Maja postawiliśmy aniołów - mówi były burmistrz.

Jego zdaniem parafianie mieli słuszność. Burzyli się przeciwko czarownicy, a nie Włodyczkowej. Jak mówi historia, w życiu Włodyczkowej Kościół katolicki odegrał akurat pozytywną rolę. To nie biskupi ją skazali, za to biskupi uniewinnili.

Gdy w zeszłym roku radni uchwalili postawienie pomnika Włodyczkowej na rynku, po prostu sięgnęli do magazynu po starą rzeźbę i dorobili do niej historię tragicznie zmarłej kobiety. Oficjalnie pomnik nadal przekłamuje historię, nazywając się "Czeladzka czarownica".

Bo była bogata i swarliwa

Nie ma aktu urodzenia Katarzyny Włodyczkowej. - Ale żyła na pewno. Wtedy wielu rodziców nie uważało za konieczne zgłaszanie faktu narodzenia dziecka - mówi Iwona Szaleniec.

Są za to akty urodzenia jej dwóch synów Jakuba i Wojciecha. To oni po śmierci matki skutecznie upomnieli się o jej rehabilitację u biskupów.

Włodyczkowa zajmowała się domem, jak to kobieta w tamtych czasach. Prócz tego ziołolecznictwem i mimo, że kogoś tam wyleczyła, stało się to dowodem w sprawie o czary.

Ale największym przewinieniem Włodyczkowej były potężne ulewy, które przeszły przez Czeladź w 1736 roku. Woda weszła do wszystkich domów, a przed domem Włodyczkowej zatrzymała się. Uszedł suchy, co nie mogło nie być sprawką diabłów.

Po tym już łatwo było powiązać Włodyczkową z faktem, że krowy przestały dawać mleko. Landwójt, urzędnik o kompetencjach sądowych szybko wydał wyrok. Bezprawnie, jak mówi Szaleniec, bo tak poważne sprawy podlegały jurysdykcji biskupiej.

Z Wrocławia sprowadzono kata i ścięto "czarownicę", a jej ciało prawdopodobnie spalono.

Szaleniec zna drugie dno tego niesprawiedliwego wyroku. - To była bogata wdowa, jej mąż Stanisław Włodyczko miał duże gospodarstwo - mówi dyrektorka muzeum.

Stanisław był też dużo starszy od żony i szybko ją owdowił. Landwójt i sąsiedzi Włodyczkowej mieli zakusy na jej majątek, który zresztą po jej śmierci zagrabili.

Poza tym była to swarliwa kobieta. Mogła też być atrakcyjna i dać komuś kosza, chociaż przedstawiana jest jako stara.

Tu ją ścięto, nikt nie protestował

Tak czy inaczej stawianie pomnika, oprawione występem teatralnym, przypominającym jej tragiczną śmierć wzruszyły czeladzianami.

Szaleniec: - Słyszałam w tłumie, jak kobiety szeptały: "Mam dreszcze".

Dyrektorka uważa, że z pewnością wybrano dla Włodyczkowej najlepszą lokalizację. - W końcu tu ją ścięto, publicznie i wtedy nikt nie zaprotestował.

Były burmistrz wolałby ją widzieć gdzieś na uboczu. - Naprzeciw zaplanowano przeniesienie pomnika św. Jana Nepomucena. A to orędownik powodzian. Nie wiem, czy znów nie będzie protestów.

Autor: mag//ec / Źródło: TVN 24 Katowice

Czytaj także: