Nadszedł czas zemsty na wielkich przyczepach kempingowych, które są zmorą kierowców na całym świecie. – Kto próbował wyprzedzić samochody ciągnące takie "cuda" ten wie, jakie jest to trudne – mówią organizatorzy dorocznego wyścigu-demolki.
Ryk silników, zapach spalin, ale przede wszystkim stare, zdezelowane przyczepy kempingowe, które pełnią rolę "chłopca do bicia". To nieodłączne atrybuty Karawaningowego Grand Prix Wielkiej Brytanii, które odbyło się w West Sussex.
W zawodach wzięło udział piętnaście pojazdów z przyczepami. Wcześniej ich kierowcy starannie usunęli z przyczep wszystkie kuchenki, szafki i inne nieodłączne w wakacyjnych wojażach przedmioty.
Z przyczepą, bądź jej częścią
Warunkiem zaliczenia zawodów było przejechanie dziesięciu okrążeń i zameldowanie się na mecie z przyczepą, bądź jej częścią.
Pierwszy na mecie pojawił się 45-letni malarz, Piers. – Jestem zachwycony z powodu tego sukcesu – oświadczył potem zwycięzca, który podczas wyścigu-demolki stracił całą obudowę przyczepy.
- Są to emocje, adrenalina, po prostu jedno wielkie "buuum" - komentowali po tym nieprzewidywalnym wyścigu inni uczestnicy rajdu.
Źródło: Reuters