Inwestor z sąsiedniego województwa chce postawić na Podlasiu 11 kurników. Sześć obok wsi Siemichocze i pięć obok Augustynki. Mieszkańcy protestują. Obawiają się między innymi smrodu i obniżenia poziomu wód gruntowych. Kurników nie chcą też mieszkańcy gminy po drugiej stronie Bugu.
- Mamy we wsi około 100 domów. Niektóre stoją puste, ale akurat w tych zlokalizowanych najbliżej mieszkają ludzie. Tu nie tylko będzie ogromny smród, ale też może dojść do zanieczyszczenia wody. Tuż obok działki, o której mowa płynie rzeczka – dopływ Pulwy, który z kolei wpływa do Bugu - mówi Anatol Wiktoruk, sołtys Siemichocz.
Mieszkańcy tej podlaskiej wsi nie zgadzają się, aby w pobliżu ich domostw powstała ferma kurczaków. Od pierwszego planowanego kurnika do najbliższego domu na kolonii jest ok. 400 metrów. Do zabudowań we wsi – około pół kilometra. Ma tu stanąć sześć kurników po 276 tysięcy ptaków w każdym. Rocznie przewinie się przez tę fermę prawie 1,8 miliona kur.
- Jest jeszcze kwestia dojazdu. Ciężarówki zniszczyłyby nam pewnie gminną żwirówkę, która i tak nie jest w najlepszym stanie. Wiem, że inwestor chce też stawiać kurniki po drugiej stronie Bugu, w gminie Sarnaki w województwie mazowieckim, w której mieszka. Tam również mieszkańcy protestują. Pewnie więc dlatego próbuje szczęścia u nas– mówi sołtys.
Po obu stronach Bugu
Wójt Sarnak Grzegorz Arasymowicz potwierdza, że inwestor, o którym mowa, mieszka na terenie tej gminy i stara się o budowę dwóch kurników obok wsi Chlebczyn oraz sześciu obok Grzybowa.
- Chociaż sanepid negatywnie zaopiniował raport środowiskowy, to sprawa nie jest jeszcze rozstrzygnięta. Nawet jeśli odmówię wydania decyzji środowiskowej, to inwestor może odwołać się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego - podkreśla.
"Gmina zyskałaby na kurnikach tyle conic"
Dodaje, że inwestor nie jest jedynym, który chce w gminie stawiać kurniki.
- Mamy jeszcze dwa inne wnioski w dwóch lokalizacjach. W jednym przypadku już odmówiłem. Sprawa skierowana została do SKO. Jest też jeden wniosek dotyczący postawienia chlewni. A trzeba wiedzieć, że Sarnaki są gminą turystyczną. Tego typu inwestycje mogą sprawić, że żaden turysta już nigdy do nas nie przyjedzie – tłumaczy wójt.
Podkreśla też, że gmina zyskałaby na kurnikach tyle co nic.
- Fermy z kurnikami nie są traktowane jako działalność gospodarcza, ale dział specjalny produkcji rolnej. Czyli biorąc pod uwagę stawki podatku od nieruchomości, jakie obowiązują w naszej gminie, z hektara ziemi, na której stałyby kurniki mielibyśmy rocznie 40 złotych z groszami. Tyle samo, ile zapłaci rolnik, który zasiałby pszenicę – mówi Grzegorz Arasymowicz.
Inwestor nie chce komentować
O szczegóły inwestycji po obu stronach Bugu chcieliśmy też zapytać samego zainteresowanego. Ten odmówił komentarza. Wiadomo jednak, że Siemichocze nie są jedyną podlaską lokalizacją, w której widziałby kurniki. Druga to pola przy pobliskiej Augustynce. Tam kurników miałoby stanąć pięć po 230 tys. kur w każdym, co oznacza, że rocznie przewinęłoby się przez fermę 1,5 mln ptaków.
- Od najbliższego domu do pierwszego kurnika byłoby jedynie około 100 metrów. Mieszka tam jednak rolnik, który chce inwestorowi sprzedać ziemię, na której stanęłyby kurniki. Akurat jemu więc to nie będzie przeszkadzać – mówi Janina Czaja, pani sołtys Augustynki.
- Do kolejnego domu byłoby około 115 metrów, a do tego stojącego naprzeciwko planowanych kurników, po przeciwnej stronie drogi - około 340 metrów. Oba te domy są zamieszkałe. Tak jak zresztą większość z około sześćdziesięciu, które mamy we wsi. Według spisu sprzed czterech lat wszystkich mieszkańców jest 218 – tłumaczy pani sołtys.
"Jest też obawa o obniżenie się poziomu wód gruntowych"
Zaznacza, że podobnie jak w przypadku Siemichocz, mieszkańcy obawiają się nie tylko smrodu, ale też zanieczyszczenia wody. – Jakieś 120 metrów od granicy działki, na której stanęłyby kurniki zlokalizowane są trzy stawy. Naliczyliśmy tam 16 żurawi. Jako że inwestor planuje kopanie studni głębinowych jest też obawa o obniżenie się poziomu wód gruntowych. A to oznacza, że w studniach, które mamy przy naszych domach może zabraknąć wody – wyjaśnia Janina Czaja.
Podobnie jak sołtys Siemichocz wskazuje też na problemy z dojazdem. – 30 lat temu wylano nam co prawda asfalt, ale dziś jest on dziurawy i popękany. Nie chcę nawet myśleć co by się z nim stało, gdyby wjechały tu ciężarówki – podkreśla.
Sanepid wydał negatywną opinię
Mieszkańcy obu wsi wysyłają do władz gminy pisma i zbierają podpisy.
Zarówno w sprawie Siemichocz, jak i Augustynki, urząd gminy Nurzec-Stacja jest na etapie uzyskiwania opinii trzech instytucji - Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, Wód Polskich oraz Sanepidu.
- Jeśli chodzi o Siemichocze na razie wypowiedziała się tylko ta ostatnia instytucja. Jej opinia jest negatywna - mówi wójt gminy Piotr Jaszczuk.
Sanepid uznał, że odległość 400 m od kurników do najbliższej zabudowy jest zbyt mała, aby można było dopuścić do realizacji inwestycji.
"Mimo że w ustawodawstwie polskim brak jest przepisów określających minimalną odległość budynków inwentarskich od budynków mieszkalnych, odległość ta powinna minimalizować możliwość negatywnego jej oddziaływania w postaci hałasu, odorów czy konsekwencji ewentualnych awarii" - czytamy w piśmie z sanepidu w Siemiatyczach.
Według tej instytucji tak bliska odległość "może spowodować zagrożenie dla zdrowia i życia ludzi, może kolidować z istniejącą zabudową i szatą roślinną oraz może spowodować uciążliwości dla terenów sąsiednich".
100 metrów to stanowczo za mało
Takich samych argumentów użył siemiatycki sanepid w swojej - również negatywnej - opinii dotyczącej kurników, które miałyby stanąć obok Augustynki. Tutaj odległość, która w tym przypadku wynosi 100 m, określona została jako "stanowczo zbyt mała".
- Jeśli chodzi o Augustynkę, to dostaliśmy już opinie RDOŚ i Wód Polskich. Obie instytucje uzgodniły inwestycję. Muszą być jednak spełnione określone warunki. RDOŚ zakazuje chociażby składowania obornika na terenie fermy oraz nakazuje niezwłocznie przekazywać padłe sztuki ptaków do utylizacji. Natomiast w opinii Wód Polskich mowa jest między innymi o nakazie odprowadzania ścieków do szczelnych zbiorników bezodpływowych i dezynfekcji pomieszczeń środkami niewymagającymi spłukiwania wodą – zaznacza wójt.
"Weźmiemy pod uwagę wszystkie opinie"
Dodaje, że zarówno w przypadku Siemichocz jak i Augustynki na razie trudno powiedzieć, jakie będzie rozstrzygnięcie urzędu gminy.
– Weźmiemy pod uwagę wszystkie opinie wydane przez instytucje, ale też i protesty mieszkańców. Jeśli chodzi o Augustynkę, to choć termin na zgłaszanie protestów już minął, nie ma dnia aby nie wpłynął jakiś protest – podkreśla Piotr Jaszczuk.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Janina Czaja