- Polka z mężem Szwajcarem, dwóch narodowców oraz miejscowy rolnik - pasjonat łaciny. Gdy wszyszcy znaleźli się w antykwariacie i w pewnym momencie rozmowa zeszła na politykę, rozpoczęła się gorąca dyskusja. Brał w niej udział nawet Szwajcar. Żona tłumaczyła narodowcom, co ma do powiedzenia.
- Marta Olchowik-Choynowska ma sporo takich anegdot. Jak na przykład tę o parze chłopaków, którzy pokłócili się o "cegłę" z socjologii, a pogodził ich albumik z erotycznymi zdjęciami z początku XX wieku.
- Antykwariuszka opowiada nam też o tym, że każda książka ma swoją duszę, a zdarzają się takie, które nie chcą, żeby dany klient ją kupił. Chowają się wtedy. Nawet na miesiąc.
- Antykwariat na końcu świata? Zdecydowanie nie. My jesteśmy na czubku świata. Spotyka się tu wschód, zachód, północ i południe. Tutaj wszystko się spotyka – uśmiecha się Marta Olchowik-Choynowska, która przez niemal 15 lat prowadziła w Krynkach, przy granicy z Białorusią, antykwariat.
W listopadzie zeszłego roku przeniosła się do – położonych nieco dalej od granicy - Kruszynian, czyli wsi, która jest obowiązkowym punktem wędrówki po wielokulturowym Podlasiu.
W branży od ćwierć wieku
Obok siebie mieszkają tu katolicy, prawosławni oraz muzułmanie – polscy Tatarzy, których dzieje społeczności sięgają na tym terenie XVII wieku i czasów panowania króla Jana III Sobieskiego. Miejscowość słynie z (wzniesionego prawdopodobnie między 1768 a 1795 rokiem) najstarszego zachowanego meczetu w Polsce oraz, zlokalizowanego obok, mizaru.
Antykwariat mieści się w drewnianym domu naprzeciwko meczetu. Pani Marta w branży jest od ćwierć wieku. W 2003 roku otworzyła razem z drugim mężem Markiem (który miał już wcześniejsze doświadczenia z bukinistyką) antykwariat w Krakowie przy ulicy Floriańskiej. Drugi punkt był w Sopocie przy ulicy Marynarzy, a trzeci w 2010 roku we wspomnianych przygranicznych Krynkach. Wkrótce drogi z mężem się rozeszły, więc zaczęła prowadzić antykwariat samodzielnie.
W krainie przodków
- Był to swego rodzaju powrót do krainy moich przodków, którzy mieli majątek w tej okolicy - za Rudakami, niedaleko Kruszynian. Po wojnie, gdy dziadek wyszedł z oflagu (jednego z niemieckich obozów jenieckich, w których przetrzymywani byli wzięci do niewoli oficerowie – przyp. red.), nie było już do czego wracać. Osiadł więc w Gdańsku, gdzie dostał pracę – opowiada antykwariuszka.
Dodaje, że w 1957 roku rodzinie zabrano resztkę ziemi, która została jeszcze po polskiej stronie granicy.
- Moja matka urodziła się już w Gdańsku, tak samo zresztą jak i ja. Mieszkaliśmy w Sopocie. Gdy miałam 12 lat rodzice przywieźli mnie na Podlasie, aby pokazać "jak żyli przodkowie". Pamiętam, że jechaliśmy przez Białystok i Krynki. A później, po latach, wróciłam tu, żeby prowadzić antykwariat – wspomina pani Marta.
Czasami otwiera jej się "trzecie oko"
Na razie w Kruszynianach wśród klientów przeważają turyści.
– Natomiast jeśli chodzi o miejscowych to myślę, że wszystko jeszcze przede mną. Niektórzy przyjeżdżają tu, aby mieszkać tylko w sezonie letnim. W Krynkach też przeważali turyści, chociaż "dorobiłam się" pewnej grupy stałych klientów. Był na przykład licealista, który kompletował całkiem pokaźny księgozbiór źródłowy z zakresu filozofii. W efekcie poszedł na filozofię i prawo. Skończył równolegle oba kierunki. Pracuje teraz na recepcji hotelu, bo zna też trzy języki obce – mówi gorzko nasza rozmówczyni.
Opowiada, że wśród klientów zdarzały się osoby, które poszukiwały danego tytułu, ale nie były w stanie określić, o jaką książkę im chodziło.
– Ktoś taki, jak to się mówi, "słyszy, że dzwoni, ale nie wie, w którym kościele". W takich sytuacjach czasami otwiera mi się jednak "trzecie oko" i zdarza się, że udaje mi się znaleźć potrzebną pozycję. Jak wtedy gdy starszy mężczyzna powiedział, że w dzieciństwie czytał książkę z niebieską okładką, "a właściwie to z niebieską obwolutą" i było to "coś o wędrowcu". I że czytał to w latach 60. Podeszłam do półki, wyjęłam książkę i zapytałam, czy to ta? Zdumiony mężczyzna pokiwał głową. W wielu przypadkach kończy się jednak fiaskiem. Jak w przypadku klienta, który szukał konkretnego rocznika pisma ukazującego się przez 30 lat. Pamiętał tylko, o czym był jeden z artykułów – uśmiecha się pani Marta.
Kłótnia przy "cegle" z socjologii oraz o polityce ze Szwajcarem i narodowcami
Opowiada nam też anegdotkę o parze chłopaków, którzy strasznie się w antykwariacie pokłócili.
- Jeden chciał kupić wielką "cegłę" z socjologii, która była dość droga i liczył na wsparcie finansowe partnera, a on mu powiedział, że przecież nie studiuje socjologii i po co mu ta "cegła". Obrazili się na siebie, ale na szczęście znaleźli albumik zdjęć erotycznych z początku XX wieku, gdzie prezentowane były fotografie nagich pań w sepii. Tak się zachwycili, że zamiast "cegły" z socjologii kupili ten albumik i wyszli wpatrzeni w siebie dokładnie w taki sposób jak wchodzili – mówi nasza rozmówczyni.
Wspomina też, że pewnego dnia antykwariat odwiedzili (jak się później okazało) Polka ze swoim mężem Szwajcarem, dwóch narodowców oraz stały klient – miejscowy rolnik, którzy jako pasjonat łaciny przyszedł, żeby kupić podręcznik do tego języka.
- W pewnym momencie zaczęłam rozmawiać z którąś z tych osób o polityce. Nagle reszta się zaktywizowała. Wszyscy powychodzili zza regałów i dyskutowali. Także Szwajcar, któremu żona tłumaczyła, o czym akurat jest mowa. Ten zacietrzewiał się i odpowiadał jej w języku francuskim, co ona tłumaczyła na bieżąco po polsku narodowcom. W pewnym momencie wycofałam się i dyskusja biegła już swoim torem. Mniej więcej przez godzinę, a potem każdy – może żeby odreagować – kupił sporą liczbę książek i wyszedł z poczuciem, że krew zaczęła mu krążyć w żyłach – uśmiecha się pani Marta.
Boom na Sergiusza Piaseckiego wśród żołnierzy
Gdy rozpoczął się kryzys na polsko-białoruskiej granicy, do antykwariatu zaczęli zaglądać, ściągnięci tu z różnych części Polski, żołnierze.
- Zdecydowanie najbardziej interesowała ich twórczość Sergiusza Piaseckiego (autor m.in. powieści "Zapiski oficera Armii Czerwonej" – red.), której wcześniej przeważnie nie znali, a którą im polecałam. W pewnym momencie był taki boom, że musiałam ściągać dodatkowe egzemplarze. Żołnierze czytali też powieści kryminalne i sensacyjne oraz pozycje związane z historią. A z mojego polecenia – również książki Bohumila Hrabala – wspomina nasza rozmówczyni.
Podkreśla, że antykwariat jest też miejscem, w którym nie tylko kupuje się książki, ale w którym też się rozmawia.
- Wysłuchałam wiele, nieraz bardzo osobistych, historii. Mam wrażenie, że dla części żołnierzy byłam kimś w rodzaju terapeutki. Mogę tylko powiedzieć, że ludzie, którzy musieli opuścić rodziny i przyjaciół, żeby służyć przy granicy, mierzą się z wieloma problemami – mówi Olchowik-Choynowska.
Praca ma dawać frajdę
Gdy pytamy ją, dlaczego postanowiła opuścić Krynki, twierdzi że po pierwsze, potrzebowała zmiany, a po drugie, z uwagi na demografię. Miejscowość coraz bardziej się wyludnia, przez co praca na własny rachunek staje się przygnębiająca.
- To nie jest etat w przysłowiowym biurze. Praca ma mi dawać frajdę, a jeśli widzę, że klientów jest coraz mniej, to i frajda jest coraz mniejsza. Po trzecie wreszcie, budynek w którym działał antykwariat zaczynał chylić się ku upadkowi. Nawet wyprowadził się z niego duch – uśmiecha się nasza rozmówczyni.
Duch narobił niezłego rabanu
Mówi, że duch obniżał temperaturę w pomieszczeniu, trzaskał drzwiami na zapleczu oraz gonił ją do pracy.
- Podejrzewam, że był to duch kogoś żydowskiego pochodzenia, kto w XX-leciu międzywojennym prowadził w tym miejscu jakiś biznes. W budynku było kilka kramików z różnymi towarami, wiertacz studni, ślusarz oraz ktoś kto sprzedawał jajka. Nie udało mi się ustalić, czy były to różne osoby, czy też wszystkie te biznesy prowadził jeden człowiek. Tak czy owak, na pewno był to ktoś, kto miał problem z wychodzeniem z pracy, bo ducha bardzo denerwowało, gdy nie poświęcałam całego swojego czasu na pracę – uśmiecha się antykwariuszka.
Wspomina, że po tym jak podjęła już decyzję, że przenosi się do Kruszynian, duch narobił jej niezłego rabanu.
- Stało się to pewnego popołudnia, kiedy nie było mnie w Krynkach, bo zaczynałam już urządzać się w nowym miejscu. Kiedy wróciłam do antykwariatu okazało się, że duch rozrzucił mi rzeczy z biurka pod sąsiednie ściany. Poprosiłam wtedy koleżankę, żeby z nim porozmawiała. Najwyraźniej przekonała go, że czas, aby przeszedł na emeryturę, bo już nigdy taka sytuacja się nie powtórzyła. Dziś lokal, w którym mieścił się w Krynkach antykwariat stoi pusty. Może za jakiś czas ktoś zacznie prowadzić tam jakąś inną działalność – mówi nasza rozmówczyni.
Poza dużymi ośrodkami lepiej, bo taniej
Odpowiadając na pytanie o kwestie finansowe, podkreśla że jeżeli chcemy wieść szczęśliwe życie i wybieramy sobie profesję, którą lubimy, to zazwyczaj nie zarabiamy jakichś "kokosów".
- Trzeba w takiej sytuacji redukować koszty. Czyli antykwariat poza dużymi miejskimi ośrodkami jest dobrym pomysłem, bo jest taniej, jeśli chodzi chociażby o wynajem lokalu. Mamy wtedy szansę zarobić tyle, żeby na chleb z masłem starczyło. Oczywiście pod warunkiem, że nie jesteśmy żarłoczni – uśmiecha się antykwariuszka.
Mówi, że gdy sama czyta, wybiera książki papierowe. Nie przekonują ją czytniki, a jeśli już to audiobooki.
- Wynika to nieraz z braku czasu. Gdy na przykład zmywam naczynia czy też pracuję w ogrodzie, lubię słuchać – zaznacza pani Marta.
Są książki, które chowają się przed klientami
Gdy pytamy ją, jaka jest najważniejsza książka, którą przeczytała w życiu, przyznaje, że to bardzo trudne pytanie i wymienia kilka tytułów.
- Na pewno są to: "Wojna końca świata" Maria Vargasa Llosy, "Most na Drinie" Ivo Andricia, "Fikcje" Jorge Luisa Borgesa oraz "Obsługiwałem angielskiego króla" Bohumila Hrabala. Lubię też książki popularno-naukowe, na przykład "Złotą gałąź. Studia z magii i religii" Georga Jamesa Frazera. Każda z tych pozycji ma sobie swego rodzaju nić wolności i niezgody na zastany porządek rzeczy, co jest mi bliskie – mówi.
Dodaje, że – tak jak pisał zresztą Borges - każda książka ma swoją duszę.
- Są na przykład takie, które chowają się przed klientami, bo nie chcą, aby dana osoba je kupiła. Nieraz zdarza się, że ktoś pyta o tytuł, a ja jestem pewna, że jeszcze wczoraj książka leżała w tym i w tym miejscu, a teraz jej nie ma. Później oczywiście ją znajduję. W miejscu, w którym miała leżeć, albo w najbliższym sąsiedztwie. Niebezpieczeństwo musi jednak minąć. Czasami książka pojawia się po miesiącu od wizyty w antykwariacie niechcianego klienta – uśmiecha się nasza rozmówczyni.
Źródło: TVN24+
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl