Tylko w samym styczniu we Wrocławiu zamknęło się 19 lokali gastronomicznych. Koszty prowadzenia biznesu poszły tak mocno do góry, że wielu restauratorom przesłaniają one zarobki. Choć już teraz mówi się o najgorszej sytuacji od lat w stolicy Dolnego Śląska, to najprawdopodobniej - przynajmniej w najbliższych miesiącach - będzie tylko gorzej.
Właściciele lokali, z którymi rozmawiamy, wyliczają - czynsze poszły do góry o kilkanaście procent, cena gazu w porównaniu do ubiegłego roku - o 100 procent, za prąd trzeba zapłacić trzykrotnie więcej, a za wywóz śmieci nawet pięciokrotnie. Wzrastają również koszty zatrudnienia pracownika, jak i ceny wszystkich składników. Klienci też nie są już tacy rozrzutni jak kiedyś. To smutny obraz wrocławskiej gastronomii w połowie lutego 2023 roku.
Relacje restauratorów
- Aktualnie sytuacja jest gorsza niż podczas pandemii. Wszystkie rachunki wzrosły kilkukrotnie. Kiedyś miałem rachunki rzędu sześć-siedem tysięcy złotych, a aktualnie oczekuję rachunku, który może wynieść 20-30 tysięcy. Sam nie wiem, czego się spodziewać. Faza upadłości restauracji dopiero się rozpoczyna. Pierwsze rzeczywiste podwyżki kosztów stałych będą znane dopiero w marcu - mówi Zbigniew Andrzej Dobek, właściciel klubokawiarni PRL oraz prezes stowarzyszenia Nasz Rynek.
Jacek Boniecki prowadzi restaurację Wrocławska od 8 lat, ale mówi, że tak źle jak teraz jeszcze nie było. Przykład: w 2019 roku wszystkie jego opłaty wynosiły 6 tysięcy złotych, teraz jest to ponad 20 tysięcy.
- Biznes powoli przestaje być opłacalny. Kiedyś gość zamawiał przystawkę, zupę, drugie danie, a następnie pił piwo albo wino. W tej chwili zamawia wyłącznie jedno danie i coś do picia. Gości nie stać na zamawianie całego zestawu. Restauracja zarabia coraz mniej. Szukam dla siebie alternatywy, innego źródła zarobku. Robię prawo jazdy na autobus - przyznaje Boniecki.
Małgorzata Kuta była z kolei właścicielką Kopytkarni, ale w grudniu podjęła decyzję o zamknięciu lokalu działającego przez trzy ostatnie lata.
- Przetrwaliśmy pandemię, ale nie daliśmy rady inflacji. W najlepszym czasie zatrudniałam 18 osób. U schyłku działalności pracowały ledwie cztery osoby. Koszty stałe wzrosły o 14 tysięcy złotych. Lokal nie miał możliwości przetrwać - uważa Kuta.
Pani Małgorzata jest obecnie bezrobotna. Myśli o wyjeździe za granicę.
Więcej się zamyka, niż otwiera
Reporter TVN24 Tomasz Mildyn rozmawiał w środę o sytuacji wrocławskiej gastronomii z Piotrem Gładczakiem, autorem bloga Wrocławskie Podróże Kulinarne, który na bieżąco śledzi, co dzieje się na mapie stolicy Dolnego Śląska.
- Jeszcze nigdy w historii gastronomii polskiej nie działo się tak wiele złego. W tym momencie mamy taką sytuację, że zamyka się więcej restauracji, niż się otwiera, co przez ostatnie lata w ogóle nie miało miejsca, gdyż mieliśmy restauracyjny boom - podkreśla bloger.
- Wszelkie podwyżki, które dotykały nas jako społeczeństwo, dotknęły również gastronomię. Każdy czynnik jest ważny - prąd, gaz, transport niesamowicie podrożały. Nikomu nie polecam otwierania gastronomii w tym momencie, pomimo że mamy większą dostępność lokali, bo duża część przestrzeni się zwolniła i można znaleźć ciekawy lokal. Natomiast niespecjalnie są chętni, aby przejmować te lokale i otwierać coś nowego. Każdy zdaje sobie sprawę, że to nie jest dobry moment na start z gastronomiczną działalnością - dodaje Gładczak.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław