Prokuratorzy z Wrocławia oskarżyli trzech mężczyzn o spowodowanie śmierci 40-letniego montera. Mężczyzna zginął w wyniku eksplozji bomby, którą w reklamówce pozostawiono na dachu wrocławskiego wieżowca. - Osoby związane z tym zdarzeniem przysięgły zachować milczenie - mówi prokurator.
- Był straszny wybuch. Zatrzęsły się okna. Leciały szczątki ludzkie - mówiła 5 stycznia 2001 roku jedna z mieszkanek ulicy Bulwar Ikara we Wrocławiu. Właśnie tego dnia na dachu jednego z bloków doszło do potężnej eksplozji.
Zauważył reklamówkę, postanowił sprawdzić co jest w środku
- Tego dnia dwóch monterów sieci elektrotechnicznych weszło na dach budynku, by przeprowadzić konserwację anten zbiorczych. Zauważyli pozostawioną tam reklamówkę w której znajdowało się urządzenie wybuchowe - relacjonuje Robert Tomankiewicz z Dolnośląskiego Wydziału Zamiejscowego Prokuratury Krajowej we Wrocławiu.
Wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. 40-letni monter wyciągnął urządzenie z reklamówki. Doszło do eksplozji. Mężczyzna zginął na miejscu. Drugi miał więcej szczęścia, bo chwilę wcześniej przeszedł w miejsce, które znajdowało się poza siłą rażenia bomby.
"Zmowa milczenia została przerwana"
Wówczas prowadzącym śledztwo nie udało się rozwikłać tajemniczej sprawy. Jak mówi dziś Tomankiewicz wszystko dlatego, że osoby związane z tym zdarzeniem przysięgły zachować milczenie.
- Przełom w sprawie nadszedł kilkanaście lat później, gdy ta zmowa milczenia została przerwana. Nastąpiło to w trakcie innego postępowania. Wówczas jedna z zatrzymanych osób zdecydowała się na procesową współpracę z prokuraturą i opowiedziała m.in. o tym zdarzeniu - informuje prokurator.
Chcieli zniszczyć samochód, zabili mężczyznę
Jak przyznaje prokuratura tłem sprawy były rozgrywki w świecie przestępczym. Wszystkie trzy osoby były znane śledczym z prowadzonych przeciwko nim postępowań karnych.
Z materiału zgromadzonego przez śledczych wynika, że pod koniec 2000 roku Wiesław B., jeden z oskarżonych, zamówił urządzenie wybuchowe od Witolda M. - Zgodnie z zamówieniem urządzenie miało mieć siłę rażenia pozwalającą na zniszczenie samochodu osobowego. M. zrealizował zlecenie i poprosił swojego kolegę, Macieja A., o przechowanie urządzenia do czasu jego przekazania - przytacza Tomankiewicz. I dodaje, że A. błędnie miał uznać, że bezpiecznym dla osób trzecich będzie dach budynku. Mężczyzna nie przewidział jednak, że będą tam prowadzone prace konserwatorskie.
Do eksplozji doszło w bloku przy ul. Bulwar Ikara:
Autor: tam/gp / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: archiwum TVN24