Kiedy pierwszy samolot uderzył w jedną z wież WTC, Ron Darcy był już po służbie. Nie czekał jednak na wezwanie tylko od razu założył mundur strażaka i ruszył ratować ludzi. Dziś mieszka we Wrocławiu, gdzie uczy dzieci angielskiego i gra z nimi w piłkę. Pamięta jednak o tym co przeżył. – To wyglądało jak koniec świata – wspomina.
Mimo że od ataku na World Trade Center minęło ponad 11 lat, Ron Darcy pamięta 11 września 2001 roku jakby to było wczoraj. Nie miał wtedy służby w straży pożarnej tylko razem z przyjaciółmi budował taras u sąsiadów.
- Zobaczyłem WTC i byłem zszokowany. Powiedziałem wtedy do kolegi, który też był strażakiem „Andy, na pewno nas wezwą. Musimy być gotowi do pracy, mimo że tam są tysiące strażaków. Nie poradzą sobie” – wspomina w rozmowie z reporterem TVN24 Darcy.
Gdy strażak przyjechał do jednostki po sprzęt jego koledzy byli już w akcji. Nie miał kto dowodzić. Każdy brał co tylko się dało i jechał na miejsce pożaru.
„Czułem się bezsilny”
– Gdy dotarłem pod WTC wszystkie zniszczenia wyglądały jak z filmu science–fiction. To było jak koniec świata. Wszędzie dookoła stal. Wyobraź sobie, że wszystkie biurowce mają tyle sprzętu jak meble, naczynia, okna biurka, telefony. A w rzeczywistości nie widzisz nic. Tylko stal i pył – opisuje Ron Darcy.
Jeden cel: odszukać ludzi
- Naszym pierwszym zadaniem było szukanie ludzi, którzy mogli być uwięzieni. Pamiętam jak próbowaliśmy podnieść stalowy pręt, który przygniótł mężczyznę. Dookoła wszędzie był ogień, ale druga z wież WTC jeszcze stała. Za chwilę patrzyliśmy jak się zawala – opowiada strażak.
Po latach wie, że wtedy zrobili wszystko co mogli. W akcji ratunkowej, pod gruzami budynków, życie straciło też 343 strażaków.
- W takiej sytuacji nie można płakać i panikować. Widzisz jak ludzie wypadają z okien i giną, ale musisz zostać skoncentrowanym. To twój obowiązek. Jeśli się poddasz, stracisz wszystko – przekonuje Darcy.
Spełnia się we Wrocławiu
Rok po wydarzeniach z 11 września 2001 roku Ron Darcy odszedł ze służby.
- Kochałem to co robiłem i jestem z tego dumny, ale to zawód dla młodych – przyznaje. - Gdy odszedłem ze straży zacząłem podróżować. W ten sposób cztery lata temu trafiłem do Wrocławia i już tu zostałem – dodaje strażak.
Poznał tu swoją dziewczynię, Anię i pokochał Polaków za dobrą kuchnię. Tłumaczy, że Wrocław urzekł go koncertami i obecnymi na każdym kroku symbolami "Solidarności".
Mundur zrzucił na dobre, chociaż swój stary, z Nowego Jorku, nadal trzyma w szafie. Nie zrezygnował jednak ze służby innym. W Polsce został wolontariuszem.
- Organizacuję zajęcia dla dzieci w przykościelnej świetlicy. Maluchy mogą przyjść, pomagam im z angielskim, a one pomagają mi z polskim - opowiada i śmieje się, że podstawy języka zna, bo umie zamówić sobie jedzenie i picie.
Autor: mn/ansa//kv / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław | M.Skrobotowicz