Prokuratorzy z Zielonej Góry zdecydowali: ponownie przyjrzą się sprawie Wiktorii, której wojskowy wóz zrzucił na głowę ciężką skrzynkę telekomunikacyjną. - Nie przypuszczaliśmy, że to zdarzenie może mieć tak znaczny wpływ na zdrowie dziewczynki - tak biegli tłumaczą, dlaczego dopiero pięć miesięcy po wypadku - po reportażu tvn24.pl - przewertują medyczną kartotekę dziewczyny.
Do wypadku, o którym pisaliśmy niedawno na tvn24.pl, doszło pięć miesięcy temu w Czerwieńsku. Wiktoria razem z koleżanką szły chodnikiem. Z naprzeciwka jechała kolumna wojskowych samochodów. Jeden z nich zahaczył o wiszące nad ulicą kable. Zerwał je razem z ciężką skrzynką, która spadła dziewczynie na głowę.
Kolumna nawet nie zwolniła, by pomóc nastolatce, mimo że była w niej karetka pogotowia. - Ona wyglądała jak z horroru. Krew leciała jej z głowy, kapała z ucha, cała była zalana - relacjonuje sklepikarka, która jako jedyna zareagowała i zadzwoniła po ratowników.
Ci zawieźli dziewczynę prosto na salę operacyjną, gdzie lekarze zaszyli rozcięcie do samej czaszki.
Wiktoria nadal się leczy. Co jakiś czas paraliżuje jej lewą stronę twarzy. Bierze też mocne leki, bo nie radzi sobie z przeżyciami. - Budzi się w nocy i krzyczy. Muszę z nią spać, bo sama nie może zasnąć - relacjonuje matka.
Wznowią postępowanie
Sprawą od razu po wypadku zajęła się prokuratura. Ale już po miesiącu postępowanie zostało umorzone ze względy na brak winnego.
- Dziewczynka nie leżała siedmiu dni w szpitalu - tłumaczył wtedy decyzję prokurator rejonowy w Zielonej Górze, który pod uwagę wziął wyłącznie wypis ze szpitala. Tego, że później zajął się nią sztab lekarzy - chirurgów, neurochirurgów, psychiatrów i psychologów - nikt nie sprawdził.
Po naszym reportażu prokuratura postanowiła przyjrzeć się sprawie raz jeszcze. Pięć miesięcy po wypadku przewertować w końcu całość medycznej dokumentacji Wiktorii.
"Nie przypuszczał więc nie sprawdzał"
Jak to możliwe, że nikt nie zrobił tego wcześniej? - Ta dziewczynka do tych lekarzy chodziła dopiero po pierwszym opiniowaniu - tłumaczy Szklarz. Ale matka Wiktorii ma opinie lekarzy, którzy zajęli się jej dzieckiem zaraz po wypadku.
- Widocznie nie dostarczono pełnej dokumentacji lekarskiej. I stąd ten problem - odpowiada rzecznik. - Biegły jest osobą niezależną. Wypowiada się o stanie zdrowia, a prokurator tylko przyjmuje [jego opinię – przyp. red.]. Jeśli biegły nie dopełnił swoich obowiązków, nie poprosił o dokumentację z późniejszego okresu, niestety tak się stało, jak się stało - dodaje.
- Prokurator nie przypuszczał, że to zdarzenie może mieć tak znaczny wpływ na zdrowie dziewczynki w okresie późniejszym, stąd to nieporozumienie – wyjaśnia Szklarz. - Nie przypuszczał, więc nie sprawdził - przyznaje.
Swoje zdanie na temat pracy prokuratury ma matka Wiktorii. Informację, że biegli ponownie przyjrzą się sprawie jej córki dostała... przypadkiem. - Odebrałam przesyłkę, która chyba miała być zaadresowana do Wiktorii. Ale w adresie niewiele się zgadzało. Zamiast Wiktorii wpisali Weronikę. Zamiast nazwiska mojej córki, nazwisko koleżanki, która również była poszkodowana w wypadku. I ulica też nie ta, na której mieszkamy. Takiej ulicy to w całym Czerwieńsku nie ma - pokazuje kopertę.
Kobieta od pięciu miesięcy walczy o to, żeby ktoś zainteresował się sprawą. Decyzję o umorzeniu śledztwa dziewczynka dostała 18 grudnia, w dzień swoich 14 urodzin. Wtedy zdecydowała się odwołać.
Prawnik zapowiedział, że w zgłosi się do wojska z pytaniem, gdzie ubezpieczone są ich wozy. Odpowiedzi nie dostał. - Nic nie dostałyśmy. Słowa przepraszam nawet - skarży się Wiktoria, która wciąż walczy ze skutkami wypadku. Boi się nawet pójść w okolicę ulicy Kolejowej, gdzie to wszystko się zaczęło.
Więcej o tej historii w poniedziałkowym programie "Blisko Ludzi" na kanale TTV
Autor: Olga Bierut/i/r / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław