- Może być to laweta, na której stoją czołgi i działa. Więcej powiedzieć nie możemy, bo to wróżenie z fusów - powiedzieli na konferencji prasowej mężczyźni, którzy twierdzą, że znają miejsce ukrycia "złotego pociągu". Eksploratorzy na dowód pokazali wycinek wydruku z georadaru. Ich zdaniem koszt wydobycia składu może sięgać 1,5-2 mln złotych.
Piotr Koper i Andreas Richter, którzy zgłosili urzędnikom, że znają miejsce ukrycia "złotego pociągu" zwołali konferencję prasową. Towarzyszyli im ich pełnomocnicy, Tadeusz Słowikowski(pierwszy poszukiwacz zaginionego podczas wojny składu) i Krzysztof Szpakowski - prezes stowarzyszenia "Riese".
- Prowadziliśmy badania na tym terenie od trzech lat. Udało nam się pozyskać świadków, którzy dali nowe spojrzenie na sprawę. Czasem tak jest, że część układanki pokazuje całość. Nam się to udało. Mamy dowody na to, że ten pociąg tam stoi - powiedział na konferencji Koper.
Na dowód pokazał czarno-biały wydruk z georadaru. - To jest działo, klapy z wytłoczeniami z jednej i drugiej strony. Tu są klapy chroniące żołnierzy. To nie jest fotomontaż, to nie są cuda robione na tanim ksero - twierdzi mężczyzna. Takich wydruków rzekomi odkrywcy mają mieć kilkanaście.
Eksploratorzy mogą służyć wiedzą, wróżyć z fusów nie chcą
Co, według zgłaszających odkrycie, znajduje się pod ziemią? Jak mówią pociąg pancerny lub pociąg z uzbrojeniem pancernym. - Może być to nawet laweta na której stoją czołgi i działa. Więcej powiedzieć nie możemy, bo to wróżenie z fusów - orzekł Koper.
Pełnomocnik eksploratorów z Wałbrzycha stwierdził natomiast: znalezienie pociągu to efekt wieloletniej pracy, analiz dokumentów i źródeł osobowych, a także badania struktury terenu. I dodał, że podczas poszukiwań znalazcy mogą wystąpić jako konsultanci. - Mogą udostępnić swoją wiedzę. Mija miesiąc od zgłoszenia, a władze nie wiedzą jak przekazane im informacje wykorzystać - stwierdził mecenas Jarosław Chmielewski, pełnomocnik rzekomych odkrywców.
"Proszę nas wpuścić na ten teren to pokażemy"
Mecenas przekonywał, że mężczyźni są gotowi do podjęcia współpracy z państwem polskim. - Można podjąć współpracę używając jednocześnie urządzenia państwa i znalazców - stwierdził Chmielewski.
Koper z kolei powiedział, że wraz ze wspólnikiem dysponują specjalistami od budowy kolei, budowlańcami i firmami saperskimi. - Jesteśmy profesjonalnie przygotowani do działania. Proszę nas wpuścić na ten teren to pokażemy wszystkim - zapewnił Koper. Przyznał też, że zgłosili się do nich sponsorzy, którzy są gotowi pomóc w wydobyciu pociągu. Prace wydobywcze miałyby trwać około miesiąca. - Koszty wydobycia, ochrony, prac saperskich i przewozu ziemi to 1,5-2 mln złotych. My takich pieniędzy, nie mamy, ale sponsorzy tak - uważa mieszkaniec Wałbrzycha, który zgłosił znalezienie tajemniczego składu.
"Złoty pociąg" zapoczątkował "gorączkę złota"
O "złotym pociągu" zrobiło się głośno w połowie sierpnia. Do wałbrzyskich urzędników trafiły wtedy pisma z informacjami o tajemniczym znalezisku. Polak i Niemiec, za pośrednictwem kancelarii prawnej, przekazali wiadomość o odkryciu miejsca, gdzie znajduje się "pociąg pancerny z czasów II wojny światowej". Na Dolnym Śląsku wybuchła "gorączka złota". Na miejsce przyjechali przedstawiciele zagranicznych mediów, by dzień po dniu relacjonować to co dzieje się w Wałbrzychu. Głos w sprawie zabrał generalny konserwator zabytków, który przyznał, że "złoty pociąg istnieje na ponad 99 procent".
Wystąpienie wywołało falę krytyki, bo konserwator nie pokazał dowodów. W tej sprawie wpłynęły dwa zawiadomienie do prokuratury. Zdecydowano, że urzędnik nie będzie więcej mówił o sprawie pociągu spod Wałbrzycha. Czytaj więcej na ten temat
Zgłoszenie postawiło na nogi służby. Zwołano posiedzenie wojewódzkiego sztabu kryzysowego. Miejsce, gdzie ma znajdować się "złoty pociąg" jest zabezpieczane przez policję, straż leśną, straż ochrony kolei i strażników miejskich z Wałbrzycha. Do odwołania obowiązuje też zakaz wstępu do lasu obok torów kolejowych. Na początku września na 65. kilometrze trasy kolejowej Wrocław-Wałbrzych pojawili się żołnierze.
Później wokół domniemanych odkrywców zrobiło się zamieszanie. Richter i Koper opublikowali oświadczenie w którym napisali, że posiadają "niezbite dowody na istnienie pociągu". Wtedy jednak nie zdecydowali się na ich opublikowanie. Zostali natomiast wykluczeni ze Stowarzyszenia Dolnośląska Grupa Badawcza. Według członków stowarzyszenia mężczyźni przypisali sobie "wszelkie prawa do potencjalnego znaleziska" i wykorzystali wiedzę, którą Tadeusz Słowikowski gromadził przez lata.
W połowie września na 65. kilometr weszli pracownicy firmy, która ma uprzątnąć teren. Dopiero po tym do Wałbrzycha mają przyjechać żołnierze, którzy sprawdzą teren pod kątem bezpieczeństwa.
Kolejne zgłoszenia poszukiwaczy
Wiadomość o "złotym pociągu" zaktywizowała eksploratorów i poszukiwaczy skarbów. Do urzędników spływają kolejne pisma. Pod koniec sierpnia do starostwa powiatowego w Wałbrzychu wpłynęło pierwsze zgłoszenie od Krzysztofa Szpakowskiego, prezesa zarządu stowarzyszenia "Riese". Później na biurkach pracowników starostwa powiatowego pojawiły się dwa kolejne. Szpakowski twierdzi, że odkrył tunel kolejowy wraz z wielopoziomowym kompleksem podziemnych korytarzy pochodzących z czasów II wojny światowej. Te mają być nieznaną dotąd częścią kompleksu "Rise", który naziści budowali w ostatnich latach wojny na terenie Gór Sowich.
Następnego zgłoszenia dokonała gmina Mieroszów. Władze gminy informują o tajemniczym tunelu, który ma przebiegać pod górą Dzikowiec. Czytaj więcej
Teraz do wałbrzyskiego magistratu zgłosiła się obywatelka Niemiec. W piśmie twierdzi, że znalazła trzy "zasypane tunele lub pomieszczenia" i jeden "podziemny tunel lub pomieszczenia". Jej zdaniem wszystkie mogą zawierać ruchomości. Odkrycia mają znajdować się wzdłuż linii kolejowej Wałbrzych-Świebodzice. Kobieta w wywiadzie dla lokalnego portalu mówi o "złotym tunelu".
Wszystkie znaleziska, według zgłaszających, mają znajdować się w okolicach Wałbrzycha:
Autor: tam / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław