Narodowy Fundusz Zdrowia sprawdzi, czy postępowanie personelu, który nie wpuścił nocą chorego do szpitala w Wołowie (woj. dolnośląskie), było właściwe oraz dlaczego placówka jest w ogóle zamykana na noc. 60-latek bezskutecznie dobijał się do jej drzwi. Mężczyzna zmarł na chodniku przed wejściem. Osoby, które dyżurowały tej nocy tłumaczą, że nie otworzyły, bo bały się o swoje bezpieczeństwo.
- Od czwartku trwa niezapowiedziana kontrola w Powiatowym Centrum Medycznym w Wołowie. Mimo że nie ma w niej całodobowego oddziału ratunkowego, personel powinien udzielać pomocy przez całą dobę. Dlatego sprawdzimy, jak ta placówka funkcjonuje w nocy - mówi Joanna Mierzwińska, rzecznik dolnośląskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia.
Decyzja o kontroli powiązana jest z tragiczną śmiercią Edwarda Szelesta. Nocą 26 lipca mężczyzna źle się poczuł i postanowił pojechać do szpitala w Wołowie. Mimo że dobijał się do drzwi placówki, ani lekarka, ani pielęgniarka mu nie otworzyły. Tłumaczyły później, że przestraszyły się jego krzyków. Dlatego zamiast pomóc, zadzwoniły na policję. 60-latek zmarł na chodniku, kilkanaście metrów od wejścia głównego do placówki. Dogorywającego człowieka znaleźli policjanci. Na pomoc było za późno. Akt zgonu stwierdził zawał. CZYTAJ WIĘCEJ
Nie przyjęła go do szpitala. Jest na urlopie
Teraz NFZ sprawdza jakość i sposób opieki nocnej w szpitalu w Wołowie oraz merytoryczną wiedzę pełniących tam dyżury. Możliwe, że na pełne wyniki będzie trzeba jednak długo czekać. Wszystko dlatego, że lekarka, która pełniła dyżur tego feralnego dnia, ta sama, która zamiast wpuścić Szelesta do placówki, dzwoniła na policję, jest właśnie na urlopie. - Aby wyciągnąć pełne wnioski, potrzebujemy jej oświadczenia - wyjaśnia Mierzwińska.
"Gdyby otrzymał pomoc, żyłby"
Własne wnioski z tragedii kilka dni po śmierci 60-latka wyciągnęła natomiast wdowa po Edwardzie Szeleście. Według niej zawinił właśnie personel. - Ktoś musi za to odpowiedzieć - mówiła z łzami w oczach.
Specjalista natomiast przekonywał, że mężczyznę można było uratować. - Pacjent otrzymałby potrzebną pomoc natychmiast i po kilku dniach wyszedłby cały i zdrowy ze szpitala - przyznaje Adrian Stanisz ze Stołecznego Komitetu Ratowników Medycznych.
"Przecież nie zmarł na terenie szpitala"
Mimo tych głosów, pani prezes Powiatowego Centrum Medycznego w Wołowie, czyli placówki, przed którą zmarł 60-latek, sprawy komentować na początku nie chciała. Na pytania odpowiadała krótko: - Mężczyzna nie zmarł na moim terenie - ucinała Jolanta Klimkiewicz.
Kilka dni później wydała oświadczenie, w którym można było przeczytać, że mężczyzna był wulgarny, więc personel nie wpuścił go "w obawie o bezpieczeństwo przebywających w tym czasie w szpitalu oraz o swoje". CZYTAJ WIĘCEJ
"To była 3 rano, wtedy nikt nie przychodzi"
Również starosta Wołowa, któremu szpital podlega, nie dopatrzył się nieprawidłowości w postępowaniu swoich pracowników. - Przecież te kobiety na nocnym dyżurze się bały - informował ze zrozumieniem Marek Gajos, włodarz powiatu.
Zrozumieć nie potrafił natomiast oburzenia opinii publicznej faktem, ze drzwi szpitala zamykane są o godz. 22:00, na drzwiach nie ma żadnego dzwonka, a boczne wejście nie jest oznakowane. - Może być zamykany, to nie jest zakazane. To była 3 rano, wtedy nikt nie przychodzi - twierdził.
Burmistrz chce odwołania prezeski
Zbulwersowany całą sprawą jest natomiast burmistrz Wołowa, który jest jednym z przełożonych pani prezes szpitala. - Złożyłem już ustny wniosek na zgromadzeniu udziałowców placówki. Chcę odwołania szefowej - stanowczo ustaje przy swoim Dariusz Chmura.
Zapowiedział, że w najbliższych dniach podobny wniosek złoży w formie pisemnej.
Autor: mir / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław