Zanim wolontariusze opolskiego TOZ przekroczyli granicę posesji, z daleka czuli dobiegający z niej odór. A w środku zastali obraz nędzy i rozpaczy. Psy pozamykane w klatkach bez furtek, brodzące w warstwie odchodów. Niektóre przestraszone, inne agresywne, dzikie. Ale dostaną szansę na nowe życie, bo już zostały odebrane właścicielowi.
Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami otrzymało anonimowe zgłoszenie - w Lewinie Brzeskim na Opolszczyźnie, na jednej z posesji psy żyją w fatalnych warunkach. Potrzebują pomocy.
"Dostajemy takie zgłoszenia prawie codziennie. Jadąc nie wiemy na co mamy się przygotować. Niestety, w tym miejscu zastaliśmy warunki, których się nie spodziewaliśmy" - czytamy w poście TOZ zamieszczonym na Facebooku.
Co najbardziej zdziwiło interweniujących wolontariuszy to dość niewielkie klatki, w których pozamykane były psy. Zaspawane, bez żadnych dziur, furtek, otworów.
- Właściciel musiał brać drabinkę, wchodzić po niej i górą wyciągać zwierzęta, aby przerzucić je na zewnątrz. Robił to przy nas, w trakcie interwencji. Jedzenie też wrzucał górą. Wodę dolewał z konewki przez kraty. One nie wychodziły na spacery. To było jak więzienie dla psów - uważa Aleksandra Czechowska, rzecznik opolskiego TOZ.
Odebrane
A w klatkach? Wolontariusze opisują to jako "totalny gnój". Wszędzie odchody, większość starych, zwapnionych. Czyli niesprzątanych. Oprócz tego pióra po kurach rzucanych psom na pożarcie, rozmoknięta ziemia od moczu, drewniane palety, całe i zdekompletowane. No i budy. W niektórych kojcach wyglądające prowizorycznie. W innych psy nie miały schronienia w ogóle.
Owczarki, rotweilery, labradory. Łącznie 10 psów. Jeden ślepy. Właściciel nie chciał się przyznać, że prowadził pseudohodowlę, ale TOZ nie ma co do tego wątpliwości. Część zwierząt była poparowana w klatkach. Weterynarz stwierdził, że jedna z suk ma powiększone sutki, rodziła wielokrotnie. Sąsiedzi twierdzą, że hodowla funkcjonuje już przeszło 10 lat.
Michał Przybylski z Brzeskiego Towarzystwa Miłośników Zwierząt uczestniczył w interwencji TOZ, ale jak informuje, już w 2012 roku informowali prokuraturę o funkcjonowaniu pseudohodowli. Potem w 2015 roku, kiedy działania podejmowali gminni urzędnicy. Wówczas nikt nie wykazał się wystarczającą determinacją, żeby zakończyć cierpienie zwierząt.
- Teraz zapadła decyzja o odebraniu wszystkich psów. Na miejscu byli przedstawiciele gminy i policjanci. Wszyscy wykazali się empatią, mieliśmy od nich pełne wsparcie. Właściciel zrzekł się wszystkich 10 psów. Na tym oczywiście nie koniec, bo mężczyznę czeka postępowanie sądowe o znęcanie się nad zwierzętami, a my będziemy występować w nim jako oskarżyciel posiłkowy - zapewnia Aleksandra Czechowska z TOZ.
"Nie wiedzą co to buda i miska"
Cztery psy trafiły pod opiekę Fundacji S.O.S dla Zwierząt. Dwa z nich trzeba będzie ogolić do zera. Ich sierść jest tak posklejana, że zwyczajnie nie da się tego rozczesać.
- Z psami trzeba będzie też popracować. Nauczyć jak się chodzi na smyczy. Nowy właściciel będzie musiał kontynuować tę pracę. Na szczęście żaden z tych psów nie jest agresywny - przyznaje Sylwia Stańczyk z fundacji.
Inaczej sprawa ma się kilkoma psami z pozostałej szóstki. Zamknięte w klatkach, bez spacerów, bez normalnych kontaktów z człowiekiem, nabyły agresywne zachowania na tle lękowym.
"Psy, które są u nas nie wiedzą, co to przytulanie do czego służy buda czy miska" - piszą z żalem przedstawiciele Fundacji S.O.S dla Zwierząt.
Psy zostały odebrane z hodowli w Lewinie Brzeskim:
Autor: ib/gp / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TOZ Opole