Śmigłowiec ląduje, na kilka minut podchodzą do niego lekarze Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego. Szybko decydują, że pacjent nie zostanie przez nich przyjęty, i wracają do szpitala. Jest nagranie sprzed wrocławskiej placówki, która we wrześniu odmówiła przyjęcia 8-latka po wypadku. Dziecko trafiło do innego szpitala, gdzie zmarło.
Opublikowane nagranie przedstawia lądowanie helikoptera LPR pod szpitalem przy ul. Borowskiej we Wrocławiu. O sprawie było głośno, spekulowano, czy lekarze tej placówki w ogóle wyszli sprawdzić stan dziecka. Jak przedstawia film - tak było. Lekarze podeszli na kilka minut do helikoptera, by zaraz wrócić z powrotem do szpitala. Podjęli decyzję, że nie mogą pomóc 8-latkowi i trzeba go odesłać do innego szpitala. Tak też się stało. Chłopca nie udało się uratować.
"Lekarze ze szpitala nie dotknęli pacjenta"
Po obejrzeniu nagrania nasuwają się pytania, czy w ciągu kilku minut, które lekarze spędzają przy śmigłowcu, są w stanie ocenić stan pacjenta i zadecydować o jego odesłaniu do innej placówki?
- Jedno jest pewne i to ewidentnie widać na nagraniu. Panowie w białych mundurkach, którzy wyszli ze szpitala, nawet nie dotknęli pacjenta, rozmawiali tylko przed śmigłowcem. W zasadzie po monitoringu to nawet nie wiadomo, czy byli to lekarze - mówi Wojciech Kopacki, koordynator ratownictwa medycznego Komendy Wojewódzkiej Straży Pożarnej we Wrocławiu. - By ocenić, czy te kilka minut rozmowy wystarczyło do oceny stanu pacjenta, musielibyśmy wiedzieć, o czym rozmawiali - dodaje.
Podkreśla, że czasami faktycznie kilka minut rozmowy między lekarzem zdającym i odbierającym pacjenta może wystarczyć. Ale to musi być jasny przekaz i lekarze muszą być pewni tego samego. Jak jednak dodaje, lekarz odbierający mógł stan dziecka potwierdzić swoim badaniem, np. czy nie uległ on zmianie podczas transportu.
Cenne 10 minut, ale są procedury
Jak twierdzą specjaliści, każda minuta w przypadku zagrożenia życia jest bardzo cenna dla pacjenta. Dlaczego więc śmigłowiec spędza 10 minut na lądowisku, zanim odlatuje?
- W takich sytuacjach są pewne zasady. Zanim podejdzie się do śmigłowa, muszą się np. zatrzymać śmigła. Ktoś, kto się nie zna, może twierdzić, że to strata czasu, ale bezpieczeństwo załogi jest najważniejsze. Takie są procedury - tłumaczy Kopacki.
Popełniono błędy
Czarne chmury nad wrocławskim szpitalem zawisły już we wrześniu, kiedy sprawą zainteresowały się media. Decyzję o odmowie przyjęcia kilkuletniego pacjenta do szpitala krytykował m.in. rzecznik praw pacjenta. Poza tym w placówce kontrolę zlecił Narodowy Fundusz Zdrowia oraz rektor Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, któremu podlega placówka. Sprawą zainteresowała się również prokuratura. Dyrektor USK na początku twierdził, że nie ma nic do zarzucenia swoim pracownikom, jednak po zakończeniu wewnętrznej kontroli, którą zlecił, zmienił front.
- Decyzja o skierowaniu pacjenta do innego szpitala była błędna - mówił. Z tego względu do całkowitego wyjaśnienia sprawy zawiesił dwóch lekarzy, którzy podjęli taką decyzję.
NFZ STWIERDZIŁ, ŻE SZPITAL PRZY BOROWSKIEJ BYŁ ODPOWIEDNIM MIEJSCEM DO PRZYJĘCIA 8-LATKA:
8-latek zmarł, sprawa w prokuraturze
Pod koniec września Uniwersytecki Szpital Kliniczny (USK) we Wrocławiu odmówił przyjęcia rannego w wypadku 8-letniego chłopca i odesłał go do innej placówki. Tam, mimo półtorej godziny reanimacji, dziecko zmarło.
Od razu po doniesieniach medialnych sprawą zajęła się wrocławska prokuratura. Ta zapowiadała we wrześniu, że na wyniki śledztwa będzie trzeba poczekać kilka tygodni. Jak się okazuje, śledztwo cały czas trwa.
- Mogę tylko powiedzieć, że sprawa jest w toku i czynności cały czas są prowadzone - kończy Małgorzata Klaus z Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.
Autor: nawr / Źródło: TVN 24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: aszk.wroc.pl