"Kopała nas, biła prysznicem, zrzucała z krzesła". Dramat dzieci w rodzinie zastępczej

Dramat dzieci w rodzinie zastępczej
Dramat dzieci w rodzinie zastępczej
Źródło: TTV

Bicie, szczypanie, ciągnięcie za włosy i ciągłe wyzwiska. Tak przez sześć lat miał wyglądać pobyt trójki rodzeństwa w rodzinie zastępczej w Kowarach na Dolnym Śląsku. Sprawę wyjaśnia prokuratura. Byli rodzice zastępczy - katecheta i jego żona - nie mają sobie nic do zarzucenia.

Trójka dzieci - dwie dziewczynki i chłopiec w wieku 9, 11 i 12 lat przez sześć lat przebywały w rodzinie zastępczej w Kowarach na Dolnym Śląsku. Były pod opieką katechety i jego żony. O tym, co działo się w czterech ścianach domu, odważyły się opowiedzieć dopiero podczas trzytygodniowych wakacji u innej rodziny.

- Kopała nas, zrzucała z krzesła, biła słuchawką od prysznica. Zakładała rękawiczki, bo mówiła, że dostanie jakiejś zarazy, wścieklizny - tak o zachowaniu matki zastępczej opowiada chłopiec.

Milczały, bo były zastraszone

- To było najczęściej szczypanie, ciągnięcie za włosy albo bicie paskiem lub ręką - wspomina jedna z dziewczynek, a jej brat dodaje, że raz dostał pięścią w oko, bo źle policzył działania w zadaniu.

- Z tego, co dzieci mówiły, to niejednokrotnie głodne chodziły spać i suchy chleb był do jedzenia - przyznaje Janusz Popiołek, obecny ojciec zastępczy rodzeństwa.

W rozmowie z reporterką programu Blisko Ludzi rodzeństwo mówi, że posiłki jadło osobno, a nie w kuchni z rodzicami, bo dzieci nie miały prawa wychodzić z pokojów bez zawołania. Tłumaczą też, że nikomu się wcześniej nie skarżyły, bo były zastraszone przez matkę zastępczą. Kobieta miała grozić, że odeśle je do domu dziecka.

Poniżane, w brudnych ubraniach

Kiedy w końcu zdecydowały się opowiedzieć o swoim dramacie, ich obecny ojciec zastępczy Janusz Popiołek zawiadomił Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie. Urzędnicy wybrali się do szkoły, by na osobności porozmawiać z dziećmi. Okazało się, że najmłodszego z rodzeństwa nie było, bo chłopiec miał na twarzy ślady po szarpaniu przez matkę zastępczą.

- Wolno pisałem, to mnie wzięła za buzię. Miałem tu taką rysę - pokazuje dziewięciolatek.

Jeszcze tego samego dnia cała trójka została zabrana od rodziców, a sprawą zajęła się prokuratura.

- Zostało wszczęte dochodzenie dotyczące podejrzenia znęcania się nad trojgiem małoletnich dzieci, które pozostawały w rodzinie zastępczej. Były nieco inaczej, gorzej traktowane niż biologiczne dziecko tych rodziców - przyznaje Marcin Zarówny z Prokuratury Okręgowej w Jeleniej Górze.

Według śledczych, gorsze traktowanie przejawiało się m.in. na słownym poniżaniu dzieci. Rodzeństwo miało też tygodniami chodzić w tych samych, brudnych ubraniach czy za ciasnych butach.

- Pani powiedziała, że nie będzie marnować wody na nasze ubrania - wspomina 11-latka.

Nikt nie wiedział o biciu

Już pół roku temu dyrekcja szkoły, do której chodzą dzieci, chciała wezwać do siebie ich rodziców zastępczych i przeprowadzić wywiad środowiskowy, by sprawdzić, w jakich warunkach dorastają uczniowie.

- Spotkaliśmy się z takim małym atakiem. Nie chcieli nas wpuścić do domu i podjęliśmy odpowiednie kroki, czyli skontaktowaliśmy się z Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie - przekonuje Henryk Maniecki, dyrektor szkoły podstawowej nr 3 w Kowarach.

Przez następne pół roku wygląd dzieci podobno się poprawił. Rodzina dostała z PCPR tzw. koordynatora, który miał ją nadzorować. Dyrektorka centrum twierdzi, że nie było sygnałów, że dzieci były bite.

- My swoją pracę wykonujemy naprawdę dobrze i robimy wszystko, co jest tylko możliwe - stwierdziła w rozmowie z reporterką Blisko Ludzi.

Na zarzut, że chyba jednak nie wszystko, skoro nie wiedzieli o biciu dzieci odparła: - Zawsze w takich sytuacjach mamy dyskomfort psychiczny.

"Dzieci były kochane"

O sprawie reporterka Blisko Ludzi spróbowała też porozmawiać z katechetą, byłym ojcem zastępczym dzieci. Nie chciał odpowiedzieć na pytanie, czy rodzeństwo było bite.

- Dzieci były kochane i były otoczone troską. Pomówienie mnie i przedstawienie jako katechety, który bije, jest społeczną porażką - powiedział Mariusz M. Dodał, że nie ma sobie nic do zarzucenia.

Autor: Kamila Wielogórska, ansa/jk / Źródło: TTV

Czytaj także: