Nadodrze w granicach Wrocławia jest od 207 lat. Od początku było miejscem ostrych kontrastów: bogacze zakładali tu swoje ogrody, a biedota trafiała do przytułku albo szpitala gruźliczego. Na początku XX wieku Nadodrze zdominowali ubodzy robotnicy, ale po niej było pierwszym przystankiem przesiedleńców. Mieszkańcy wspominają, że po 1945 roku można tu było zaopatrzyć się i w krowę, i w pierścionek dla ukochanej.
Wrocławskie Nadodrze to wciąż kraina kontrastów. Obok odnowionych kamienic, odświeżonych podwórek i lśniących nowością plomb wciąż można znaleźć tu zaniedbane zaułki i domy noszące ślady po kulach z II wojny światowej. Niektórzy twierdzą, że czas się tu zatrzymał. Wśród nich są m.in. filmowcy z reżyserem Stevenem Spielbergiem na czele, który pod koniec ubiegłego roku pojawił się na nadodrzańskich uliczkach. Jak dawniej wyglądało to miejsce?
Miejsce dla bogaczy
- We wczesnym średniowieczu było to miejsce praktycznie niezagospodarowane. Ze względu na bliskość rzeki teren był trudny, bardzo podmokły, osiedlanie się było utrudnione – wyjaśnia Halina Okólska, kustosz Muzeum Miejskiego Wrocławia.
W XIV wieku powstał tu szpital dla kobiet trędowatych i przytułek dla biednej ludności. W tym czasie duża część Przedmieścia Odrzańskiego była własnością kościelną. Jednak działki w tym miejscu były też obiektem pożądania zamożnych mieszkańców miasta.
– Wielu najbogatszych mieszczan miało tu swoje ogrody i letnie posiadłości. Jednak prawdziwy rozwój nastąpił dopiero na początku XIX wieku, gdy po wyburzeniu miejskich fortyfikacji Nadodrze włączono w granice Wrocławia – mówi Okólska. I wylicza, że właśnie wtedy jak grzyby po deszczu zaczęły tu wyrastać kolejne kamienice i kościoły. Zakładano też zielone skwery i place. Na parterach domów swoje usługi oferowali rzemieślnicy. Jednak Nadodrze w tym czasie było skupiskiem ubogich robotników. Ich status miał zmienić dworzec, który stał się impulsem do rozwoju tej części miasta.
Piwo, balony i pociągi
Znalazło się tu też miejsce dla przemysłu: browaru i zakładów ceramicznych. Przy dzisiejszej ul. Trzebnickiej uruchomiono trzecią w mieście gazownię. Obok znajdowało się lądowisko dla balonów. Tu gazem napełniano m.in. balony Śląskiego Towarzystwa Lotów Statkami Powietrznymi.
Tu, przy dzisiejszym pl. Staszica, swoją główną stację miała kolejka wąskotorowa nazywana "Pędzącym Rolandem".
Mieszkania pełne niemieckich pamiątek
Działania wojenne i oblężenie miasta przez Armię Czerwoną oszczędziło ten rejon. Po ogłoszeniu kapitulacji Breslau i zakończeniu wojny w mieście pojawili się nowi mieszkańcy. Na tutejszym dworcu kolejowym zatrzymywała się fala pociągów, głównie z Polakami z Kresów Wschodnich.
Stąd ludzie szli do niezniszczonych niemieckich domostw, pełnych sprzętu niezabranego przez byłych mieszkańców. Mieszkania były systematycznie opuszczane przez Niemców.
- Jedna z dawnych mieszkanek Breslau wspominała moment w którym kazano wyrzucać wyposażenie mieszkania na bruk. Najbardziej bolesne dla niej, jako małej dziewczynki, było wtedy pozbycie się zabawek - opowiada Roman Płatek, prezes Stowarzyszenia Przyjaciół Nadodrza, który wraz z seniorami realizował projekt "Nadodrze z Pamięci".
Jednak polscy przybysze znajdowali tu wszystko co było im w tym czasie niezbędne do życia: meble, naczynia, ubrania, a nawet pianina. Okólska przypomina, że dla tych którzy czekali na przydział mieszkań na Nadodrzu zorganizowano ośrodek z łóżkami i stołówką.
Miejsce pierwszych razów
Także tu, w trzech kamienicach przy dzisiejszej ul. Poniatowskiego, urzędowały pierwsze polskie władze Wrocławia. Jak podkreśla Płatek ta część miasta była pełna debiutów.
- Tu zaczął działać pierwszy hotel, pierwsza restauracja, pierwsza redakcja gazety i pierwszy komisariat policji - zaznacza mężczyzna.
Swoją siedzibę miała tu też straż pożarna. - Mój ojciec był komendantem w jednostce przy ul. Ołbińskiej. Tylko tu były działające poniemieckie pojazdy i drabina - wspomina Jerzy Sznerch, wrocławski radny miejski, który od urodzenia mieszka właśnie na Nadodrzu. Swoją pierwszą placówkę ulokowała tu polska poczta.
Zabawy w ruinach
Chociaż Nadodrze ocalało to i tu można było natknąć się na gruzy. Wśród nich bawiły się dzieci, a bunkry i przejścia podziemne były dla nich placem zabaw.
– Najciekawszy dla nas był bunkier przy ul. Słowiańskiej. Wprawdzie był częściowo zamurowany, ale to nam nie przeszkadzało. Radziliśmy sobie. Bawiliśmy się też w gruzach zawalonego bunkra na Wzgórzu Słowiańskim, stąd przejście podziemne prowadziło do dworca, ale było zalane – wspomina Sznerch. Jeszcze wiele lat po wojnie na podwórkach między kwartałami ulic można było znaleźć ukryte wojenne pozostałości.
Podobnie jak w innych częściach miasta również tu było niebezpiecznie.
- Pierwsi mieszkańcy opowiadali o słyszanych strzałach, w ruinach czasem kryli się szabrownicy. Na noc lepiej było zamykać bramę - twierdzi Płatek. Jednak zaznacza, że właśnie wtedy między ludźmi zawiązywały się przyjaźnie i sąsiedzkie więzi na całe życie. - Życzliwość ludzka była olbrzymia. Czasy były ciężkie, każdy sobie pomagał. Trzeba było sobie radzić i być przedsiębiorczym - mówi mężczyzna. I na dowód przytacza wspomnienie swojej matki o koniu, który padł na dzisiejszej ul. św. Wincentego. Zanim na miejsce przyjechały odpowiednie służby mieszkańcy Nadodrza zdążyli rozebrać konia na mięso.
Niektórzy Niemcy nie opuścili swoich nadodrzańskich kamienic. - To była ciekawa sytuacja. Zostało tu wielu autochtonów. Ciężko było im się dostosować, nie znali polskiego, a Polacy byli nastawieni raczej antyniemieckiego. Z Niemcami raczej się nie bawiło - przypomina Sznerch.
"Jak zakupy to tylko tu"
Po wojnie ta część miasta szybko zaczęła zapełniać się zakładami rzemieślników, kawiarenkami i maleńkimi sklepikami. Buty u najlepszych szewców naprawiało się tylko tu. Najpiękniejsze parasolki można było dostać ponoć tylko na Nadodrzu.
- To było takie ówczesne centrum handlowe. Nadodrze było synonimem zakupów. Obok pl. Strzeleckiego, na tzw. pl. Gołębim, można było kupić wszystko od pierścionka dla dziewczyny przez sery po konia i krowę - opowiada Sznerch. I dodaje, że niedzielne targi nazywano "Częstochową", bo wtedy na targu można było kupić medaliki i świecidełka. Z kolei na dzisiejszej ul. Jedności Narodowej rządzili przede wszystkim krawcy. - Wszystko można było uszyć tu na miarę. Koszule, garnitury, a nawet kobiece gorsety. Porządne jeansy do dostania były tylko tutaj - wylicza wieloletni mieszkaniec Nadodrza.
Obok działały przytulne kawiarenki, m.in. Koliber. Niedaleko do 1967 roku mieszkała polska piosenkarka Anna German.
Tu rządzą rzemieślnicy
Według mieszkańców do lat 90. Nadodrze było oazą spokoju. Dopiero później uznano je za niebezpieczne i zaniedbane. Dlaczego?
- Mówi się, że gdy Trójkąt Bermudzki zaczął być rewitalizowany to wielu jego mieszkańców zostało przeniesionych na Nadodrze. Może nie do końca się tu wpasowali - zastanawiają się tubylcy. I dodają, że miejsce w którym mieszkają zostało "dobite" przez powódź w 1997 roku.
Jednak kilka lat temu stolica Dolnego Śląska zaczęła przechodzić kolejną metamorfozę. W szare, przybrudzone ulicznym pyłem i nie wytrzymujące walki z upływającym czasem kamienice tchnięto nowe życie. Zazieleniono skwery, odnowiono parki i wybrukowano podwórka. Otwarto ośrodki zajmujące się edukacją i integracją mieszkańców.
- Stwarza się miejsca dla galerii artystycznych. Ułatwia pracę rzemieślnikom, których wciąż wielu działa na Nadodrzu. Działa tu Infopunkt, który mobilizuje kulturalnie - mówi Okólska.
Ta część Wrocławia przez niektórych nazywana jest zagłębiem unikatowych zawodów. Wielu właścicieli kameralnych zakładów kontynuuje rodzinne tradycje. Działa tu portrecista, zakład produkujący pierzyny, szklarze, złotnicy czy mężczyzna oprawiający obrazy.
****
Autor: Tamara Barriga / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: fotopolska.eu