Elektroniczna urna, którą zaprojektował 26-latek z Wrocławia, sama liczy głosy w momencie wrzucenia ich do środka. Urządzenie pozwala na uzyskanie pełnych wyborczych wyników w zaledwie kilka minut. Czy zrewolucjonizuje polski system wyborczy? Tego na razie wiadomo, ale eksperci nie mówią nie.
- Ideą urządzenia nie jest zmiana systemu głosowania, ale zapobieżenie fałszerstwom. Elektroniczny system uniemożliwia popełnienie wielu oszustw wyborczych, takich jak: skreślenie głosów nieważnych, dorzucenie dodatkowych kart czy ich podmiana – mówi Patryk Arłamowski, wynalazca z Wrocławia.
Wyniki bez czekania i zniecierpliwienia?
Mężczyzna tłumaczy, że wyborcy różnicy nie odczują. Głosy, tak jak teraz oddawane będą na papierowych kartach. Obywatele będą musieli jedynie zamalować kratkę i przed wrzuceniem karty do urny przystawić do czytnika dowód, by potwierdzić swoje uprawnienia do głosowania. Nowością jest to, że urna automatycznie liczy oddane głosy. – Nie wymaga to wielogodzinnego czekania na wyniki wyborów i pracy szeregu ludzi w komisjach skrutacyjnych – wyjaśnia Arłamowski.
"Nie możemy wierzyć maszynie na słowo"
Co na temat pomysłu 26-latka sądzą członkowie komisji wyborczych? – Nie uważam, żeby to był taki dobry pomysł, bo przysporzyłoby to nam więcej pracy. Jest taka zasada, że każda część kart musi zostać policzona co najmniej dwa razy przez dwie osoby, więc i tak musielibyśmy to liczyć. Nie możemy sobie wierzyć na słowo ani wierzyć maszynie – tłumaczy Aleksandra Siemieńska, wielokrotna członkini komisji wyborczych.
Jako przykład niefortunnego działania elektronicznej urny podaje amerykański przypadek. – Urna źle liczyła głosy albo nadpisywała je komuś innemu. Naprostowanie wyników trwało bardzo długo – argumentuje Siemieńska.
Kosztowna nowinka?
Z kolei dla ekspertów urządzenie wrocławianina jest kolejną nowinką techniczną. Jednak upatrują w niej panaceum na przyspieszenie procesu liczenia głosów i uporanie się z zarzutem o wyborcze fałszerstwa. – Takie mechanizmy pewnie będą wprowadzane, bo dzisiejsze rozwiązania są archaiczne - mówi dr hab. Robert Alberski, politolog z Uniwersytetu Wrocławskiego. Naukowiec zastanawia się jednak czy wprowadzenie takiego systemu nie byłoby zbyt kosztowne i czy nie będzie wymagało fachowego przeszkolenia członków komisji.
Wynalazca kontruje, że produkcja urządzenia może pochłonąć maksymalnie 3 tys. złotych. - Tyle wydaliśmy na prototyp. Koszty da się jeszcze obniżyć, a amerykańskie elektroniczne urny kosztują ponad 7 tys. dolarów - wyjaśnia Arłamowski.
Podobne systemy liczenia głosów wprowadzono nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale też m.in. w Japonii, Brazylii i mniejszych krajach azjatyckich.
Urządzenie na razie testowane jest przez wynalazcę we Wrocławiu:
Autor: tam/i / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław | T. Mildyn