- Z białym ciężko, z zielonym da dziś radę – jeden z wrocławskich licealistów łapie za telefon i zamawiae. Ceny? - Nawet 40 zł „od grzyba”, drogo się zrobiło - podpowiada drugi. Palą na terenie szkoły, między lekcjami, na podwórku z widokiem na komisariat policji. – To incydentalne zdarzenia – kwitują funkcjonariusze, a reporterzy TVN24 sprawdzają czy rzeczywiście.
- Temat do załatwienia? Ale książki czy zeszyty? Zeszyty to można w sklepiku kupić – droczą się pod jednym z wrocławskich liceów tegoroczni maturzyści. – A palenie to trzeba na palarni pytać za szkołą. Tylko trzeba wiedzieć do kogo podejść – instruują i obiecują że za trzy minuty, zaraz po dzwonku na lekcje, wrócą z zamówieniem.
"Niebieskie siły" docierają po godzinie
Bo z marihuaną problemu podobno nie ma. Mimo, że szkolne podwórko oddziela od najbliższego komisariatu policji jedynie szeroki parking, funkcjonariusze rzadko tu zaglądają.
- Niebieskie siły, nawet jak jest zgłoszenie, to docierają tu ponad godzinę. Bo to trzeba ulicą podjechać, wezwanie złożyć, papiery – wyliczają, czując się zupełnie bezkarnie. Dziś już palili. – Ale to na drugiej palarni mieli, ale to mieli naprawdę niewiele. Prawdopodobnie już wypalili – dodaje jeden z maturzystów.
Sprawdzamy. – Zielone czy białe potrzebujesz? – dopytuje osiemnastolatek. – Z białym ciężko, z zielonym da radę – ocenia, wykręcając numer do kolegi. Ceny? 35 do 40 zł, chyba że kupuje się w większej ilości. Wtedy za szkołą może się zdarzyć cena promocyjna.
Narkotyki? "To incydent"
Jedna szkoła, dwie dłuższe przerwy i od razu kilku chętnych, by pomóc w załatwianiu marihuany. Co na to policja?
– Kiedyś problem w liceach rzeczywiście był spory. Odkąd szkoły uzbroiły się w identyfikatory i nie każdy może ot tak sobie wejść do budynku, zmniejszyła się liczba dilerów, sprzedających narkotyki w szkołach. Tacy pojawiają się na skwerach, w parkach, przy szkolnych boiskach i to tam działamy – opowiada Łukasz Dutkowiak, rzecznik dolnośląskiej policji.
Problem w tym, że licealiści nie potrzebują pomocy z zewnątrz. Często sami po prostu zajmują się handlem. – Najczęściej są to ci, którzy sami brali narkotyki i teraz próbują zarobić na swoje potrzeby, sprowadzając marihuanę z zagranicy. Młodym ludziom łatwo jest do takich osób dotrzeć, bo dobrze znają swoje środowisko - tłumaczy Adam Lewicki, terapeuta i dyrektor wrocławskiej placówki Monaru.
Pies przychodzi na zaproszenie dyrekcji
Dlaczego więc policja nie reaguje? – Nie możemy przyjść bez zapowiedzi, jeśli nie dostajemy sygnału, że coś się dzieje. Dopiero na zaproszenie dyrekcji zabieramy ze sobą psa, chodzimy z nim po klasach i sprawdzamy, czy wyczuwa narkotyki. Nie zdarza się często, żebyśmy kogoś złapali – ocenia Dutkowiak.
Może to dlatego, że też nie często zdarza się, by dyrektorzy prosili o wizytę funkcjonariuszy? Łącznie w ciągu roku na kilkadziesiąt liceów we Wrocławiu zdarzyło się to kilkanaście razy. Przedstawiciele szkoły, z której pochodzą nagrania, w ogóle nie chcą komentować sprawy. Telefoniczną rozmowę z reporterami TVN24 ucinają.
A problem istnieje. Według Lewickiego narkotyki brał już nawet co czwarty wrocławski licealista. To głównie marihuana. – Dopalacze i amfetamina są raczej odrzucane, traktowane jako trucizna – dodaje Lewicki.
Rację przyznają mu dyrektorzy innych placówek. – W momencie kiedy ktoś mówi, że w tak dużej szkole młodzież nie używa, nie ma dostępu do narkotyków, to zupełnie nie wie co mówi – przyznaje Urszula Spałka, dyrektor XIII LO. – Delikatnie wypytujemy o problem narkotyków w szkole, nasi uczniowie organizują debaty za i przeciw marihuanie, mamy różne rozmowy. To profilaktyka, która działa. Ale jak ktoś wie, do kogo się zwrócić, to i tak się zwróci i kupi marihuanę czy amfetaminę – dodaje Spałka.
Autor: bieru/roody / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław