- Wzięła szmatę, napluła na nią trzy razy i uderzyła mnie w twarz. Jak rzygasz, jak cię brzuch boli, to znaczy że baba cię zauroczyła, bo śliczny z ciebie dziesięciolatek jest. Ja cię tą szmatą oduroczę - tak Adam opowiada o swojej matce reporterce tvn24.pl. 29-latek jako pierwszy w Polsce postanowił pozwać swoich rodziców. Za złamane życie oczekuje 200 tys. zł. Reportaż również w "Dużym Formacie".
Adam pamięta, że szmata była beżowa, że wcześniej wisiała przewieszona przez wiaderko po myciu podłogi w łazience. Pamięta też, że od tego oduraczania robiło mu się niedobrze, ale nie chciał więcej żeby go tak okropnie brzuch bolał, nie chciał znowu wymiotować, więc stał grzecznie. W końcu z natury był grzecznym chłopcem. Po rytuale nie mógł się umyć, bo matka krzyczała, że jak pójdzie pod prysznic, to nic z tego oduraczania nie wyjdzie i znowu potrzebna będzie szmata z trzema jej splunięciami. - Mydło bierzesz na własną odpowiedzialność, krzyczała. A ja myślałem że tak ma być, dziecko przecież słucha matki, no rety, skąd miałem wiedzieć wtedy, że zamiast po szmatę do łazienki z chorym dzieckiem trzeba iść do lekarza? - opowiada Adam. Dziś ma dwadzieścia dziewięć lat. Mieszka we Wrocławiu, pracuje w szwajcarskim banku, przed nazwiskiem nosi podwójne mgr. Ma też depresję, zniszczone chorobą serce, protezy zębów, za sobą dwie nieudane próby samobójcze, mnóstwo żali i sygnaturę swojej sprawy w sądzie. Jako pierwszy w Polsce pozwał właśnie własnych rodziców za zniszczone życie. Wycenił je na dwieście tysięcy złotych.
To już lepiej zniszczyć życie Adamowi
- Kiedy rodzina się dowiedziała o pozwie, kuzyn napisał do mojej psychoterapeutki: proszę nie zeznawać w sądzie. Jak pani zezna, to zniszczy pani życie czterech osób: rodziców, brata i siostry. To już lepiej zniszczyć życie jednej osobie. Adamowi - czyta mężczyzna.
Wiadomość dołączył do dokumentów dla sądu, razem z dokumentacją medyczną i czterdziestoma dziewięcioma stronami maszynopisu, które nazwał: historia. Historia jest poszatkowana, pełna dygresji, wtrąceń. Adam pisał ją rok. Zaczyna się tak: "Chciałbym założyć sprawę rodzicom, ponieważ uważam, że się nade mną znęcali psychicznie i fizycznie".
- Całe dzieciństwo było mi przykro i całe dzieciństwo się wstydziłem - zaznacza. - Matka z cyklu "bez kija nie podchodź", wiecznie rozdrażniona, narzekająca, przeraźliwie wrzeszcząca. Nie było czegoś takiego jak ojciec, który zabiera dziecko gdzie indziej niż na pole czy do lasu. Tylko praca. Adam pamięta, jak rozłożył w kuchni kromki na talerzu, miał rozsmarować na chlebie szynkę konserwową, a matka z drugiej strony stołu syczała: wszystko byście najlepiej przejedli. Pamięta też, że ojciec przynosił do domu kradzione żarówki, środki czystości, narzędzia, ręczniki. Trzydzieści dwa lata pracował w kopalni węgla brunatnego w Bełchatowie jako magazynier, później elektromonter. Kiedyś, kiedy Adam chodził do podstawówki, ojciec przyniósł mu koszulę z kopalni, bo zauważył, że na ulicach robi się modna flanela. Czarna w brązową kratę, matka mówiła: po robotniku, ale popatrz, nienoszona. Adam chodził i się wstydził.
Pamięta też, kiedy zepsuły mu się dwa przednie zęby, stomatolog zaordynowała: za długo zwlekano z wizytą, teraz dziesięciolatkowi potrzebna jest już protetyka. Licówki były tańsze niż koronki, matka poprosiła więc o porcelanowe tipsy na przedzie dla syna. Powiedziała jednak, że mały Adam lubi pić herbatę i że stomatolog ma się nie przejmować, że ma jeszcze białe ząbki, że na pewno mu zżółkną i że te nowe ma mu zrobić cztery tony ciemniejsze. Adam mówi, że były królicze i że dzieci za nim biegały w szkole i pytały, czy ma w domu wodę i pastę, i czy w ogóle czasem się myje? Pamięta, jak później mówił, że bolą go zęby, ale matka na zmianę mówiła albo: gryź drugą stroną, albo: udajesz. Czasem dawała mu paracetamol. Buty na zimę dostał po robotniku. "Ale popatrz: nienoszone" - mówiła matka. Nigdy nie założył.
Pamięta olbrzymiego grzyba na ścianie w łazience, od którego wiecznie gryzło go w gardło i pamięta też wilgoć od niewietrzenia. Rodzice nie pozwalali otworzyć okna, bo ogrzewanie za drogie.
Albo wykopki, grabienie siana, malowanie drzewek, układanie gałęzi, budowanie stodoły, noszenie kamieni, wyprowadzenie krowy, kopanie piachu pamięta. Na wioskę jechali zaraz po lekcjach, wracali późno wieczorem. Matka mówiła: musicie zapracować na jedzenie, wykopać tyle ziemniaków, ile zjecie przez zimę.
W nagrodę raz poszli do sklepu, mieli wybrać sobie wynagrodzenie. Adam mówił, że chce te cukierki, które reklamują w telewizji. Matka wzięła więc trzy takie, dla każdego dziecka po jednym, resztę woreczka zapełniła tanimi miętówkami. Adam szedł zadowolony ze sklepu, ale po drodze spotkał kolegę i matka kazała mu go poczęstować. Kolega wziął reklamowanego cukierka, a matka powiedziała Adamowi: zeżarł ci całe wynagrodzenie, dobrze ci tak.
Mały Adaś, jak się wstydził lub jak mu było przykro, zamykał się w swoim pokoju i siadał nad książkami. Matka nawet się cieszyła, że tak się uczy, sama chciała dobrze skończyć szkołę, pójść na studia, ale jej się nie udało. Niech więc chociaż synowi się uda. Potem Adam już nie jeździł kopać ziemniaków na pole. Jeździło rodzeństwo, Adam wynegocjował układ, że on tu jest od nauki. Siostra z bratem potupali nogami na niesprawiedliwość, Adam przeniósł się do pokoju w piwnicy, przy babci, żeby nie słuchać pojękiwań, a matka mówiła: ty ich nie słuchaj, ty jesteś chłopie od nauki. Ale Adam i tak się wstydził. I pielęgnował konflikt z matką.
Matka mówiła: wymyślasz
Pamięta, jak płakał w podstawówce, tak go gardło bolało. Matka mówiła: wymyślasz. Chodził, aż przestało boleć. Później dowiedział się, że od nieleczonej anginy robi się wada serca, bo zastawki zbudowane są z tego samego białka co bakterie chorobowe i jak organizm sam je zwalcza, produkując przeciwciała, przy okazji niszcząc własne serce. Sprawdził w książeczce zdrowia, anginę miał już jako dwulatek. Kolejną wizytę lekarz zanotował dopiero trzynastoletniemu Adamowi. I pamięta jeszcze, że dostał tysiąc złotych na komunię i że ojciec od razu powiedział, że te pieniądze pożyczy. Do auta dołożył. Adam codziennie pytał kiedy mu odda, bo kieszonkowego nigdy nie dostał, chciał mieć jakieś pieniądze. Ojciec w końcu wybuchł i powiedział: też jeździsz autem, powinieneś się dorzucić. Adam postanowił nigdy więcej nie zapytać o te pieniądze. Ojciec tylko sam później zagadywał: jesteś współwłaścicielem tego auta, do małego Adama należą przecież tylne drzwi za kierowcą i może sobie nimi wchodzić i wychodzić do woli, są jego. I jeszcze, że może sobie też umyć ten samochód. - To są po prostu jaja, nie? - pyta Adam.
Złamane życie równa się 200 tys. zł
- Ale proszę sobie jeszcze nie pomyśleć, że u nas przypadkiem bieda była - mówi Adam. Teraz wylicza. Rodzice mieli dwa domy, ich były pola i lasy na wiosce pod Bełchatowem. Matka lubiła kupować od jubilera z Piotrkowa Trybunalskiego pierścionki i kolczyki. Adam pamięta jak ich piętrowy dom pięciu chłopa tynkowało na biało, rusztowanie rozłożyli, betoniarkę przyciągnęli. Z zewnątrz nie odróżniali się od innych, zresztą mała uliczka, dom obok domu podobny do siebie, wysokie ogrodzenia, małe ogródki. I samochody. - Jak byłem w podstawówce, ojciec co roku samochody zmieniał. Najpierw miał fiata dużego, niebieskiego, wszyscy wtedy jeszcze małymi jeździli. Później toyotę corollę dziewiątkę, zaraz jedenastkę - mówi Adam. Pamięta nowe meble, remonty salonu, kuchni, matka zażyczyła sobie zmywarkę, potem chciała trzydziestocalowy telewizor, który grał całymi dniami. - Podłączony był do gniazdka, którym ojciec ciągnął na lewo prąd. Za darmo więc grał - mówi. - Na zewnątrz się pokazywali, przymilali, ale jak nikt nie patrzył, to zupełnie co innego - opowiada Adam. Mówi też, że chciał iść do liceum. Rodzice zabronili, bo tam spotkałby się z elitą. - Z kim? Nie rozumiałem. Potem powiedzieli: z dziećmi adwokatów, lekarzy. Po latach zrozumiałem, po co mnie zawsze wypytywali o nowych kolegów, co ich rodzice robią. Jak ktoś miał dobrą pracę, to nie mogłem się z ich dziećmi zadawać. Przecież bym się mógł wtedy dowiedzieć, że jednak dziecko ma prawo iść do szkoły takiej jakiej chce, do lekarza - żali się Adam.
Patrzcie, dzieciom komputer
Że ma się prawo mieć komputer, internet. - Wysłali mnie do technikum energetycznego. Na koniec nauki miałem do zrobienia mnóstwo sprawozdań, rysowania sinusoid, obwodów elektronicznych. Trzeba to było robić na komputerze na sprawdzianach, ale ja nie miałem gdzie ćwiczyć. Nie mieliśmy komputera, mimo że wszyscy już mieli. Wybłagałem w końcu po roku. Ojciec ciągle pytał, po co. Jednak kupił. Postawił w dużym pokoju, w salonie, tuż obok telewizora podłączonego do tego darmowego gniazdka, więc ciągle był włączony. Telewizor ciągle grał na maksa, żeby w kuchni było słychać. Przecież na komputerze oddalonym o 30 centymetrów od telewizora nic się nie da zrobić. Musiał go postawić tam, żeby co kto przyszedł, to mógł pokazać, patrzycie, dzieciom komputer kupiłem za 5 tys. zł, z drukarką. A z tego się nie dało korzystać - denerwuje się.
Adam sprzedał wtedy wszystko co miał, swoje kabelki na których bawił się w ściąganie simlocków ze starych telefonów, lutownicę, którą zmieniał im diody. Uzbierał 800 zł i kupił w ciemno najtańszego laptopa, jakiego znalazł. - Ojciec potem sprawdzał, czy jak z niego korzystam, to jest włączone światło. Szkoda mu było energii, wyłączał mi lampkę, mówił: po co ci, matryca przecież świeci. I tak siedziałem po ciemku w pomieszczeniu w piwnicy, w którym miałem kradzione biurko, ubrudzone olejem z kopalnianego magazynu, kopalnianą lampkę, stare krzesło, w którym odpadało siedzenie, telefon stacjonarny, pomazany numerami ewidencyjnymi z kopalni - mówi. Miał też na ścianach kolorowe trójkąty, sam namalował, matka dała mu białą farbę do ścian, a kuzynka pigmenty. Ładnie wyszło, więc ojciec wybuchł: - Chłopok, czego ty jeszcze chcesz. Bo w końcu będziesz miał lepiej niż ja w salonie! Dzieci mogły się kąpać, ale tylko raz w tygodniu. Potem Adam chciał podłączyć internet. Ojciec mu mówił, chłopak, ty się uspokój. Monterzy zaczęli grzebać, rozciągnęli kabelki. Sąsiad chciał się podłączyć do złączki, ale ojciec wybuchł: to urządzenie nam będzie prąd zjadać, żeby on miał internet? I wysłał Adama do operatora, żeby odliczyli im dwa złote od abonamentu za to. Adam się wstydził. Wtedy odkrył, że można stworzyć punkt dostępu do internetu dzięki komórce. Ale swoją przecież sprzedał, żeby było na laptopa. Poprosił rodziców o nową. Dostał. Grzebał w niej, grzebał w komputerze, wymyślał, kombinował, sprawdzał, a na rynku ukazywały się kolejne modele, nowsze, to z wi-fi, to z bluetoothem. Lepsze. Droższe. Prosił i za każdym razem dostawał.
Sto złotych na tydzień
Potem Adam poszedł na studia. Sam wymyślił - najpierw informatyka, potem zarządzanie. Rodzice nie zabronili. Wynajęli mu pokój, pierwszy raz zaczęli dawać kieszonkowe - sto złotych na tydzień. - A ja coraz bardziej schorowany, zaczęły się u mnie odzywać niedoleczone choroby. Raz wstaję rano, patrzę za okno, myślę, o rety, co ja mam dziś zrobić? Siadam na chwilę przy łóżku, na podłodze. Mija, myślę, tak z kwadrans. Patrzę znowu za okno, a tam noc. Depresja to była, wtedy nie wiedziałem - mówi. Pić musiał nawet osiem kaw dziennie, mówi. - Nie mogłem funkcjonować, dopiero teraz się dowiedziałem że mam problem z tarczycą. Jak za te sto złotych wypić tyle kaw? - zastanawia się. Mówi, że gdyby był zdrowy, na życie wystarczyłoby mu opłacenie pokoju, do tego przelew na 150 zł tygodniowo i sezonowe gratisy: to na kurtkę zimową, czasem na buty. Ale przecież zdrowy nie był. Zaczął chodzić po lekarzach. - Jak otworzyłem usta, stomatolog straciła panowanie nad sobą. Mówiła do mnie jak do głupka, bo jak się można tak zapuścić? Ja latami się denerwowałem, że muszę do dentysty, a matka mi na to w kółko: ja też chodzę szczerbata. Ale mnie to wkurzało, że nigdy nie było na lekarza, tylko na remonty, samochody, telewizory - Adam przyspiesza. Liczy: do zrobienia dwanaście zębów, część kanałowo, protetyka, w jednym miejscu erozja kości czaszki, lekarz mu z czterema wykrzyknikami zapisuje w karcie: głęboka próchnica!!! - Mówię matce: na ząb potrzebuje. Dwa tysiące kanałówka i korona. Matka ta sama śpiewka: nie mam, też chodzę szczerbata. Ty tak już masz.
Adam, ty taki zawsze wygodny byłeś
Adam chciał na miesięczny bilet, żeby tramwajami dojeżdżać na uczelnie. Ojciec mu powiedział: Ty taki zawsze wygodny byłeś. Na piechotę chodź. Pytam Adama: A dlaczego nie poszedłeś do pracy? - Na zmywak bym trafił. Nie dość, że zabrałoby mi czas na naukę, a ja się lubię uczyć i na Politechnice musiałem na wszystkie zajęcia chodzić, to jeszcze w CV by to brzydko wyglądało. W swojej historii pisze jeszcze: "Może maksymalnie ze dwa razy dostałem w czasie studiów na spodnie w big starze". "Dostałem kartę kredytową, a potem podpisałem umowę o drugą (bo za podpisanie umowy był kubek i parasol, a parasol przecież kosztuje)". "W sierpniu 2007 roku podjąłem pracę, (…) pełniłem rolę informatyka. Otrzymywałem początkowo 678 zł, (…) po pewnym czasie 900 zł. Oczywiście nie przyznawałem się rodzicom do tego, że pracuję. Od razu ucieszyliby się, że będzie im łatwiej i przelewaliby mi mniej o moją wypłatę".
Myślałem wtedy: ale odjazd
Adama brat nie poszedł na studia. Potem mu powiedział, że chciał iść, ale pieniędzy nie było, bo wszystko rodzice na Adama wydawali.
Siostra pojechała do Krakowa, po kilku miesiącach wróciła. Też było, że dlatego, że Adam na kształcenie wszystko zabrał. Rodzeństwo przestało z nim rozmawiać. Podobno też mają depresję. - Pamiętam, jak kiedyś siostra położyła się na dywanie w przejściu z salonu do kuchni i szpilki wbijała do góry, żeby wystawały. Myślałem wtedy: ale odjazd. Zrobiłem krok, żeby nie wdepnąć, ale jak wracałem, to szpilka mi się zatrzymała na kości śródstopia - opowiada. Potem Kiedy Adam się obronił, rodzice powiedzieli: teraz dajemy na kształcenie rodzeństwa. Zadzwonił do nich jeszcze kilka razy. Raz, jak starał się o pracę. Mówi, że miał jedne zdarte spodnie, bieliznę z dziurami, chciał kupić coś na rozmowę kwalifikacyjną. - A matka na to, że ja do sekty przynależę. Bo o pieniądze proszę - mówi.
Ty taki kurna idealny jesteś, Adam
Raz w sierpniu, dwa lata temu, jak się okazało, że na zniszczone zęby potrzeba kilkunastu tysięcy złotych. Puszcza nagraną rozmowę z rodzicami. - Powiedz, co tam w pracy? - pyta go ojciec. - Pytasz o moją pracę. Jak ja mam pracować, jak mi gęba puchnie, zmęczony jestem, chodzę po lekarzach. I mnie wysyłają do stomatologa. Wszędzie mam bakterie. Osiem zębów do leczenia, pięć kanałowo, te z przodu chirurg mi ma dziąsła rozcinać - denerwuje się Adam. - A jak tam w pracy, podoba ci się? - O zębach nie chcesz rozmawiać? - Chłopie, ja szczerbaty chodzę. - Nie dacie mi na zęby? - upewnia się Adam, a ojciec się rozłącza. Adam dzwoni więc do matki. Tę rozmowę też nagrywa. - Co mam z tobą rozmawiać, co mam ci dać pieniądze, jak nie mam. Powiedziałam, że ci dam, ale jak tata odejdzie na emeryturę. Ale pracuje jeszcze do końca roku, wiec pieniądze [z odprawy - przyp. red.] będą w styczniu. Dostaniesz - mówi mu matka. - Ja też mam ubytek w kości i co zrobię? Pożyczkę mam w banku brać? Ty jesteś kurna idealny, a my do niczego. Weź się zastanów, jesteś nie fair. Jesteś jakiś wyprany. - Wy dwa auta macie, dwa domy, a ja nie mam się w co ubrać. - Ja też nie mam. - To po co wam dwa auta i dwa domy? - No tak. Ja sprzedam, babkę sprzedam, pójdę pod most, a tobie dam, żebyś na akcje postawił i przepierdolił resztę - mówi matka i też się rozłącza.
Mogą mi dać dwieście tysięcy złotych za złamane życie
Potem Adam zaczął rodziców podliczać. Sprawdził, ile pracownicy kopalni w Bełchatowie na podobnych stanowiskach dostają odprawy przy wcześniejszym odejściu na emeryturę. - Od 100 do 200 tysięcy złotych - mówi Adam. Policzył ile kosztuje metr kwadratowy lasów w okolicach, w których jego rodzice mają swoje tereny. - 5 tys. zł - wylicza. Do tego dwa domy, jeden w Bełchatowie, drugi na wiosce. - Dlatego wiem, że mogą mi dać dwieście tysięcy złotych za złamane życie - mówi. - Co mam im najbardziej za złe? Najbardziej to oszczędzanie na zdrowiu. Adam policzył, poszedł do adwokata. Adwokat zgodził się pomóc, rok przygotowywali pozew. - Pracuję tutaj osiem lat, nigdy takiej sprawy nie widziałam - mówi rzeczniczka Sądu Okręgowego we Wrocławiu i podaje sygnaturę sprawy. Nie mogła zobaczyć podobnej sprawy wcześniej, bo pierwszy taki pozew w Polsce. - Taki o znęcanie się fizyczne: bo to jest utrzymywanie w bólu, ekonomiczne: bo nie miałem kontaktu z rówieśnikami, nie miałem na nic pieniędzy i nawet na problemy z kręgosłupem matka mówiła, żeby zamiast na siłownię szedł do babci ponosić kamienie i do tego znęcanie psychiczne - mówi Adam.
Życzliwi donieśli, syn nie powiedział
Matka Adama jest zatroskana. O sprawie dowiedziała się z gazety, życzliwi jej donieśli. O synu nie mówi po imieniu. - Wykształcony człowiek, coś się pokręciło. Jest mi bardzo przykro - mówi, spuszczając co chwila oko na wnuka. Jak się mogło u nas tak przelewać jak on to niby mówi, skoro mąż pracował, a ja wychowywałam dzieci. U nas ledwo starczało do końca miesiąca. On mówił, że chce się uczyć, żeby mieć lepiej niż my. No i co teraz robi? Osiągnął dwa fakultety, no i teraz oczernia nas i sięga po tę bidotę jeszcze? No przecież nie ma domu, żeby ktoś nie miał żalu do rodziców o jakiejś pierdoły. Każdy ma żal do rodzica, bo to i tamto. Ale no wie pani, on takie pierdoły powyciągał, o Jezu, dla mnie to jest żenada, wykształcony człowiek a cuduje, takie rzeczy wygaduje.. Mam dwoje dzieci jeszcze, one nie mają o nic pretensji, mówią: mamo, były takie czasy, tak żeśmy żyli wszyscy w tej Polsce, nie tylko my. Dlaczego nie mają jego brat i siostra pretensji? Tak samo jego traktowałam jak innych. Nieleczony. Przecież jak był dzieckiem to z nim chodziłam, on był ciągle chory, miał anginę. I zawsze dostawał to samo lekarstwo. I to mu zeżarło szkliwo. Jakbym nie była taka gorliwa matka, nie chodziła do lekarza, to może by tego wszystkiego nie było. Do jego 27 urodzin żeśmy go finansowali, a jak skończył szkołę, to już mówię: chyba starczy, bo mamy jeszcze dwójkę dzieci, też się chcą kształcić. No i od tej pory zaczął szukać dziury w całym.
Drżyjcie rodzice
Teraz właśnie nie poznaję swojego dziecka. To było tak cudowne dziecko. Czy cokolwiek sobie miałam do zarzucenia? Może tylko ta chwila, jak się tych dwoje urodziło, dwoje małych, może wtedy człowiek coś starszego syna nie dopatrzył. Bo to płacze, to płacze, to chce jeść. Może tylko w tą chwilę. Ale więcej to nie. Że może i uwagi mniej było. No ale tak, kupowaliśmy sobie, oczywiście, mamy, 20-letni samochód, z którego wszystko wypada i dwa domy. Jeden budowali moi rodzice, drugi rodzice męża. O i taki mamy majątek. A myśmy niczego się nie dorobili, oprócz trójki dzieci. I pozwu. To dużo pieniędzy ile on chce, ale ja myślę, że nie zapłacimy, myślę że prawda jednak obroni się sama. Jeżeli sąd by to puścił, to takich rzeczy w Polsce to będzie mnóstwo i po prosto drżyjcie rodzice, jeśli chcecie mieć dzieci. Drżyjcie, że chcecie mieć dzieci, bo to was spotka.
***
Sygnaturę swojej sprawy Adam dostał w połowie maja. O ile w pozwie nie ma więc braków formalnych, a 29-latek podpisał się pod dokumentami, sędzia z sądu okręgowego we Wrocławiu będzie musiał wydać wyrok. A ten będzie precedensowy - bo do tej chwili w Polsce nie było podobnych pozwów. Sędzia dopiero ma wyznaczyć termin pierwszej rozprawy.
W Polsce jedna, na świecie zaledwie kilka było spraw, gdzie rodzice tłumaczyli się przed sądem za zarzut złamania dzieciństwa własnym potomkom. Jednym z dorosłych dzieci chcących odszkodowania był 32-letni bezdomny z Brooklynu, według którego rodzice go "niedostatecznie kochali" i dlatego teraz powinni mu za to wypłacić 200 tys. dolarów. Sąd zrezygnował jednak z zajmowania się sprawą, kiedy biegli odkryli, że ojciec Bernarda Andersona Beya tak naprawdę nie jest jego biologicznym tatą.
Również 32-latek z hrabstwa Durham postanowił pójść do sądu i zawalczyć o pieniądze od prawie 70-letniej matki. Brytyjczyk zeznał, że kobieta znęcała się nad nim psychicznie, był regularnie bity przez ojca i że nie potrafi przypomnieć sobie ani jednego pozytywnego wspomnienia z dzieciństwa. Jego zdaniem przez stany lękowe nie mógł skończyć szkoły, a teraz nie może przez to znaleźć pracy. Sąd wyroku jeszcze nie wydał, ale obrońcy kobiety już wyciągają wnioski, że sprawa - czyjejkolwiek by nie było racji - jest przedawniona.
Zachowania rodziców "nie są skrajnie oburzające"
Byli też młodsi oskarżyciele własnych rodziców: amerykańskie i ledwo dorosłe rodzeństwo Kathryn i Steven zażyczyło sobie 50 tys. dolarów za "kartki urodzinowe od matki z życzeniami, ale bez pieniędzy w środku", "zakaz przychodzenia do domu po północy", "nakaz zapinania pasów w samochodzie pod groźbą wezwania policji" czy "niekupowanie upragnionych zabawek".
Sąd apelacyjny stanu Illinois uznał jednak, że opisane zachowania matki nie są "skrajnie oburzające". Oraz że wyrok na korzyść rodzeństwa "mógłby pozwolić na większą swobodę w praktyce poddawania władzy rodzicielskiej i metod wychowawczych zbyt poważnemu nadzorowi ze strony wymiaru sprawiedliwości".
Jaka decyzja zapadnie w sprawie Adama? - Nie słyszałam, żeby gdziekolwiek na świecie jakikolwiek sąd orzekł na rzecz dziecka w takiej sytuacji - komentuje Maria Wentlandt-Walkiewicz, która na rozprawach we Wrocławiu będzie bronić pozwanych rodziców z Bełchatowa.
Autor: Olga Bierut (tvn24.pl) / Źródło: "Duży Format"
Źródło zdjęcia głównego: tvn24