Gdyby krwotoku dostał w domu, a nie w szpitalu, jego szanse na przeżycie byłyby większe - ocenia ojciec zmarłego 17-latka, który miał 80 minut czekać od czasu krwotoku wewnętrznego na operację. Dlaczego? Bo reakcja lekarzy była spóźniona? Bo łóżko było za szerokie i nie mieściło się w drzwiach? Uchybienia w leczeniu nastolatka potwierdziła już wewnętrzna komisja. Lekarze, którzy zajmowali się Maćkiem wciąż pracują w szpitalu, bo ich przełożeni "czekają na decyzje śledczych". Prokuratura sprawę bada od roku.
Reporterki tvn24.pl dotarły do raportu z wewnętrznej kontroli wrocławskiej Kliniki Chirurgii i Urologii Dziecięcej przy ul. Skłodowskiej-Curie. Jasno z niej wynika, że lekarze w trakcie leczenia Maćka popełnili szereg uchybień. Zamiast na intensywną terapię, trafił na chirurgię, nie miał wszystkich wyników badań. Lekarze mieli też nie dochować należytej staranności w prowadzeniu dokumentacji medycznej, do której również uzyskaliśmy wgląd.
Śledczy okoliczności śmierci Maćka badają od roku. Ale ani lekarze, ani pielęgniarki nie zostali przesłuchani. Do tej pory nie powołano także biegłych, którzy mieliby ustalić, czy lekarze popełnili błędy w leczeniu chłopca.
Diagnoza: anemia autoimmunologiczna hemolityczna
Zrozumieć i wyjaśnić, jak to się stało, że jego syn zmarł w szpitalu, stara się Jacek Karasiński.
- Maciek zachorował tuż po skończeniu gimnazjum. Zaczął się szybko męczyć, miał powiększoną śledzionę, nie miał apetytu. W sierpniu 2013 roku zdiagnozowano u niego anemię hemolityczną autoimmunologiczną [ciężka, ale nie śmiertelna choroba, niedokrwistość - przyp. red.] - mówi Karasiński.
Chłopiec po diagnozie trafił do kliniki przy ul. Bujwida, przyjmował leki. Terapia nie skutkowała, więc zdecydowano się na wycięcie śledziony. - To miał być rutynowy zabieg - mieli go zapewniać lekarze.
Dzień pierwszy
18 września 2013 roku na czas operacji Maćka przewieziono do Kliniki Chirurgii i Urologii Dziecięcej przy ul. Skłodowskiej-Curie. Tu nazajutrz miał się odbyć zabieg. - Nie poznaliśmy jego lekarza prowadzącego. Pewnie nigdy go nie miał - mówi ojciec.
Dzień drugi
Podczas standardowego, jak zapewniano, zabiegu okazało się, że śledziony laserem usunąć się nie da. Trzeba było otworzyć jamę brzuszną. Po operacji obolały chłopiec trafił na oddział chirurgiczny.
Dzień trzeci
Już rano Maciek zgłaszał lekarzom silny ból brzucha. - Był bezpośredni. Krzyczał. Klął. Cały oddział wiedział, że go boli. Mimo to nie zbadał go żaden chirurg. Nawet nie dotknął jego brzucha - twierdzi jego ojciec. I dodaje: Lekarze ograniczyli się do podawania leków. Nie skutkowały.
Maciek dostał wysokiej gorączki (38,7 st. Celsjusza), miał podwyższone tętno. Jego stan się pogarszał, a godziny mijały.
Jak wynika z dokumentacji medycznej już wtedy wyniki badań były porażające: wszystkie parametry podwyższone, część z nich nawet stokrotnie. - Zaordynowano zmianę antybiotyku. Rozważano też konsultację z kliniką chorób zakaźnych. Miała się odbyć kolejnego dnia. Nigdy do niej nie doszło - ubolewa ojciec chłopaka.
Dzień czwarty
Maciek znów wzywał pomocy. Lekarze po raz kolejny mieli bagatelizować boleści. W sali pojawiła się pielęgniarka, ale nie żeby uśmierzyć ból, tylko by zmienić opatrunek. - Syn słaniał się na nogach. A ona chciała, by przyszedł do zabiegowego. Zawiozłem go. Zwijał się z bólu, a ona kazała mu wejść na wysokie łóżko - relacjonuje ojciec.
Tam Maciek miał czekać pół godziny na obmycie rany. Po powrocie jego stan się drastycznie pogorszył. - Widział mroczki przed oczami. Zbladł. Ciężko oddychał - mówi Karasiński.
Zbyt wąskie drzwi
Do sali przybiegły pielęgniarki i lekarz. Był zdezorientowany, więc zawołał anestezjologa. Dopiero wtedy dyszącemu Maćkowi podano tlen z butli. By jednak na stałe podłączyć go do tlenu, trzeba było wyjechać z sali. Do tego manewru przystosowane było tylko łóżko - drzwi od sali okazały się zbyt wąskie. Zwijającego się w konwulsjach chłopca personel przerzucił na inne łóżko i przewiózł do innej sali. Tam pielęgniarki położyły chłopca na kolejne już łóżko i dopiero wtedy podłączyły na stałe do tlenu. Tak to zapamiętał ojciec.
"To był krytyczny moment"
Przeprowadzono badanie USG. Godzina widniejąca na wydruku: 12:10, lekarz moment wykonania USG określił jako "około godziny 13:00". Natomiast godzina badania, jaką podały w dokumentacji pielęgniarki to "godzina 12:40". - To był krytyczny moment wstrząsu - ocenia ojciec.
Zapaść trwała już kilkadziesiąt minut. Na znajdującą się w tym samym budynku salę operacyjną Maciek trafił dopiero o godz. 13:50. Operacja rozpoczęła się o godz. 14:00. - To było około 80 minut od krwotoku wewnętrznego. Przyjmując, że to pielęgniarki znały prawdziwą godzinę badania USG – mówi Karasiński.
Podczas reoperacji doszło do zatrzymania akcji serca. Potem lekarze przewieźli chłopca na oddział intensywnej terapii. Tam przez kilka dni sztucznie podtrzymywano jego funkcje życiowe.
Ostatni dzień
26 września stwierdzono śmierć pnia mózgu i odłączono Maćka od aparatury. Lekarze stwierdzili zgon.
- Gdyby krwotoku dostał w domu, pewnie miałby większe szanse na przeżycie - ocenia ojciec.
Po miesiącu raport o błędach
Jak ustaliły reporterki portalu tvn24.pl, niespełna miesiąc po śmierci Maćka, na biurko dyrektora zespołu klinik trafiły krytyczne wyniki wewnętrznej kontroli. W dokumencie stwierdzono m.in. "małą staranność w okresie pooperacyjnym", brak skrupulatnej dokumentacji i podstawowych wyników badań. Na dodatek Maciek zamiast na chirurgię, powinien był trafić od razu na intensywną terapię.
Ojciec nastolatka w listopadzie poprosił o wyjaśnienia i dyrektora szpitala, i rektora uniwersytetu, któremu klinika podlega. Dyrektor, jak uzasadnił w oficjalnym piśmie, błędów w leczeniu nie widzi. Rektor natomiast zlecił kolejną kontrolę. I wydał negatywną ocenę „zachowawczego działania lekarzy”. Co zrobił? "Zobowiązano kierownictwo szpitala do wzmożonego nadzoru nad działalnością leczniczą oddziału chirurgii dziecięcej ze szczególnym zwróceniem uwagi na jakość dokumentacji lekarskiej" - czytamy w odpowiedzi prof. Marka Ziętka.
Trzy miesiące później: ekshumacja i śledztwo
W tym czasie Karasiński złożył w Prokuraturze Rejonowej dla Wrocławia-Śródmieścia zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez lekarzy z kliniki na ul. Skłodowskiej-Curie. W lutym na zlecenie prokuratury przeprowadzono ekshumację i sekcję zwłok. Dopiero w maju prokurator wystąpił z wnioskiem do sądu o zwolnienie lekarzy z tajemnicy lekarskiej, by móc ich przesłuchać. W sprawie nie zeznawały dotychczas także pielęgniarki, choć te można było przesłuchać bez zgody sądu.
- Prokurator w pierwszej kolejności musiał się zapoznać z wynikami sekcji zwłok i całą dokumentacją medyczną - komentuje długość trwania postępowania Małgorzata Klaus, rzecznik Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.
Prawie rok pracy śledczych
Po ośmiu miesiącach od śmierci Maćka biegli ustalili jedynie to, co wiadome było już we wrześniu 2013 roku: "Przyczyną nagłej i gwałtownej śmierci była ostra niewydolność krążeniowo-oddechowa spowodowana wstrząsem krwotocznym. Przyczyną wstrząsu był krwotok do jamy brzusznej z loży po usuniętej śledzionie, prowadzący do nagłego zatrzymania krążenia. Pomimo przywrócenia akcji serca poprzez zabiegi resuscytacyjne i chirurgicznego opanowania krwotoku z loży po śledzionie, doszło do nieodwracalnego uszkodzenia mózgowia oraz rozwoju niewydolności wielonarządowej" - brzmi raport z autopsji.
Do tej pory nie powołano natomiast biegłych, którzy mają ustalić, czy w procesie leczenia lekarze dopuścili się zaniedbań. Dlaczego śledztwo trwa tak długo?
- Prokurator prowadzący sam ustala i planuje sobie terminy czynności, jakie w sprawie ma do wykonania - ucina Klaus.
Prokuratura o śledztwie:
Ojciec: to nieludzkie
- Tu zginął człowiek, w wyniku ewidentnych zaniedbań. To nieludzkie kazać czekać ludziom cztery czy pięć lat, bo tak zazwyczaj bywa. Po niekończącej się batalii człowiek zaczyna zadawać pytanie: czy warto? - mówi Jacek Karasiński.
Ojciec chłopca o ciągnącym się postępowaniu:
Dlaczego dyrektor szpitala nie zdecydował się na żadne kroki wobec lekarzy, którzy "nie dołożyli wszelkich starań" przy leczeniu chłopca? Dlaczego nie zrobił nic po otrzymaniu negatywnych wyników kontroli?
Szpital: nie wypowiadamy się
Zwróciliśmy się do rzecznika szpitala. - Nie wypowiadamy się na ten temat, nie chcemy w jakikolwiek sposób jej komentować. Rozstrzygnięcie jej pozostawiamy prokuratorowi - ucina Sebastian Lorenc, rzecznik SPSK nr 1 we Wrocławiu.
"Maciek kochał chemię, chciał być lekarzem":
Autor: Maria Lester, Marta Balukiewicz /zp / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl