- Znałam ją od dziecka. Wiem, że była z nim szczęśliwa - mówi Aniela Masłowska. Za ścianą jej mieszkania 24-letnia sąsiadka została związana, zgwałcona i zamordowana. Do zbrodni przyznał się były partner. Właśnie został aresztowany.
Pod drzwiami, za którymi doszło do tragedii, ktoś zostawił kwiaty. Na drzwiach prokuratorzy zostawili plomby. Wstępnie ustalili, że do koszmaru doszło w nocy z piątku na sobotę.
On, 33-letni Artur K. przyszedł do młodszej o 9 lat Kamili. Mieszkała w kamienicy w Lubaniu (woj. dolnośląskie). Nie wiadomo, czy dziewczyna go wpuściła, czy też wszedł siłą. W środku mężczyzna miał związać ręce swojej ofiary taśmą malarską, zgwałcić i - jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie - udusić poduszką.
- Ściany w tym budynku są bardzo cienkie. Jak jeszcze byli razem, to było słychać ich rozmowy. A wtedy? Żadnych krzyków. Grobowa cisza - mówi Aniela Masłowska, sąsiadka zabitej.
O tym, że 24-letnia Kamila nie żyje, dowiedziała się dopiero w niedzielę. Tego dnia do mieszkania zamordowanej przyszła jej matka - zaniepokojona tym, że od dłuższego czasu nie może skontaktować się z córką. Wezwała pogotowie, ale ratownicy stwierdzili, że kobieta nie żyje od kilku dni.
Niedługo potem policja zatrzymała byłego już partnera. Był nietrzeźwy.
- Do drzwi zadzwonił policjant. Zapytał, czy coś wiem o okolicznościach tej zbrodni. Nogi się pode mną ugięły. Przecież to była taka wzorowa para - kręci głową.
Areszt
Podejrzany został w środę aresztowany na trzy miesiące.
- Pozostaje pod zarzutem zabójstwa w związku ze zgwałceniem. Jest to typ kwalifikowany zabójstwem zagrożony karą nie niższą niż 12 lat pozbawienia wolności - opowiada Tomasz Czułkowski z Prokuratury Okręgowej w Jeleniej Górze.
34-latkowi grozi dożywocie. Przyznał się do zbrodni i złożył obszerne wyjaśnienia. Ze względów na dobro śledztwa prokuratorzy nie chcą mówić o szczegółach jego wersji.
We wtorek w mieszkaniu, w którym doszło do tragedii, odbyła się wizja lokalna. Podejrzany przyjechał w pidżamie, na którą założył bluzę. Na nogach miał tylko kapcie.
- Dlaczego to zrobiłeś? - pytali dziennikarze. Artur W. odpowiedział, że nie wie.
- Co z tego pamiętasz? - dopytywali.
- Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć - rzucił.
"Zniknął na dwa tygodnie"
Mieszkańcy budynku, w którym doszło do zbrodni, dobrze wspominają podejrzanego.
- Zniknął jakieś dwa tygodnie temu. Myśleliśmy, że wyjechał do pracy za granicę. Ale oni podobno się rozstali - opowiada Andrzej Masłowski, którego spotykamy na klatce schodowej.
Mówi, że Artur W. sprawiał wrażenie "uczynnego chłopaka".
- Kiedyś powiedział, że jak będę czegoś potrzebował, to on mi może we wszystkim pomóc. Wtedy myślałem, że to miły gość - wspomina.
- Oni byli tak zakochani, że można było tylko zazdrościć. On odprowadzał ją do pracy, wracał i wyprowadzał psa. Potem sam gnał do swoich obowiązków - dodaje Aniela Masłowska.
Pamięta, że para była zawsze bardzo spokojna.
- Nie było kłótni ani niczego, co by zapowiadało tragedię - kończy.
Autor: bż//ec / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź