Pożar, który w niedzielę wybuchł niedaleko Aten, spowodował poważne szkody na obszarze prawie 10 tysięcy hektarów. Gdy w Attyce rozpoczyna się szacowanie strat, mieszkańcy zniszczonych terenów zastanawiają się, dlaczego płomienie dotarły aż tak blisko stolicy.
We wtorek dzięki wysiłkom strażaków z Grecji, Francji, Włoch, Czech, Turcji, Serbii i Rumunii udało się zdusić większość punktów zapalnych pożaru, który od niedzieli szalał w regionie Aten. Ogień pojawił się w okolicach miejscowości Warnawas i błyskawicznie rozprzestrzenił się na obszar prawie 10 tysięcy hektarów, sięgając przedmieść Aten. W płomieniach zginęła jedna osoba, a kilkanaście zostało rannych.
- To było piekło. Pożar zaczął się w górach i dotarł aż do wioski. Przemieszczał się z dużą prędkością. Wiał bardzo silny wiatr, wybuchła panika, wyły syreny, przyjechała policja, ludzie płakali, krzyczeli, wrzeszczeli - opowiadała jedna z mieszkanek Warnawasu.
Spłonęło 2,5 procent całego regionu
Jak podał portal eKathimerini, we wtorek rozpoczęła się oficjalna ewidencja szkód spowodowanych przez pożar. Wstępne szacunki greckiego Ministerstwa Kryzysu i Polityki Klimatycznej wskazują, że ogień strawił 2,5 procent powierzchni regionu Attyka. Całkowicie zniszczonych zostało około 50 domów i kilka budynków przemysłowych, kilkadziesiąt obiektów zostało poważnie uszkodzonych. W regionie występuje sporo problemów z siecią wysokiego napięcia i wodociągami.
- Było tak, jakby wybuchła bomba atomowa. Wszyscy zaczęli panikować, miałem szczęście, że udało mi się uciec - powiedział właściciel fabryki marmuru z Chalandri pod Atenami. Jego firma pozostała nienaruszona, ale sąsiedni warsztat z materiałami izolacyjnymi został doszczętnie spalony.
Dlaczego ogień dotarł pod Ateny?
Lokalne media i mieszkańcy spalonych wiosek zadają sobie pytanie, w jaki sposób ogień pokonał niemal 40 kilometrów i dotarł na przedmieścia Aten mimo aktywnie prowadzonej akcji gaśniczej. Zgodnie z obserwacjami świadków przekazanymi portalowi eKathimerini ogień mógł wymknąć się spod kontroli podczas gaszenia terenów dookoła wsi Nea Pendeli, po czym przekroczył strumień i wszedł do miast Wrilisia i Chalandri.
W poniedziałek rano Stavros Velentzas z Wrilisii, wolontariusz stowarzyszenia monitorującego zagrożenie pożarowe, obserwował pożar, zanim ten jeszcze zagroził przedmieściom. Ogień poruszał się po konkretnym froncie, nabierając siły, jednak po kilku porannych zrzutach wody śmigłowce i samoloty gaśnicze wycofały się na inne fronty, a na miejscu pozostały tylko siły naziemne. Silny wiatr szybko wzniecił ogień, a bez wsparcia z powietrza nie udało się go opanować.
- Rozumiem, że strażacy byli zmęczeni, a ich siły rozproszone, ale moim zdaniem dokonano błędnej oceny zagrożenia. Trasa pożaru była łatwa do przewidzenia - przekazał Velentzas w rozmowie z portalem eKathimerini.
Urzędnicy rządowi i Obrony Cywilnej powiedzieli, że zasięg i intensywność pożaru były wynikiem wielu czynników. Akcja gaśnicza w nocy z niedzieli na poniedziałek była właściwie niemożliwa z powodu silnego wiatru.
Ogromna utrata lesistości
Jak wynika z analizy przeprowadzonej przez Narodowe Obserwatorium Ateńskiej Służby Meteorologicznej, od 2017 roku w Attyce spłonęło łącznie 45 tysięcy hektarów lasów, co stanowi 37 procent zalesionych obszarów w regionie. Ponad 25 tysięcy hektarów terenów zalesionych zostało utraconych w 2021 roku, a w 2023 było to ponad 21 tys. ha. W tym tygodniu ogień zniszczył 9600 hektarów lasu.
Źródło: Reuters, eKathimerini
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA/GEORGE VITSARAS