Takie zaproszenie, za pośrednictwem mediów społecznościowych, wystosował do Elona Muska Mark Kelly, senator Partii Demokratycznej i były astronauta. Stał się on stroną konfliktu, jaki wybuchł w sieci po tym, gdy szef SpaceX oznajmił, że astronauci Sunita Williams i Butch Wilmore, przebywający na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej dłużej niż zakładano, zostali na niej "porzuceni z powodów politycznych" przez administrację Joe Bidena.
W rzadkim wspólnym wywiadzie, jakiego udzielili 18 lutego telewizji Fox News, Donald Trump i Elon Musk rozmawiali między innymi o eksploracji kosmosu. Trump nie krył zachwytu nad Starshipem, nową megarakietą miliardera, jednak to inna część rozmowy - dotycząca przedłużającego się pobytu na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej dwojga astronautów - wywołała burzę i sprawiła, że kwestia stała się polityczna.
"Na prośbę lub polecenie prezydenta przyspieszamy powrót astronautów, który został opóźniony w sposób wręcz absurdalny" - stwierdził Musk, odnosząc się do misji testowej nowego statku załogowego Boeinga - Starlinera. W czerwcu 2024 roku pojazd ten zabrał Sunitę Williams i Barry'ego Wilmore'a na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS), jednak z powodu problemów technicznych astronauci pozostają na orbicie do dziś. Musk zasugerował, że zostali tam "porzuceni z powodów politycznych". Trump natychmiast podchwycił temat: "Nie mieli zgody Bidena. Miał zamiar ich zostawić w kosmosie. Myślę, że chciał ich tam zostawić... Nie chciał rozgłosu".
Astronauci odpowiadają
Te słowa spotkały się z ostrą reakcją między innymi Andreasa Mogensena, duńskiego astronauty Europejskiej Agencji Kosmicznej i byłego dowódcy ISS. Napisał on na platformie X (dawnym Twitterze): "Co za kłamstwo. I to od kogoś, kto narzeka na brak uczciwości w mainstreamowych mediach".
Musk nie pozostawił tego bez odpowiedzi. Nazwał Mogensena "opóźnionym w rozwoju" i stwierdził, że: "SpaceX mogło sprowadzić ich z powrotem kilka miesięcy temu. OFEROWAŁEM TO BEZPOŚREDNIO administracji Bidena, a oni odmówili. Powrót ZOSTAŁ przesunięty z powodów politycznych. Idiota".
Mogensen zareagował spokojnie: "Od dawna podziwiam to, co osiągnąłeś. Ale wiesz równie dobrze jak ja, że Butch i Suni wrócą z Crew-9, jak planowano od zeszłego września. Nawet teraz nie wysyłasz statku ratunkowego, by ich sprowadzić. Wracają kapsułą Dragon, która jest na ISS od zeszłego września".
W obronie Duńczyka stanął były astronauta NASA, Scott Kelly, który napisał: "Byłem dowódcą ISS, gdy Andy leciał na swoją pierwszą misję. To jeden z najbardziej kompetentnych, godnych zaufania i uczciwych ludzi, jakich spotkałem. Ta retoryka jest nie do przyjęcia, ale niestety nie zaskakuje. Nie zasługuje na taki brak szacunku".
Musk nie odpuścił i w odpowiedzi zaatakował brata Scotta, senatora Marka Kelly’ego, również byłego astronautę: "To idiota, który publicznie mnie zaatakował, mimo że nie ma pojęcia, co TAK NAPRAWDĘ się stało. Tak przy okazji, twój brat twierdzi, że jest niezależny, ale tak naprawdę jest tylko marionetką darczyńców demokratów".
Mark Kelly zakończył wymianę zdań krótkim, ale wymownym wyzwaniem: "Hej Elon, kiedy w końcu zdobędziesz się na odwagę, by wsiąść do rakiety i porozmawiać z nami trzema".
Nie wiadomo, czy Musk przyjął zaproszenie, ale jedno jest pewne: sprawa, która do tej pory była jedynie problemem technicznym, stała się elementem politycznych przepychanek w USA. Tylko kto ma rację? Czy rzeczywiście Joe Biden "zostawił astronautów na pastwę losu"? Żeby to zrozumieć, najpierw trzeba cofnąć się w czasie o 14 lat.
Wyścig Boeinga i SpaceX
21 lipca 2011 roku to przełomowa data w historii amerykańskiej eksploracji kosmosu. Tego dnia na Ziemię po raz ostatni wrócił prom kosmiczny NASA, kończąc trwający 30 lat program wahadłowców. Misja STS-135 symbolicznie zamknęła erę, w której Stany Zjednoczone dysponowały własnym środkiem transportu astronautów na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS). Od tego momentu Amerykanie byli zmuszeni polegać na rosyjskich kapsułach Sojuz, startujących z kosmodromu Bajkonur w Kazachstanie. Koszt jednego miejsca w rosyjskim statku sięgał ponad 80 milionów dolarów.
Jeszcze przed zakończeniem programu wahadłowców NASA zaczęła współpracę z prywatnymi firmami w celu opracowania nowej generacji statków załogowych. Program Commercial Crew nabrał tempa w 2014 roku, kiedy Rosja anektowała Krym i rozpętała wojnę w Donbasie. Stosunki na linii Waszyngton-Moskwa gwałtownie się pogorszyły, a Kreml zaczął grozić USA odcięciem dostępu do Sojuzów. Ówczesny wicepremier Rosji, Dmitrij Rogozin, ironizował wówczas, że NASA może wysyłać astronautów na ISS "za pomocą trampoliny".
W ramach programu NASA wybrała dwóch partnerów, którzy stanęli ze sobą do wyścigu - Boeinga i SpaceX. Gigant lotniczy, od dekad współpracujący z agencją kosmiczną, otrzymał ponad 4,5 miliarda dolarów na opracowanie kapsuły Starliner. Z kolei firma Elona Muska miała dostarczyć kapsułę Dragon z dofinansowaniem wynoszącym nieco ponad trzy miliardy dolarów.
W tym wyścigu to SpaceX okazało się szybsze. 30 maja 2020 roku kapsuła Crew Dragon jako pierwsza zabrała astronautów na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Od tego czasu regularnie przewozi załogi na półroczne misje, transportuje turystów kosmicznych, a firma Axiom Space organizuje za jej pomocą krótkie prywatne loty na ISS. W ramach jednej z takich misji na orbitę ma polecieć Sławosz Uznański-Wiśniewski - jego lot planowany jest na przełom maja i czerwca 2025 roku.
Problemy Boeinga
Początkowo zakładano, że Boeing przeprowadzi pierwszy załogowy lot Starlinera już w 2017 roku, jednak liczne opóźnienia i problemy techniczne sprawiły, że misja była wielokrotnie przesuwana. Ostatecznie pierwszy załogowy lot testowy, którym na ISS przylecieli Williams i Wilmore, odbył się dopiero 5 czerwca 2024 roku. Astronauci mieli spędzić w kosmosie osiem dni.
Start z przylądka Canaveral kapsuły Starliner, doczepionej do rakiety Atlas V, początkowo przebiegał bez zakłóceń, jednak w trakcie lotu wykryto poważne usterki systemu napędowego. Pięć z 28 silników manewrowych uległo awarii, a dodatkowo odnotowano pięć wycieków helu. Pomimo tych problemów Starliner zdołał zadokować do ISS, lecz usterki postawiły pod znakiem zapytania bezpieczny powrót astronautów na Ziemię.
NASA i Boeing przez kolejne tygodnie analizowały sytuację. Ostatecznie inżynierowie uznali, że ryzyko powrotu uszkodzoną kapsułą jest zbyt duże. 24 sierpnia 2024 roku NASA ogłosiła na specjalnej konferencji, że niepewność co do działania silników manewrowych - kilka z nich zawiodło podczas podejścia do ISS - uniemożliwia bezpieczne sprowadzenie astronautów na Ziemię.
Podkreślono jednocześnie, że decyzja była podyktowana wyłącznie względami technicznymi. "Polityka nie odegrała żadnej roli w tej decyzji" - zapewniał ówczesny administrator NASA Bill Nelson. "To absolutnie nie ma z tym nic wspólnego". Decyzję NASA poparł również Aerospace Safety Advisory Board, czyli niezależny panel ds. bezpieczeństwa, który w swoim rocznym raporcie z 5 lutego 2025 roku zauważył, że podczas powrotu kapsuły kolejny silnik Starlinera uległ awarii. Eksperci uznali to za dowód na słuszność decyzji o sprowadzeniu Starlinera bez załogi. Dla Boeinga to poważny cios wizerunkowy i finansowy - koszty projektu już przekroczyły budżet o co najmniej dwa miliardy dolarów.
Przedłużona misja astronautów i polityczne zamieszanie
Ściągnięcie na Ziemię Williams i Wilmore'a nie było łatwą operacją dla NASA. Agencja podjęła decyzję o włączeniu ich do misji załogowej Crew-9. Wyprawę planowano na długo przed feralnym lotem Starlinera i pierwotnie zakładano wysłanie czwórki astronautów na stację, jednak ekspedycję zmodyfikowano. Kapsuła zadokowała do ISS z dwuosobową załogą oraz dwoma pustymi miejscami zarezerwowanymi dla Williams i Wilmore’a. Ich wodowanie na Pacyfiku było kilkukrotnie przekładane - początkowo planowane na luty 2025 roku, później przesunięte na koniec marca, a następnie przyspieszone na połowę miesiąca. Decyzja ta miała związek z interwencją Donalda Trumpa, co budzi kontrowersje wokół politycznego wpływu na harmonogram lotów. Zakłócenia w harmonogramie misji Crew-9 wpłynęły także na kolejną zaplanowaną misję - Crew-10, której zadaniem jest zastąpienie obecnej załogi na ISS. NASA dąży do utrzymania ciągłości operacji i regularnej rotacji astronautów, co oznacza, że przybycie nowej załogi powinno zbiegać się w czasie z powrotem poprzedniej ekipy. Istotnym wyzwaniem w tym procesie stała się jednak kwestia transportu astronautów zastępujących William i Wilmore'a. Zgodnie z pierwotnym planem mieli oni dotrzeć na ISS w nowej kapsule Crew Dragon, jednak jej budowa nie została ukończona na czas. W związku z tym NASA podjęła decyzję o wykorzystaniu statku kosmicznego, który brał już udział w poprzednich misjach. Dzięki temu udało się przyspieszyć start Crew-10 na 12 marca 2025 roku zamiast pierwotnie planowanego 25 marca.
"Przyspieszenie", o którym mówił w wywiadzie dla Fox News Elon Musk, może mieć wpływ na misję z udziałem polskiego astronauty. To właśnie różnica kilkunastu dni może wpłynąć na misję Axiom Space, która zamierza wysłać na ISS astronautów z Węgier, Indii i Polski. Początkowo mieli oni skorzystać ze starszej kapsuły Crew Dragon, ale obecnie przydzielono im nowszy egzemplarz, którego gotowość na czas misji stoi pod znakiem zapytania. Axiom Space na razie nie odniosło się do tej decyzji.
"Przygotowani i zaangażowani"
Astronauci wysłani przez Boeinga wielokrotnie podkreślali, że nie czują się "uwięzieni" na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, mimo że taka narracja zaczęła pojawiać się w mediach. W serii wywiadów udzielonych amerykańskim stacjom telewizyjnym stanowczo zaprzeczyli sensacyjnym doniesieniom.
Podczas rozmowy z CNN odpowiedzieli na pytanie o to, czy czują się porzuceni, jak sugerowali Donald Trump i Elon Musk. "Od pierwszego dnia pojawiały się narracje o tym, że jesteśmy uwięzieni, porzuceni, zablokowani i rozumiem to. Oboje to rozumiemy" - mówił Barry Wilmore. "Ale to nie ma nic wspólnego z naszym programem lotów załogowych. Nie czujemy się porzuceni, nie czujemy się uwięzieni, nie czujemy się zablokowani". Dodał również: "Jeśli możecie nam pomóc zmienić tę narrację, zmieńmy ją na: przygotowani i zaangażowani. To bardziej nam odpowiada".
Z kolei Sunita Williams przypomniała, że od początku byli świadomi ryzyka: "Butch i ja wiedzieliśmy, że to lot testowy" - mówiła w CNN. "Byliśmy przygotowani na różne scenariusze i rozumieliśmy, że nasz pobyt w kosmosie może się przedłużyć. Wiedzieliśmy też, że prawdopodobnie odkryjemy jakieś problemy ze Starlinerem i tak właśnie się stało, więc to nie było zaskoczeniem".
Czy te słowa dotarły do Muska? Czy wycofał się ze swoich twierdzeń lub ujawnił szczegóły "tajnego planu", który - jak sugerował - miał przedstawić administracji Joe Bidena? Nie.
Musk wzywa do deorbitacji ISS
Po medialnej burzy i sporze z astronautami Musk stwierdził jedynie, że NASA powinna zdeorbitować Międzynarodową Stację Kosmiczną "tak szybko, jak to możliwe".
Dotychczasowe plany zakładały zakończenie misji ISS w 2030 roku, aby ustąpić miejsca prywatnym stacjom kosmicznym. Przyspieszona likwidacja ISS sprawiłaby, że jedynie Chiny dysponowałyby własną stacją orbitalną, co byłoby poważnym ciosem dla amerykańskiej obecności w kosmosie. Musk nie widzi w tym problemu: "ISS spełniła już swoje zadanie. Jej dalsza użyteczność jest niewielka. Czas lecieć na Marsa".
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA