Lot AirAsia 8501 zaginął w nocy z soboty na niedzielę polskiego czasu. Na pokładzie Airbusa 320-200 znajdowały się 162 osoby. Część ekspertów przypuszcza, że powodem, dla którego najprawdopodobniej doszło do zagiięcia jest nadmierne oblodzenie kadłuba maszyny.
Piloci sterujący samolotem wylatującym z portu w Surabai (Indonezja), mającym lądować na płycie lotniska w Singapurze przelatywali nad Morzem Jawajskim.
Pechowo dla załogi i pasażerów akurat w trakcie lotu nad Indonezją i Morzem Jawajskim przechodziły silne burze, a to, jak podkreśla prezes Stowarzyszenia Lotniczego Grzegorz Brychczyński, "znacząco wpływa na warunki wykonywania lotów".
Zerwana łączność
Łączność została zerwana tuż po tym, gdy jeden z pilotów poprosił o zgodę na przelot na wyższym pułapie. Załoga chciała wynieść samolot na z pułapu 32 tys. stóp (około 10 km) wysokość 38 tys. stóp (ok. 12 kilometrów) ze względu na trudne warunki atmosferyczne, w jakich się znalazła.
Brychczyński wyjaśnił, że w nocy z soboty 27 grudnia na niedzielę 28 grudnia piloci natrafili na chmury burzowe, charakteryzujące się bardzo silnymi prądami pionowymi. Jak zauważa ekspert, prądy te potrafią "rzucić samolotem o dwa poziomy", czyli o około 600 metrów. Takie zmiany wysokości nie wpływają korzystnie na konstrukcję samolotu. Może dojść do uszkodzenia skrzydeł maszyny.
Tylko czarna skrzynka
- Jak skrzydła ulegają destrukcji, to cała instalacja hydrauliczno-elektryczna też może ulec awarii, a więc wszystkie urządzenia nadawcze, odbiorcze, mogą przestać działać. Będzie działać tylko czarna skrzynka niestety - tłumaczył Brychczyński.
Szanse na przeżycie katastrofy przez pasażerów i załogę, również zdaniem zagranicznych ekspertów, są nikłe. Na niekorzyść przemawia zjawisko zachodzące na tej szerokości geograficznej, zwane strefą konwergencji tropikalnej. Piloci sterujący maszyną w tym obrębie muszą liczyć się z wystąpieniem zjawisk atmosferycznych mogących wywołać silne turbulencje.
Katastrofalny potencjał
Katastrofalny potencjał strefy konwergencji tropikalnej świat poznał w 2009 roku, gdy z jego powodu lecący z Brazylii do Paryża samolot linii Air France 447 rozbił się z 228 osobami na pokładzie. Specjaliści zwracają uwagę, że oba wypadki są do siebie w wielu szczegółach podobne. Oba samoloty pracowały na podobnych systemach kontroli lotów i obie załogi straciły kontakt chwilę po tym, jak zgłosiły się z prośbą o zgodę na przelot na wyższym pułapie.
W przypadku zaginionego samolotu lecącego z Surabai do Singapuru piloci chcieli wznieść się na wysokość 12 km (38 tys. stóp), by uniknąć starcia z "bardzo aktywnymi chmurami burzowymi". Pomiary satelitarne wykazały, że temperatura wód morskich w tym regionie była wyższa niż przeciętnie, co było sprzyjającym czynnikiem powstawania zjawisk burzowych (grafika poniżej).
Meteorolodzy na całym świecie, analizujący mapy i zdjęcia satelitarne, zwracają uwagę na burzę, w jaką wpadli piloci. Komórki burzowe sięgały na wysokość rzędu od 47 tys. stóp do 52 tys. stóp, czyli około 14-15 km nad powierzchnią Ziemi.
To oznacza, że samolot lecący na niższym pułapie niż właściwie zagrożenie (tj. bardzo aktywne chmury burzowe) przedzierał się przez inne, równie trudne warunki. Piloci musieli pokonać obszar chmur, w których wyodrębniały się kryształy lodu, a krople wody osadzające się na powierzchni maszyny momentalnie zamarzały zmieniając aerodynamikę całej konstrukcji.
Winny lód?
- Istnieje więc duże prawdopodobieństwo, że winnym katastrofy jest nie tyle sama burza i ewentualne uderzenie pioruna w kadłub lub silne turbulencje, a niska temperatura powodująca nadmierne oblodzenie się maszyny - przypuszcza Tim Vasquez, główny meteorolog Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, którego przytacza w swoim artykule Andrew Freeman.
Czerwone kółko oznacza obszar, w którym utracono kontakt z załogą samolotu lecącego z 162 osobami na pokładzie.
Autor: mb/map / Źródło: Mashable, TVN24, TVN Meteo