W październiku ubiegłego roku niemiecki satelita ROSAT spadł do Zatoki Bengalskiej. A mógł zupełnie gdzie indziej. Właśnie ujawniono, że gdyby satelita pozostał w górze zaledwie siedem minut dłużej, zamiast do wody, spadłby... na Pekin.
1 czerwca 1990 r. był dniem dumy dla Niemców. Tego dnia, z Przylądka Canaveral na Florydzie w przestrzeń kosmiczną wystrzelony został satelita badawczy ROSAT.
Wysłane na okołoziemską orbitę urządzenie, naszpikowane było najnowocześniejszą w tamtych czasach aparaturą, która miała szukać kosmicznych źródeł promieni X (Roentgena).
Sprawił się, aż do chwili powrotu
ROSAT nie zawiódł. Jego misja pierwotnie planowana była na 18 miesięcy. Ostatecznie jednak wydłużono ją do prawie 10 lat. Satelita zarejestrował w tym czasie dziesiątki tysięcy źródeł promieniowania, które obejmowały m.in. odległe galaktyki i czarne dziury.
Duma niemieckich naukowców była jednak bliska wywołania największej katastrofy w historii eksploracji kosmosu. W nocy z 22/23 października 2011 roku ROSAT był w trakcie swojego ostatniego lotu na ziemię. Dopiero teraz ujawniono, że satelita, zamiast do Zatoki Bengalskiej, mógł spaść na 20-milionowy Pekin.
7 minut, które mogły skończyć się katastrofą
Według obliczeń Europejskiej Agencji Kosmicznej, fragmenty satelitarnych śmieci lecące z prędkością około 450 km/h, znalazły się niebezpiecznie blisko chińskiej stolicy.
- Pekin leżał bezpośrednio na drodze jego ostatniej orbity - powiedział Manfred Warhaut, szef jednostki w Europejskim Centrum Operacji Kosmicznych w Darmstadt, cytowany przez spiegel.de.
Konsekwencje takiego upadku mogły być poważne. ROSAT ważył 2,5 tony. Zwykle około 20 do 40 proc. ściąganego z kosmosu satelity dociera do powierzchni Ziemi. W tym przypadku, ze względu na konstrukcję urządzenia, było to prawie 60 proc., a więc prawie 1,5 tony.
Eksperci uważają, że tak duże części satelity mogłyby zniszczyć budynki, wydrążyć duże kratery i doprowadzić do strat w ludziach. Nie mówiąc o pogorszeniu dyplomatycznych stosunków Niemcy-Chiny.
Kosmiczny "zamachowiec"
Naukowcy z ESA mieli ROSAT'a na oku przez wiele lat. Po zakończeniu jego misji w 1999 roku nie było już możliwości wpłynięcia na kierunek lotu satelity. Powoli zaczął schodzić z orbity.
Niemcy starali się jak najdokładniej obliczyć miejsce upadku ROSAT'a. Jednak jest to możliwe dopiero tuż przed zderzeniem z Ziemią.
Opiekunowie misji z ramienia Europejskiej Agencji Kosmicznej poczuli niezwykłą ulgę, gdy resztki ich kosmicznego projektu wpadły do wód Oceanu Indyjskiego. Do końca było jednak bardzo nerwowo.
- Nasze obliczenia wykazały, że gdyby ROSAT wszedł w atmosferę ziemską zaledwie 7 do 10 minut później, doszłoby do katastrofy - przyznał Heiner Klinkrad, szef zespołu zajmującego się sprowadzaniem na Ziemię nieczynnych satelitów w ESA.
ROSAT jak Phobos-Grunt
Podobny strach odczuwali niedawno Rosjanie, których marsjański próbnik Phobos-Grunt po nieudanej misji wracał po nieskoordynowanej orbicie na Ziemię. Ostatecznie satelita spadł 15 stycznia do Atlantyku, jednak do końca nie było wiadomo, czy z powodu usterki technicznej nie rozbije się w Ameryce Południowej.
Autor: ls/ms / Źródło: spiegel.de