Setki ludzi bez dachu nad głową, 37 tys. hektarów w płomieniach i jedna ofiara śmiertelna - tak wygląda bilans największego od 40 lat pożaru w Australii. A to jeszcze nie koniec, bo według synoptyków zrobi się cieplej i wietrzniej, co to tylko roznieci płomienie. Obecnie prędkość wiatru przekracza 90 km/h. Pożary przemieszczają się nawet 30 kilometrów w ciągu dnia.
W Nowej Południowej Walii - najbardziej zaludnionym obszarze Australii - wprowadzono w niedzielę stan wyjątkowy, po tym jak panujący tam pożar, spalił 200 budynków.
Pogoda sprzyja pożarowi
Władze informują, że to największy pożar od 40 lat. Jednocześnie ostrzegają, że to nie koniec walki z żywiołem, bowiem według prognoz w ciągu najbliższych dni, temperatury wzrosną do ponad 30 st. C, a wiatr zyska na sile. Taka pogoda tylko podsyca ogień.
- Prawdopodobnie jeszcze dzisiaj (w niedzielę) dojdzie do pogorszenia się warunków pogodowych, które w poniedziałek i we wtorek będą się nasilać. Sytuacja poprawi się najprawdopodobniej dopiero od środy - powiedział Shane Fitzsimmons, komendant straży pożarnej w rejonie Nowej Południowej Walii.
Nadzieja na lepsze
Żywioł wywołuje katastrofalne szkody, które najbardziej widoczne są w Górach Błękitnych znajdujących się około 100 km na zachód od Sydney. Ze względu na rosnące ryzyko zagrożenia, Barry O'Farrell, premier Nowej Południowej Walii, rozszerzył uprawnienia służb ratowniczych na kolejnych 30 dni i pozwolił, by w razie konieczności odcinali dostęp do gazu czy energii elektrycznej. - Przygotowujemy się na najgorsze, ale z nadzieją na nadejście czegoś lepszego - powiedział.
Tragiczny bilans
Jak dotąd, w wyniku wielu ognisk pożaru, bez dachu nad głową pozostały setki osób, a jeden mężczyzna zmarł (prawdopodobnie na atak serca, kiedy próbował ratować swój dom). Nadal jednak prowadzone są ewakuacje. Władze ostrzegają, że jeśli ktoś nie podda się ewakuacji, to może zostać odcięty od dostaw gazu i energii.
- Ryzyko niektórych ewakuacji można określić jako "ponad ekstremalne" w porównaniu do dotychczasowych działań tego typu - powiedział Alan Clarke, zastępca komendanta policji. - Mamy nadzieję, że pod koniec dnia wszystkie budynki będą nadal stały, jednak jeśli nie uda się do tego doprowadzić, to zależy nam na tym, żeby w tych budynkach nie było ciał - dokończył.
Dym nad Sydney
Z kolei mieszkańcom dwóch wsi: Mount Wilson oraz Mount Irvine, kazano pozostać w domach po tym, jak ogień odciął im drogi dojazdowe.
Z obecnych szacunków wynika, że w płomieniach stanęło już ponad 37 tys. ha. Jak dotąd nie udało się jeszcze opanować 15 spośród 85 ognisk pożarów, które wybuchły kilka dni temu. Dym i popiół z pożarów dotarł już do Sydney i zalega nad miastem.
Letnia anomalia?
Nie sprecyzowano jeszcze przyczyn pożaru, ale w przeszłości często dochodziło tam do podpaleń, dlatego policja na bieżąco monitoruje potencjalnych sprawców. Istnieje też ewentualność, że ogień wzniecił się bez udziału człowieka.
Autor: kt//tka / Źródło: BBC