- Zmarło ponad 450 osób, a żadna z organizacji nie jest w stanie wciąż zaproponować ludziom nic więcej, niż "bezpieczny i miły pochówek" oraz mydło do mycia rąk - komentuje jeden ze specjalistów od chorób tropikalnych. Uważa, że na terenach Afryki Zachodniej, gdzie odsetek zarażeń wirusem Eboli jest najwyższy, powinno się rozprowadzać leki będące na etapie testów laboratoryjnych.
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) podała, że na terenie trzech krajów - Gwinei, Sierra Leone oraz w Liberii - od lutego do końca czerwca w wyniku zarażenia się wirusem Eboli zmarło 467 osób. - Umiera 90 proc. zarażonych - alarmuje WHO.
Strach i tradycja
- To najgorsza epidemia Eboli w historii tego regionu, o największym odsetku zgonów - komentuje WHO podkreślając wciąż powiększający się obszar, na którym odnotowano przypadki zachorowań. Rozpowszechnianiu się choroby trudno zapobiec nie tylko z powodu braku środków finansowych, ale także kulturowych.
- Ludzie się boją widząc, jak chorzy niedługo po zarażeniu umierają, ale nie wierzą, że to z powodu Eboli - powiedział w rozmowie z agencją Reutera Bernice Dahn, liberyjski minister zdrowia.
- Co gorsza, wbrew rządowym zaleceniom, grzebią zmarłych zachowując tradycyjny obrządek (nierzadko kąpiąc zmarłego, co sprzyja przenoszeniu się wirusa) - zaznaczył Dahn. Podkreślił, że rolę grabarzy powinni przejmować pracownicy służby zdrowia ubrani w specjalne kombinezony ochronne.
Leki zamiast trumien
Eksperci WHO wskazują, że niekontrolowana migracja ludności między granicami państw Czarnego Lądu skutkuje wybuchami kolejnych ognisk choroby na terenach, gdzie wcześniej się nie pojawiała. Wielu ekspertów zwraca uwagę, że konieczna jest izolacja chorych i położenie dużego nacisku na higienę społeczeństwa, począwszy od mycia rąk i niespożywania nieprzegotowanej wody.
Profesor Jeremy Farrar, ekspert od chorób tropikalnych i dyrektor międzynarodowej organizacji charytatywnej "The Wellcome Trust" jest zdania, że w grupach społecznych o wysokim odsetku zachorowalności powinno się rozprowadzać leki, nawet te z grupy tzw. eksperymentalnej.
- Dotychczas zmarło ponad 450 osób, a żadna z organizacji nie jest w stanie wciąż zaproponować tym ludziom nic więcej, niż "bezpieczny i miły pochówek" oraz mydło do mycia rąk - stwierdził w wywiadzie dla Reutera. - To po prostu niedopuszczalne - podkreślił Farrar.
Lokalne utrudnienia i agresja
Walkę z epidemią dodatkowo utrudnia lokalna ludność afrykańska, niewspółpracująca z wolontariuszami i lekarzami Czerwonego Krzyża oraz organizacji Lekarze Bez Granic. Agresja i nieufność lokalnej ludności utrudnia pracę medyków walczących z wirusem, który łatwo się przenosi poprzez kontakt z krwią lub innymi płynami ustrojowymi zarażonego.
- Miejscowi ustalają i egzekwują prawa na swoim terytorium za pomocą ostrzy maczet - podkreślają rzecznicy obu organizacji.
- Zdarzały się ataki młodzieżówek na pojazdy medyczne, a życie wolontariuszy pochodzących spoza granic Czarnego Lądu było zagrożone - przyznał Czerwony Krzyż. Na pracowników Lekarze Bez Granic lokalne bojówki przypuściły atak w kwietniu tego roku.
Autor: mb//tka / Źródło: Reuters
Źródło zdjęcia głównego: WHO / TVN24.pl