Meduzy doprowadziły do zamknięcia elektrowni jądrowej w szwedzkim Oskarshamn. Pozbycie się mieszkanek Bałtyku, które przypuściły zmasowany atak na siłownię, zajęło kilka dni.
Tony galaretowatych stworów w piątek dostały się do rur, którymi woda, mająca chłodzić reaktor nr 3, zazwyczaj dopływa do turbin.
Przez tę niezapowiedzianą wizytę operatorzy elektrowni znajdującej się na wybrzeżu południowo-wschodniej Szwecji w niedzielę podjęli decyzję o wyłączeniu reaktora. To poskutkowało wstrzymaniem pracy całej elektrowni.
- We wtorek rury zostały ostatecznie oczyszczone z parzydełkowców, a inżynierowie szykowali się do ponownego uruchomienia podgrzewającego wodę reaktora o mocy 1,4 tys. MW - powiedział Anders Osterberg, rzecznik OKG, czyli operatora elektrowni.
Historia zna takie przypadki
To nie pierwszy raz, kiedy parzydełkowce doprowadzają do zamknięcia elektrowni jądrowej. Na przykład w 2012 roku przez ich inwazję trzeba było wyłączyć Diablo Canyon w Kalifornii. W samym Oskarshamn też się to wcześniej zdarzało (ostatnio w 2005 roku).
Dlaczego te stworzenia sprawiają tyle kłopotów?
Elektrowniom jądrowym potrzebny jest stały przepływ wody - po to, by chłodziły się ich reaktory. Właśnie dlatego wiele siłowni buduje się nad akwenami, w których często żyją meduzy. Ponadto niektóre meduzy, np. chełbie modre (to one wpłynęły do rur w elektrowni jądrowej Oskarshamn), są wyjątkowo odporne na trudne warunki panujące dookoła nich.
- To jeden z tych gatunków, które mogą rozmnażać się nawet w ekstremalnych warunkach - przyznają biolodzy morscy obserwujący atak na elektrownię. Mają tu na myśli i wody, które są przepełnione rybami, i wody, w których dochodzi do zakwitów glonów, i wody, w których koncentracja tlenu jest niska.
Autor: map/rs / Źródło: "Guardian"