Nurkowie i specjalny pojazd podwodny badali dok, który przechylił się w gdyńskiej stoczni Nauta. W wyniku wypadku częściowo pod wodą znalazł się remontowany w Gdyni norweski chemikaliowiec. Zdaniem przewodniczącego Państwowej Komisji Badania Wypadków Morskich przyczyną mogło być rozszczelnienie zbiorników. - Jest za wcześnie, żeby mówić o wysokości szkody i przyczynach wypadku - zastrzegł jednak prezes Stoczni Remontowej Nauta, Sławomir Latos.
Na miejscu w Gdyni był przedstawiciel Państwowej Komisji Badania Wypadków Morskich, który miał ustalić wstępne przyczyny przechylenia się doku. Sprawę badają też członkowie komisji powołanej przez władze stoczni. Pod wodę zeszli nurkowie, użyto także pojazdu podwodnego - wypożyczonego z firmy LOTOS Petrobaltic.
Nurkowie i pojazd podwodny
Jest on wyposażony jest w pięć silników, kamerę, trzy reflektory halogenowe oraz wysięgnik. Pojazd pozwala w bezpieczny sposób obejrzeć fragmenty doku i statku znajdujące się pod wodą.
O wynikach tych oględzin stocznia nie informuje. W oficjalnym komunikacie zapewnia tylko, że "do stoczni przyjadą specjalistyczne firmy, które ocenią optymalne rozwiązania dotyczące operacji związanej z podniesieniem doku z wody".
Takim pojazdem Seaeye Falcon dysponuje Lotos Petrobaltic:
SeaEye Falcon wyposażony jest w kamerę i trzy reflektory halogenowe oraz wysięgnik. Pojazd może pracować na głębokości do 300 metrów. Napędza go pięć pędników. Cztery z nich są ułożone w pozycji horyzontalnej i nadają pojazdowi sterowność w płaszczyźnie poziomej, a jeden pędnik umożliwia poruszania się w pionie. Pojazd osiąga w płaszczyźnie poziomej prędkość powyżej 3 węzłów. Z głębokości ok. 100 m wynurza się w ciągu 2-4 minut.
"Rozszczelnienie zbiorników"
Nawet bez wyników dokładnych oględzin przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Morskich nie ma wątpliwości dlaczego doszło do zdarzenia.
- Z pewnością doszło do rozszczelnienia zbiorników doku, przez co zaczął przechylać się na jedną stronę, ale nie wiadomo jeszcze w jaki sposób do tego doszło - mówi Cezary Łuczywek, przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Morskich.
Będący na miejscu Marek Szymankiewicz z PKBWM dodaje, że jak dotąd nurkowie nie mogli bezpiecznie podejść do doku, więc mówienie o konkretnej przyczynie rozszczelnienia zbiorników jest niemożliwe.
- Widok jest raczej przykry, pierwszy raz widzę statek, który wywrócił się razem z dokiem. Widziałem kiedyś taki wypadek na filmie, na żywo nigdy się nie spotkałem z takim przypadkiem - podkreśla Marek Szymankiewicz, sekretarz PKBWM.
To nie wypadek morski
Decyzja o tym, czy państwowa komisja będzie się zajmowała dalej wypadkiem jeszcze nie zapadła. Ale jak podkreśla jej przewodniczący tak najprawdopodobniej się nie stanie.
- Statek, który znajduje się w doku jest wyłączony z eksploatacji, a sam dok w rozumieniu przepisów, na podstawie których działamy nie jest statkiem, bo nie ma napędu, więc nie mamy tu do czynienia z wypadkiem morskim - uzasadnia Łuczywek.
Dochodzenie w sprawie narażenia na utratę życia lub zdrowia prowadzi już policja pod nadzorem prokuratury.
- Prokuratura Rejonowa w Gdyni będzie nadzorowała dochodzenie mające na celu wyjaśnienie przyczyn zdarzenia, do którego doszło na terenie stoczni. Czynności prowadzi policja, są one wykonywane w kierunku możliwości popełnienia przestępstwa polegającego na narażeniu życia i zdrowia pracowników poprzez nie zachowanie przepisów bezpieczeństwa i higieny pracy - informuje Tatiana Paszkiewicz z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
Do wypadku w gdyńskiej stoczni doszło w czwartek. Tuż przed godz. 14 Hordafor V, tankowiec pod banderą norweską, przechylił się. Dok, którego zadaniem jest wyniesienie jednostki ponad poziom wody, przewrócił się. Nikt nie ucierpiał. Wszystkich 90 pracowników znajdujących się na statku zostało ewakuowanych.
"Za wcześnie na szacowanie strat i określanie przyczyn"
- Jest za wcześnie, żeby mówić o wysokości szkody i przyczynach wypadku z udziałem norweskiego statku – powiedział w piątek prezes Stoczni Remontowej Nauta, Sławomir Latos. - mSytuacja na ten moment jest opanowana, przez całą noc pracowały służby, badaliśmy dno, działał robot podwodny. Na podstawie tych badań, które będą jeszcze przez jakiś czas trwały będzie opracowana technologia przywrócenia stanu początkowego - wyjaśnił podczas briefingu prasowego szef gdyńskiej stoczni.
Dodał, że działają cztery zespoły niezależnie od siebie. - Każdy z nich opracowuje metodę podniesienia statku i doku. Gdy już ta technologia będzie znana i potwierdzona, dopiero wtedy będzie można mówić o ustalaniu przyczyn – zaznaczył.
Podkreślił, że „jakiekolwiek spekulacje” na temat przyczyn na obecnym etapie „mogą okazać się nietrafione”.
Dodał, że do Gdyni przyjechali przedstawiciele spółek z Holandii, Niemiec i Włoch, które uczestniczyły przy tego typu operacjach. W stoczni są m.in. pracownicy firmy, która prowadziła podnoszenie włoskiego promu Costa Concordia.
- Stocznia jest ubezpieczona po to, żeby w różnych nieprzewidzianych sytuacjach mieć zabezpieczenie. Nie jesteśmy w stanie określić wysokości strat, bo nie znamy jeszcze technologii podniesienia statku i doku – dodał Latos.
Zapewnił, że ponad 40-letni suchy dok, w którym remontowana była norweska jednostka, posiadał wszelkie dokumenty dopuszczające go do pracy.
Przyznał, że kontrakt na remont jednostki na pewno będzie miał opóźnienie – statek miał wyjść w morze za ok. 3 tygodnie.
- Najważniejsze jest to, że nikomu nic się nie stało. To, co się stało, to jest strata finansowa, ale najbardziej cieszymy się, że zadziałały procedury i ewakuacja pracowników przebiegła sprawnie i skutecznie – mówił Latos.
Norweska jednostka była remontowana od ubiegłej soboty. Statek, który przechylił się w suchym doku gdyńskiej stoczni, to tankowiec pływający pod banderą norweską, o długości 80 metrów i szerokości 11 metrów oraz zanurzeniu 5,1 metra.
Stocznia Remontowa Nauta w Gdyni należy do Polskiej Grupy Zbrojeniowej.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: md/gp / Źródło: TVN24 Pomorze/PAP