- Dopóki my żyjemy, ta historia żyje w nas - mówił jeden ze stoczniowców wspominając tragiczne wydarzenia z grudnia 1970 roku. To wtedy przez Wybrzeże przetoczyła się fala protestów, po tym jak władze PRL podwyższyły ceny żywności. - Nie sądziliśmy, że władza będzie strzelać do ludzi - wspomina Lech Wałęsa. Na Pomorzu zginęły 44 osoby.
Mijają 44 lata od tragicznych wydarzeń z grudnia 1970 roku. Co roku stoczniowcy spotykają się pod gdańskim Pomnikiem Poległych Stoczniowców, by oddać hołd tym, którzy wyszli wtedy na ulice, by sprzeciwić się władzy i nigdy nie wrócili już do swoich domów.
"Nikt nie wiedział co dalej"
- Pamiętam, że wieczorem położyliśmy się w stoczni na ławkach i stwierdziliśmy, że chyba już nic nie będzie się działo. Widzieliśmy z daleka, że przed bramą był czołg. Później nagle usłyszeliśmy huk. Ulicą nadjeżdżały kolejne czołgi. Po chwili wjechały do nas do środka - wspomina Franciszek Jankowski, który był wtedy w stoczni i pełnił funkcję łącznika między wydziałami.
W rozmowie z dziennikarzem TVN 24, przypomina, że wtedy nikt nie wiedział co się dzieje. Wszyscy byli w szoku. Nikt nie miał pojęcia co jeszcze może się wydarzyć.
- Następnego dnia rano powiedzieli, że możemy wracać do domu. Przy wyjściach mieli listy i wyłapywali np. studentów, których wtedy było tutaj dużo. Nikt nie wiedział czy zabierają ludzi do więzienia, czy do ZSRR - dodaje Jankowski.
"Przekazujemy pałeczkę"
Wśród ludzi, którzy pojawili się na Placu Solidarności był też stoczniowiec Zbigniew Stefański. Jak twierdzi przyszedł tam, by oddać hołd poległym. Wskazał na bramę stoczni i powiedział: to tutaj padły pierwsze strzały.
- Mamy swoje wartości i musimy pamiętać o naszej historii, inaczej stracimy tożsamość. Dopóki my żyjemy ta historia żyje w nas - opowiada Stefański.
Karol Guzikiewicz również podkreśla, że bardzo ważna jest pamięć o tak istotnych momentach w historii Polski. - Dzisiaj starzy i młodzi stoczniowcy przekazują młodzieży pałeczkę. Dają im żywą lekcję historii - mówił w rozmowie z TVN24.
Wiceprzewodniczący "Solidarności" Stoczni Gdańskiej podkreśla też, że ci, którzy opowiadają za śmierć tak wielu osób wciąż nie zostali osądzeni. - Mowa tutaj też o kacie Trójmiasta, czyli Kociołku. My nie chcemy, żeby wsadzać do więzień 90-letnich ludzi. Przecież jesteśmy katolikami. Ale trzeba osądzić zbrodnie, których się dopuścili - komentuje Guzikiewicz.
Bez Wałęsy
Co roku pojawiał się tutaj też Lech Wałęsa, który jak sam o sobie mówi "był wtedy młody, ale nie miał żadnego doświadczenia organizacyjnego". Tym razem ze względu na złamaną nogę nie mógł osobiście złożyć kwiatów pod pomnikiem.
- Los tak chciał, że się tam dzisiaj nie pojawię. Wtedy w 1970 roku nie miałem doświadczenia. Czekałem na kogoś mądrego, kto przejmie stery, ale nikt się nie pojawił. Wiedziałem, że trzeba się poddać, żeby nas nie wyłapali. Potem przez 10 lat analizowałem każdy szczegół, żeby następnym razem wykorzystać taką okazję - opowiadał Wałęsa.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa / Źródło: TVN 24 Pomorze