Sąd w Chełmnie uznał, że decyzja prokuratury o umorzeniu śledztwa w sprawie wypadku na przejedzie kolejowym w Pniewitem, w którym zginęło dwoje dzieci, była właściwa. - Sam fakt ustawienia oznakowania nie czyni jeszcze drogi drogą publiczną - argumentują prokuratorzy.
Urząd Transportu Kolejowego, który zaskarżył decyzję prokuratury do sądu, wskazywał, że widoczność na przejeździe była fatalna, podjazdy zbyt strome, a pociągi w tym miejscu jeździły zbyt szybko.
Sąd zgodził się jednak z decyzją prokuratury, która umorzyła śledztwo w sprawie nieprawidłowości w zabezpieczeniu przejazdu. Śledczy uznali, że droga przecinająca torowisko formalnie nie istnieje, więc nie obowiązują tam żadne normy bezpieczeństwa. To z kolei oznacza, że nie można nikogo pociągnąć do odpowiedzialności.
- Przejazdem kolejowym jest skrzyżowanie torów z drogą publiczną, a to nie jest droga publiczna - argumentowała Ewa Kujawa z Prokuratury Rejonowej w Chełmnie. - Sam fakt postawienia oznakowania nie powoduje, że staje się to drogą publiczną - dodała prokurator.
Urzędnicy potwierdzali istnienie drogi
Z taką argumentacją nie może pogodzić się Filip Osuch, którego dzieci zginęły w wypadku na przejeździe.
- Jeżeli droga nie istnieje, to powinni ją zamknąć i nie dopuścić do korzystania z niej, tylko zrobić inną - mówił Filip Osuch. - Okazało się, że zginęło dwoje dzieci i zrobili to, ale dopiero po wypadku. Myślę, że można to było zrobić wcześniej - dodał.
Ścigania urzędników odpowiedzialnych za bezpieczeństwo domagali się rodzice Zosi i Mateusza, a także eksperci z Urzędu Transportu Kolejowego.
- Sam fakt, że urzędnicy przez wiele lat potwierdzali, że jest to skrzyżowanie drogi kolejowej z drogą publiczną świadczy o tym, że ta droga tam jest - mówił jeszcze przed decyzją sądu Łukasz Trochem, pełnomocnik UTK.
Środowa decyzja sądu w Chełmnie jest ostateczna i oznacza, że o ile nie pojawią się nowe okoliczności, nikt nie poniesie odpowiedzialności za wypadek, w którym zginęło dwoje dzieci.
Matka ucierpiała najbardziej
Dramat rozegrał się w czerwcu 2015 roku. Po tym jak auto wjechało pod pociąg, zginęła 3-letnia Zosia i 7-letni Mateusz. Samochodem kierowała Kamila O., matka dzieci. Wcześniej kobieta, wspierana przez mieszkańców, bezskutecznie walczyła o poprawę bezpieczeństwa w tym miejscu.
Prokuratorzy umorzyli postępowanie przeciwko Kamili O. Uznali, że kobieta miała wprawdzie możliwość uniknięcia wypadku, ale nie ma powodu, by kierować sprawę do sądu, bo sama jest najbardziej poszkodowaną przez stratę dzieci.
- Szkoda tu jest ogromna, bo nie ma większej wartości niż życie ludzkie. Ale kogo ona dotyczy? W rozumieniu cierpień psychicznych i moralnych dotyczy pani Kamili O. – mówił TVN24 Witold Preis z Prokuratury Rejonowej w Chełmnie.
Wcześniej 31-latka miesiącami walczyła o poprawę bezpieczeństwa na przejeździe kolejowym, w tym o sygnalizację świetlną. PKP PLK poprawiło widoczność na przejeździe dopiero kilka tygodni po tragedii.
Niebezpieczny przejazd
Po wypadku zarówno Państwowa Komisja Badania Wypadków Kolejowych i Urząd Transportu Kolejowego wydały pokontrolne raporty w sprawie przejazdu kolejowego w Pniewitem.
Napisano w nich, że przejazd nie był właściwie zabezpieczony. "Istnieją nieprawidłowości m.in. w zakresie ograniczonego poziomu widoczności, ukształtowania terenu czy też pochylenia dróg dojazdowych względem linii kolejowej, które mogą wpływać na bezpieczeństwo ruchu kolejowego i użytkowników przejazdu" - podkreślono w raporcie UTK.
Tuż po wypadku droga prowadząca do przejazdu została delikatnie przerobiona, wycięto też rośliny ograniczające w tym miejscu widoczność.
W lutym tego roku przejazd został ostatecznie zlikwidowany, a mieszkańcy mają korzystać z innego - wyposażonego w sygnalizację świetlną.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: md/gp/jb / Źródło: TVN24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: tvn24