Były premier i były prezydent spotkali się oko w oko w sądzie. Jarosław Kaczyński pozwał Lecha Wałęsę o naruszenie dóbr osobistych. - Ja jestem za dogadaniem, ale sprawa jest nie do rozwiązania. I on, i ja chcemy przeprosin - powiedział Lech Wałęsa, wychodząc na przerwę po ponad dwóch godzinach posiedzenia sądu.
Proces o ochronę dóbr osobistych z powództwa Jarosława Kaczyńskiego rozpoczął się w marcu przed Sądem Okręgowym w Gdańsku. Jednak dopiero dziś Kaczyński i Lech Wałęsa spotkali się osobiście. Sprawa dotyczy m.in. wypowiedzi byłego prezydenta, który zarzucił Kaczyńskiemu wydanie polecenia "wrobienia" go i przypisania mu współpracy z organami bezpieczeństwa PRL, a także twierdzenia, że "doprowadził do katastrofy lotniczej w dniu 10 kwietnia 2010 r.".
Gdy stali przed wejściem na salę sądową, były prezydent stwierdził, że "podtrzymuje wszystko", co wcześniej napisał. Zgromadzeni zwolennicy Wałęsy skandowali jego imię. - Mamy do czynienia z grupą awanturników, którzy zakłócają pracę sądu - skomentował to Kaczyński.
Wałęsa przyszedł do sądu w koszulce z napisem "Konstytucja", na co Kaczyński zareagował pobłażliwym uśmiechem. Na to odezwał się stojący w tłumie mężczyzna i zapytał: czemu pan się śmieje, panie Jarku? - Najlepiej, żeby pan w ogóle nic nie mówił - rzucił Kaczyński i pytał policjantów, czemu nie interweniują. Na początku rozprawy adwokat szefa PiS skarżył się, że na korytarzu jego klient został źle potraktowany.
Inwektywy i próba ugody
Obaj panowie jeszcze przed wejściem na salę sądową stwierdzili też, że są swoim "wielkim błędem i pomyłką".
- Kiedy wykonywali [bracia Kaczyńscy - red.] moje polecenia, to byli świetni, ale jak zaczęli się usamodzielniać to zaczęli robić, to, co widzicie - mówił Wałęsa. - Po co ja pana brałem? - zwrócił się do Kaczyńskiego. - Wyjdzie pan pokonany. Poproszę lekarza, żeby zmierzył, kto tu jest świrem.
- To nie jest dla mnie miła chwila - stwierdził z kolei szef PiS. - To inna kultura - dodał.
Po kilku minutach rozprawy sąd poprosił media o wyjście, by spróbować przedstawić warunki ugody, na którą strony mogą się zgodzić.
Po ponad dwóch godzinach obaj politycy w asyście policji wyszli na chwilę przerwy. Kaczyński nie odpowiedział na pytania, ale Wałęsa skomentował rozmowy: ja jestem za dogadaniem, ale sprawa jest nie do rozwiązania - i on, i ja chcemy przeprosin.
"Miarka się przebrała"
Po powrocie sąd znów zaprosił dziennikarzy do sali i przesłuchiwał Jarosława Kaczyńskiego. Zapytał go między innymi o przebieg rozmowy pomiędzy nim a jego bratem, jaka miała miejsce 10 kwietnia 2010 roku, gdy Lech Kaczyński leciał do Smoleńska. - Jedynym tematem był stan zdrowia mojej mamy – mówił Kaczyński. Przyznał też, że opowiadał o treści rozmowy, ale nie pamięta komu.
- Nie mogłem wydawać mojemu bratu poleceń. Nasze relacje miały zupełnie inny charakter – zeznał prezes PiS. Potwierdził, że często konsultowali decyzje z bratem, ale rzadko miało to miejsce przez telefon.
- Jest to oskarżenie [o to, że Kaczyński miałby kazać bratu lądować w Smoleńsku - red.] wyjątkowo ciężkie i w najwyższym stopniu nieprzyjemne, bo oznacza, że nie tylko nie dbałem o życie mojego brata, ale też o życie 90 kilku innych osób, w tym wielu bardzo mi bliskich. Miarka się przebrała – kontynuował dalej Kaczyński, tłumacząc powody pozwu. Przyznał także, że nie pogodził się ze śmiercią brata. - Te wypowiedzi wpłynęły na mój wizerunek polityczny. Nawet pod tą to salą widzieliśmy – dodawał.
W sprawie Bolka
Prezes PiS odniósł się także do wpisów Wałęsy na temat tego, że to on wraz z bratem mieli "wrobić" Wałęsę w zarzuty współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa za czasów komuny. - Nigdy nikomu nie sugerowałem, ani nie polecałem takiego działania. Jest to całkowicie niezgodne z prawdą - mówił.
I kontynuował, że teza ta wskazuje, że jest on "człowiekiem wyjątkowo złej woli i skrajnie nieuczciwym". Kaczyński mówił też, że w jego otoczeniu politycznym głównie śmiano się z tej tezy, bo jest ona "absurdalna", natomiast uznano ją za obraźliwą.
Opowiadał także, że przez wiele lat, gdy dochodziły go "wieści" na ten temat, bronił byłego prezydenta. Osobie, która pokazywała mu teczkę agenta Bolka i odczytywała donosy, miał powiedzieć, że "pozwany nie byłby w stanie napisać 10 stron, dosyć niegramatycznego, ale jednak komunikatywnego tekstu".
Pytany, czy dokumenty zawarte w teczce uznał "za dowody, czy za poszlaki", powiedział: "Wtedy się nad tym tak bardzo dokładnie nie zastanawiałem. Uznałem, że były te dokumenty dotyczące pozwanego dla mnie niełatwe, chociaż nie nowe. Natomiast było tam wiele innych nazwisk (...), które były dla mnie pewnym szokiem. Na tym się koncentrowałem w moich uczuciach" - mówił Kaczyński.
- Z naszego (Jarosława i Lecha Kaczyńskich - red.) punktu widzenia najważniejsze było to, co robił ówczesny prezydent, a przedtem przewodniczący Solidarności, już po 1989 r. - dodawał. - Gdyby (Wałęsa) działał w sposób, który by nie wskazywał na to, że tamte uwikłania ciągle mają bardzo duży, wręcz decydujący, wpływ na jego postawę, to tamta sprawa zostałaby zapomniana - kontynuował Kaczyński.
O godz. 15:30, po trzech godzinach przesłuchania, Kaczyński poprosił o zakończenie przesłuchania ze względu na to, że musi wyjechać z Gdańska, bo wzywają go obowiązki. Sędzia ogłosiła przerwę. Po wznowieniu rozprawy, zeznawał Lech Wałęsa.
Wyrok ma zapaść 6 grudnia.
Drażliwe wpisy
Kaczyński domaga się przeprosin i wpłaty 30 tysięcy złotych na cele społeczne za wpisy Wałęsy na Facebooku od czerwca do września 2016 roku. W pozwie zawarto, że ze strony byłego prezydenta padły zarzuty, iż: "Jarosław Kaczyński podczas lotu samolotu z polską delegacją do Smoleńska, mając świadomość nieodpowiednich warunków pogodowych, kierując się brawurą, wydał polecenie, nakazał lądowanie, czym doprowadził do katastrofy lotniczej w dniu 10 kwietnia 2010 r.".
Kaczyński domaga się, by Wałęsa wycofał się z tych słów i przyznał, że były to zarzuty "bezprawne i nieprawdziwe". Chce także przeprosin za słowa Wałęsy o tym, że "nie jest zdrowy i zrównoważony psychicznie" oraz za to, że wydał polecenie "wrobienia" Wałęsy i przypisania mu współpracy z organami bezpieczeństwa PRL.
Wałęsa wniósł o oddalenie pozwu.
"Tak Kaczyński kpi z Narodu"
Sąd wezwał obie strony do osobistego stawiennictwa na rozprawę już w maju, celem przesłuchania, pod rygorem pominięcia dowodu, ale wówczas obaj panowie przedstawili zwolnienia lekarskie, dlatego sąd odroczył sprawę do 26 września. Wtedy jednak Kaczyński ponownie przedstawił zwolnienie ze względu na zły stan zdrowia, który nie pozwala mu na podróżowanie i wnioskował o przeprowadzenie przesłuchania za pomocą telekonferencji.
Telekonferencja nie udała się – były problemy techniczne, a Wałęsa się nie stawił, co jego pełnomocnik tłumaczył tym, że były prezydent chce osobistego stawiennictwa prezesa PiS. Sam Wałęsa potwierdził to wpisem na portalach społecznościowych. "Tak Kaczyński kpi z Narodu i z Sądu. Jeździ po Polsce i co dzień w innym mieście opowiada bzdury a do sądu wysyła taki wniosek" - napisał.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: eŁKa / Źródło: TVN24 Pomorze