Mieszkanka Kiełpina (Pomorze) podczas spaceru z psem usłyszała piski, które dochodziły z kontenera. To była masa dopiero co wyklutych pisklaków – niektóre przytrzaśnięte były klapą, większość chodziła po skorupkach jaj.
- Nie dało się tego nie usłyszeć. Krzyczały one przeraźliwie – opowiada nam kobieta, która znalazła kurczaki w kontenerze przy osiedlowej ulicy. Sytuacja miała miejsce około godz. 18 w piątek.
Mieszkanka Kiełpina postanowiła uratować pisklaki. Zadzwoniła na policję. – Teraz żałuję. Najpierw w takiej sytuacji lepiej zadzwonić do fundacji pomagającej zwierzętom, a nie na służby, bo te wręcz uniemożliwiają pomoc – mówi nam.
Popsuł się piec
Poinformowała także Fundację Mondo Cane, a ta OTOZ Animals, które wysłało do Kiełpina samochód, mający zabrać pisklęta na Rogate Rancho, miejsce przeznaczone dla uratowanych zwierząt domowych.
Policja nie pozwoliła im jednak zabrać kurczaków do momentu podjęcia decyzji przez przedstawiciela Powiatowego Inspektora Weterynarii w Kartuzach. Funkcjonariusz poinformował też kobietę, że to "odpad" z pobliskiej wylęgarni.
Na fermie miał popsuć się piec do utylizacji (kurczaki, które nie wylęgają się w określonym terminie zagazowuje się), stąd postanowiono wyrzucić je do kontenera na odpady. Gdy zauważono, że kobieta je nagrywa, kontener został wciągnięty na teren firmy.
- Sytuacja jest bulwersująca. Na miejsce nikt nawet nie przyjechał. Inspektor stwierdził przez telefon, że pisklęta i tak nie przeżyją. Wróciły do tej firmy, zawierzając jej właścicielce, że naprawi ona piec i je uśmiercą. Tym razem już skutecznie – denerwuje się Anna Cierniak z Fundacji Mondo Cane. – Nie wiemy, co się z nimi stało. Może po prostu zamarzły w tym kontenerze. To wszystko to już nawet nie okrucieństwo, to przeokrucieństwo. Podejrzewam, że przynajmniej część z tych piskląt udałoby się uratować – dodaje.
Przekazane do powtórnej utylizacji
Obecny na miejscu policjant powiadomił mieszkankę Kiełpina, która kurczaki znalazła, że o powtórnej utylizacji zdecydował zastępca wojewódzkiego inspektora weterynarii. Potwierdziła nam to także st. sierż. Daria Olchowik, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Kartuzach, która zajmuje się sprawą.
Ten jednak zaprzecza. - Nie było zakazu przekazania tych zwierząt do OTOZ. Ani ze strony wojewódzkiego, ani powiatowego inspektora. Powiadomiliśmy tylko policję, że za zwierzęta odpowiada właściciel – informuje nas Agnieszka Arendt, rzecznik Wojewódzkiego Inspektora Weterynarii w Gdańsku.
O przekazaniu zwierząt, według Powiatowego Inspektora Weterynarii w Kartuzach Grzegorza Klepsa, zdecydować mógł urząd gminy. Kleps zapewnił nas też, że w poniedziałek w zakładzie odbyła się kontrola. Możliwa jest kara pieniężna dla wylęgarni. – Decyzję podejmiemy, gdy zapoznam się z protokołem – przekazał nam Kleps.
"Zawiódł czynnik ludzki"
Swoje śledztwo prowadzi też policja. – Dochodzenie prowadzone jest pod kątem znęcania nad zwierzętami. Czekamy na opinie biegłych – powiedziała nam st. sierż. Olchowik.
Fundacja Mondo Cane zamierza złożyć zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa znęcania nad zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem, a także skargę na działania zarówno policji, jak i inspektora weterynarii. – Policja mogła zabezpieczyć kurczaki jako materiał dowodowy, a inspektor powinien przyjechać na miejsce i upewnić się, że firma rzeczywiście naprawiła piec, zanim pozwolił je zwrócić – przekonuje Cierniak. – W tej sprawie ewidentnie zawiódł czynnik ludzki. Zabrakło empatii dla zwierząt – dodaje.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: eŁKa/gp / Źródło: TVN24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: mieszkanka Kiełpina