Weszli do szkoły, ubrani w stroje moro i kominiarki, z atrapami broni, robiąc hałas petardami hukowymi. Niektóre dzieci wpadły w panikę, jedno miało wyskoczyć przez okno. Uczniowie nie wiedzieli, że w szkole zostanie przeprowadzona symulacja ataku terrorystycznego. Nie wiedzieli tego też wszyscy nauczyciele, a nawet służby. Dyrektorka szkoły została już odwołana, a burmistrz miasta złożył zawiadomienie do prokuratury.
Mężczyźni weszli do Szkoły Podstawowej nr 3 w Barczewie (woj. warmińsko-mazurskie) 14 listopada. W placówce jest przedszkole, szkoła podstawowa i liceum.
Część, w której uczą się najmłodsi, oddzielona jest drzwiami, które zostały zamknięte na czas akcji. Na parterze uczą się klasy IV-VII i licealiści. Na piętrze są klasy I-III.
To na parterze miał być przeprowadzony symulowany atak terrorystyczny.
"Jeden z uczniów wyskoczył przez okno"
- Byli ubrani w moro, mieli czapki kominiarki, broń w ręku. Wewnątrz budynku były wrzucane petardy hukowe, była broń hukowa. Było głośno - opisuje przed kamerą TVN24 to, co działo się tego dnia w placówce Barbara Szałaj-Borowiec, dyrektor Miejskiego Zespołu Oświaty i Zdrowia w Barczewie. Ośrodek sprawuje nadzór nad placówkami oświatowymi w gminie Barczewo.
Z relacji rodziców, które przytacza, wynika, że dzieci nie wiedziały, co się dzieje. Nikt miał ich wcześniej nie poinformować o symulowanym ataku.
- Dzieci były przerażone. Oczywiście nie wszystkie, to zależy od wrażliwości, ale szkoła jest dla każdego ucznia - zastrzega Szałaj-Borowiec. I dodaje: - Mamy informację, że jeden z uczniów, "ratując się", wyskoczył przez okno. Całe szczęście sala była na parterze - dodaje.
Dyrektorka już tu nie pracuje
Część rodziców, zaniepokojona opowieściami dzieci, zgłosiła sprawę radnym Urzędu Miasta i Gminy Barczewo. Miejska Komisja Oświaty, Zdrowia i Spraw Społecznych zebrała się w trybie pilnym 20 listopada.
- Podczas spotkania pani dyrektor mówiła, że szkoły mają obowiązek przeprowadzać tego typu akcje. Akcje przeciwpożarowe, terrorystyczne, akcje alarmów bombowych. Jeżeli by tego nie robili, to przy prawdziwym ataku rodzice będą mieć pretensje do dyrekcji placówki, że tego typu akcje nie były przeprowadzane i dzieci się niczego nie nauczyły - mówi Barbara Szałaj-Borowiec.
Dyrektorka miała przyznać jednak, że "nie wszystko wyszło tak, jak powinno".
W porozumieniu z Kuratorium Oświaty w Olsztynie dyrektor szkoły została odwołana ze stanowiska. Decyzja zapadła 29 listopada.
Zawiadomienie do prokuratury
Burmistrz Barczewa Andrzej Maciejewski w uzasadnieniu wskazał, że "dyrektor naraziła dzieci i uczniów na niepotrzebny stres, spowodowała zagrożenie zdrowia i życia uczniów oraz zabrała uczniom poczucie bezpieczeństwa".
Burmistrz podkreślił, że do Zespołu Szkół chodzą uczniowie klas I-VII i licealiści, w tym dzieci wymagające szczególnej atencji ze strony opiekunów szkolnych.
"W placówce są dzieci posiadające orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego. Pani Dyrektor nie uwzględniła ich potrzeb, nie określiła ich stanu psychofizycznego i nie była w stanie ocenić, jak zareagują dzieci ze spektrum autyzmu i zespołem Aspergera" - czytamy w uzasadnieniu.
Ponadto nie zapewniła dzieciom opieki pedagogicznej lub psychologicznej dzień po akcji.
" Z relacji rodziców obecnych na posiedzeniu Komisji wynikało, że wielu uczniów było przerażonych i doznało silnych przeżyć emocjonalnych. Pani Dyrektor nie wykonała żadnych czynności, by zapewnić im stosowną pomoc (...)" - uzasadnia burmistrz.
O to, czy dyrektorka szkoły miała obowiązek organizować ćwiczenia antyterrorystyczne w szkole, zapytaliśmy łódzkie kuratorium oświaty.
Jolanta Kuropatwa, Łódzki Wicekurator Oświaty przekazała, że organizowanie w szkole ćwiczeń antyterrorystycznych "nie należy do zadań przypisanych urzędowi kuratora oświaty".
- Wszelkie szkolenia z tej tematyki są działaniami własnymi szkoły i mają charakter dobrowolny. Kwestie organizacyjne szkolenia winni uzgadniać dyrektorzy szkół z organem prowadzącym oraz podmiotem realizującym szkolenie - dodała Kuropatwa.
Jak przekazał dziennikarzom "Wydarzeń" Burmistrz Barczewa, postanowił on także złożyć zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa narażenia na utratę życia i zdrowia uczniów oraz nauczycieli.
Zamknął drzwi na klucz, zajął się uczniem, który spanikował
Obowiązki byłej dyrektor przejął Zbigniew Podlaski. Był w momencie symulowanego ataku w szkole. Miał lekcje z piątą klasą.
- Byłem wtedy z dziećmi w klasie. Muszę powiedzieć, że trochę sam średnio się poczułem, przede wszystkim dlatego, że dzieci zaczęły mi tam panikować - opowiada.
Jak mówi, na początku myślał, że jest to alarm przeciwpożarowy.
- Chcieliśmy wyjść z klasy, kiedy usłyszałem huki i te wystrzały i ludzi krzyczących. Cofnąłem szybko dzieci. Miałem klucz do klasy, zamknąłem klasę i musiałem zająć się jednym z uczniów, który bardzo panikował, płakał - opowiada Podlaski.
W pewnym momencie przypomniał sobie, że dzień wcześniej administrator strony internetowej szkoły poprosił go o wrzucenie procedury, co robić w trakcie ataku terrorystycznego. Połączył fakty i domyślił się, że mogą to być ćwiczenia.
Jak twierdzi, wcześniej nie dostał żadnej informacji z datą planowanej symulacji.
Co więcej, o akcji nie miały informacji żadne służby.
"Igranie ze śmiercią"
Informacja o tym, co ma się wydarzyć na szkolnych korytarzach w Barczewie, nie została przekazana policji. A to - jak podkreśla aspirant Rafał Prokopczyk z komendy miejskiej w Olsztynie - mogło narazić bezpieczeństwo wielu osób.
- Każde zgłoszenie o niebezpieczeństwie w szkole zostałoby potraktowane bardzo poważnie. Policjanci wezwani na miejsce mogliby źle ocenić sytuację - mówi aspirant Prokopczyk.
A "zła ocena sytuacji" mogłaby doprowadzić do tragedii.
- Pamiętajmy, że rolą policji jest przede wszystkim ochrona życia niewinnych osób. Widząc zamaskowanych mężczyzn z bronią na szkolnych korytarzach, policjanci mogliby użyć siły, w tym również broni palnej. Podkreślam, że niezgłaszanie takich ćwiczeń policji to po prostu igranie ze śmiercią - mówi rzecznik olsztyńskiej policji.
Tyle tylko, że dyrekcja nie ma prawnego obowiązku uprzedzania służb o tym, iż w placówce będą się odbywały ćwiczenia.
- Nie ma takiego zapisu. Jest za to zdrowy rozsądek, który nakazuje takie działanie - mówi tvn24.pl nadkomisarz Joanna Szczęsna z policji w Pabianicach w województwie łódzkim. To właśnie w tym mieście w czerwcu tego roku niezaplanowane ćwiczenia antyterrorystyczne przeraziły nauczycieli, którzy akurat wystawiali oceny z okazji zbliżającego się końca roku.
- Przy okazji badania sprawy okazało się, że szkoła nie musiała nas o niczym ostrzegać - przyznaje nadkomisarz Szczęsna.
Szef "terrorystów": pocieszaliśmy dzieci
Szef firmy, która przeprowadziła symulację w Szkole Podstawowej numer 3 w Barczewie, zapewnia w rozmowie z tvn24.pl, że nie miał świadomości, iż uczniowie nie zostali wcześniej ani poinformowani ani "przeszkoleni", jak w takiej sytuacji się zachować. - Nie taka był umowa - mówi.
Według niego cała akcja trwała 8-10 minut.
Mężczyźni weszli do szkoły po umówionych 5 dzwonkach ogłaszających alarm, po których - zgodnie z ustaleniami - wszystkie drzwi do klas powinny zostać zamknięte na klucz.
- Nie wchodziliśmy do klas. Na korytarzu odpaliliśmy kilka petard. Później, zgodnie z ustaleniami, sprawdziliśmy, czy zostały zachowane procedury, czy pozamykane są drzwi od klas - opowiada.
W sali gimnastycznej, w której według jego relacji przebywali licealiści, kazano im się położyć i być cicho, "jak podczas prawdziwego ataku terrorystycznego". - Bardziej się śmiali, niż wystraszyli - twierdzi wynajęty do symulowanej akcji mężczyzna.
Po około 10 minutach alarm został odwołany. Wtedy mężczyźni wchodzili do klas i mówili dzieciom, co to była za akcja, skąd hałas.
- Każdy wchodził, opowiadał dlaczego i co to był za alarm. Widzieliśmy, że te wrażliwsze dzieci faktycznie się wystraszyły. Mówiliśmy im, że nie ma się czegoś bać - dodaje.
I zapewnia, że część przedszkolna w placówce podczas alarmu była zamknięta na klucz. A przebrani mężczyźni poruszali się po parterze.
"Dzieci boją się, że zobaczą znowu pana z bronią w ręku"
Chociaż od symulacji ataku minęły już prawie trzy tygodnie, część dzieci do tej pory ma lęki.
- Jedna z matek mówiła, że jej dziecko boi się samo spać. Przychodzi do rodziców, ma lęki, nie chciało jechać na szkolną wycieczkę do kina, bo boi się ataku terrorystów. Inni rodzice mówią, że dzieci boją się, że zobaczą znowu pana z bronią w ręku - mówiła w środę TVN24 Barbara Szałaj-Borowiec.
Dzieci dopiero po spotkaniu Komisji Oświaty, Zdrowia i Spraw Społecznych dostały pomoc psychologiczną. Wcześniej takie spotkania się nie odbywały, bo - jak twierdzi była już dyrektorka - nie dotarły do niej informacje o przerażeniu uczniów.
Pod postem na Facebooku, w którym szkoła informowała o przeprowadzonej akcji, a który to wpis zniknął już z internetu, rodzice pisali jednak:
"Nasze dziecko wróciło do domu przerażone i wiem z opowieści syna że większość dzieci z jego klasy panicznie się bała. Oczywiście, że trzeba takie sytuacje trenować, ale wcześniej należałoby dzieci uświadomić, że mogą się spodziewać takiego treningu. Po rozmowach z rodzicami wiem, że są dzieci, które po tej akcji bały się iść do szkoły"
"(...) używanie petard to lekka przesada, tym bardziej w pomieszczeniu zamkniętym dodatkowo te atrapy pistoletów - dzieci widząc ludzi w kominiarkach nie rozróżniają atrapy od prawdziwej broni, z resztą co ja mówię o dzieciach, myślę, że większość ludzi dorosłych byłaby w szoku"
"Ta akcja wstrząsnęła nim niczym prawdziwy atak. Pozostawiony w emocjach jakich dotąd nie przeżył, z wyobraźnią pracującą na pełnych obrotach i świadomością, że w miejscu, w którym dotychczas czuł się bezpiecznie, może do takiego zagrożenia dojść, musiał wrócić do obowiązków i z "plecakiem" pełnym stresu przyswajać nową wiedzę, a nawet pisać test. Pytanie do Pani Dyrektor, czy przewidziała, że może zaistnieć taka sytuacja, że dziecko w panice wyskoczy z okna (podobno była taka sytuacja, to był tylko parter) a to, że teraz inne dziecko może mieć lęk pójścia do jakiejś placówki typu kino, czy szkoła bo też słyszałem o takich reakcjach dzieci?"
Te pytania rodziców pozostały bez odpowiedzi. Próbowaliśmy skontaktować się z byłą dyrektor, niestety bezskutecznie.
Zdecydowanie mniej pojawia się opinii usprawiedliwiających takie działania szkoły:
"O to w tym chodziło żeby dzieci nic nie wiedziały. Niestety żyjemy w takich czasach, że wszystko jest możliwe i dzieci muszą wiedzieć, jak się zachować w kryzysowych sytuacjach" - napisała jedna z mam.
Inna się cieszyła, że jej syn nie przejął się sytuacją i napisał klasówkę.
O odwołaniu dyrektorki po symulowanym ataku w szkole jako pierwsza poinformowała olszyńska "Gazeta Wyborcza".
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: MAK/i/kwoj / Źródło: TVN24/ Gazeta Wyborcza
Źródło zdjęcia głównego: Facebook 33 Baza Lotnictwa Transportowego w Powidzu