Ponad 50 wielotysięcznych wieców odbyło się we Włoszech w piątek. Jest to dzień strajku generalnego, ogłoszonego przez dwie duże centrale związkowe przeciwko polityce rządu Matteo Renziego. Związkowcy krytykują reformy i metody walki z kryzysem podejmowane przez gabinet.
W Rzymie, Turynie i Mediolanie doszło do zajść i starć grup agresywnych manifestantów z policją, a także do aktów wandalizmu. Obrażenia odnieśli zarówno funkcjonariusze, jak i protestujący. W wielu miastach sparaliżowany był transport, zamknięte niektóre urzędy i szkoły. Do związkowców dołączyli emeryci, a także uczniowie i studenci, którzy protestowali przeciwko stanowi szkolnictwa i domagali się większych nakładów na nie. W radiu i telewizji zdjęto z anteny część programów i dzienników na żywo z udziałem strajkujących dziennikarzy.
"W normalnym kraju słucha się pracowników"
Potężna lewicowa centrala Cgil i socjalistyczna Uil proklamowały całodzienny strajk głównie na znak sprzeciwu wobec przyjętej niedawno przez parlament nowelizacji kodeksu pracy. Uważają one za niesprawiedliwe zmiany w kodeksie, które rząd przedstawia jako jego modernizację i instrument dla przedsiębiorców ułatwiający zwiększenie zatrudnienia. Największe protesty budzą punkty nowego kodeksu, zastępującego poprzedni sprzed 40 lat, które ograniczają ochronę pracowników przed zwolnieniem. Związkowcy krytykują też projekt budżetu na przyszły rok, przewidujący zmniejszenie wydatków o 15 mld euro. To, co gabinet Renziego nazywa oszczędnościami, związki określają jako cięcia w nakładach na najważniejsze sektory. Główny wiec z udziałem przywódczyni centrali Cgil Susanny Camusso zorganizowano w Turynie. Camusso zarzuciła rządowi, że nie chce rozmawiać ze związkowcami. Jej zdaniem polityka budżetowa nie zmierza do poprawy poziomu życia i redukcji bezrobocia. - Rząd musi wybrać między podsycaniem konfliktu a dialogiem - dodała. Liderka związku wskazała, że największym problemem kraju jest brak pracy i to na rozwiązanie tego problemu należy skierować wszystkie wysiłki. - W normalnym kraju słucha się pracowników - podkreśliła szefowa Cgil. Poinformowała, że do akcji strajkowej przystąpiło 70 proc. zatrudnionych. Turyńska manifestacja zakończyła się zajściami, gdy niektórzy uczestnicy usiłowali przerwać policyjny kordon bezpieczeństwa.
Metro nie działa, loty odwołane
- Dzisiaj zatrzymujemy Włochy po to, by ruszyły z miejsca we właściwym kierunku - oświadczył sekretarz generalny Uil Carmelo Barbagallo podczas manifestacji w Rzymie. Według organizatorów wzięło w niej udział około 40 tysięcy ludzi.
W Wiecznym Mieście przez kilka godzin nie działały wszystkie trzy linie metra. Utrudniony był ruch kolejowy w rejonie stolicy i komunikacja lokalna w innych częściach kraju. Specjalny urząd nadzorujący przebieg strajków we Włoszech nie wykluczył ukarania kolejarzy za niestawienie się w pracy. Na rzymskich lotniskach Fiumicino i Ciampino odwołano kilkadziesiąt lotów.
"Nic dobrego dla kraju"
Prezydent Włoch Giorgio Napolitano, odnosząc się do piątkowych protestów oświadczył: - Takie zdenerwowanie nie przynosi krajowi nic dobrego.
Premier Mattteo Renzi, przebywający w Turcji, powiedział zaś, że jeśli Włochy zrezygnują z wprowadzanych reform, "same skażą się na upadek". Minister pracy Giuliano Poletti zapewnił zaś, że rząd słucha ludzi na placach. - Ale jesteśmy zdecydowani kontynuować realizację reform, nie możemy pozwolić sobie na ich zahamowanie. Unia Europejska oczekuje od nas, abyśmy wywiązywali się z naszych zobowiązań - zaznaczył.
Autor: nsz//rzw/kwoj / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: EPA