Zdrowie prezydentów USA to zagadnienie, które mocno rozpala Amerykanów od lat. W świetle ostatnich niepokojów o stan zdrowia Joe Bidena media i obywatele zaczęli mocno naciskać na Biały Dom, by szerzej dzielił się informacjami o kondycji prezydenta. Ale takie działanie mogłoby nieść jednocześnie duże ryzyko, także dla całych Stanów Zjednoczonych. Zatem gdzie jest ta granica między etycznym obowiązkiem względem wyborców a prywatnością?
- Ani prezydent USA, ani kandydaci na ten urząd nie są zobowiązani żadnymi przepisami prawa do ujawniania swojej dokumentacji medycznej. Część decyduje się jednak na taki krok. Robią to w różnych formach i zakresach oraz z różnych pobudek.
- Praktyka ta jest wynikiem szeregu wydarzeń oraz nasilającej się na przestrzeni lat presji opinii publicznej i mediów.
- Wiele zmieniła kampania prezydencka z 1992 roku, kiedy wątpliwości związane ze stanem zdrowia pojawiły się w kontekście każdego z kandydatów.
- Choć urzędujący prezydent Joe Biden publikuje raporty medyczne po corocznych badaniach fizykalnych, to w ostatnich tygodniach nasiliły się wątpliwości co do jego kondycji. Opinia publiczna domaga się przedstawienia szerszych i szczegółowych informacji.
- Nasi rozmówcy zwracają uwagę, że informacje medyczne o stanie zdrowia głowy państwa mogą mieć znaczenie strategiczne - na przykład dla obcych wywiadów lub politycznych oponentów.
- Kluczowe pytania to: Czy i ile powinniśmy wiedzieć na temat stanu zdrowia prezydenta USA? Gdzie jest granica między etycznym obowiązkiem wobec wyborców a poszanowaniem prywatności?
Komentatorzy życia publicznego nierzadko głoszą opinię, że obserwacja kandydata przemierzającego kampanijny szlak przynosi najlepszą ocenę jego zdrowia fizycznego i funkcji poznawczych. W 2020 roku Joe Biden powiedział, że jest "nieustannie wystawiany na próby" za sprawą pracy związanej z ubieganiem się o stanowisko prezydenta. - Musicie tylko mnie obserwować - przekonywał tych, którzy już wtedy zwracali uwagę na jego wiek (w 2020 roku miał rocznikowo 78 lat).
Tak więc cały świat, ale szczególnie Stany Zjednoczone, przyglądały się Bidenowi przez tygodnie tegorocznej kampanii przed amerykańskimi wyborami prezydenckimi. A to, co widzieli, budziło ich niepokój i podsycało obawy o to, czy będzie on w stanie pełnić urząd przez drugą kadencję.
Kiedy 27 czerwca 46. prezydent Stanów Zjednoczonych wszedł na scenę w studiu CNN i rozpoczęła się debata z Donaldem Trumpem, już po jego pierwszej odpowiedzi stało się jasne, że nie będzie to występ, na jaki liczył Joe Biden i jego najbliżsi współpracownicy.
Komentatorzy bezlitośnie zwracali uwagę, że wypowiedzi Joe Bidena były chaotyczne. Mówił cicho i niewyraźnie, jednocześnie niemal nie robiąc przystanków w zdaniach. Gubił wątek i szukał w pamięci niektórych słów. Uwagę przyciągnął także jego sztywny i powolny chód, nieobecny wyraz twarzy czy rozchylone niekiedy usta.
Stan zdrowia Bidena, związany z jego wiekiem, już od dłuższego czasu budził wątpliwości. Pewności, czy będzie w stanie kontynuować swoją misję przez kolejną kadencję, nie miało nawet jego własne skrzydło polityczne. Kilkudziesięciu znaczących demokratów z Kongresu USA nawoływało go otwarcie do wycofania się z wyścigu o urząd głowy państwa. Nie zabrakło na ten temat także nieoficjalnych rozmów.
Sam Biden przez długi czas twardo stał na stanowisku, że nie zamierza odpuścić. Ostatecznie jednak ogłosił decyzję o wycofaniu się w niedzielę 21 lipca. Wskazał jednocześnie na Kamalę Harris, dotychczasową wiceprezydent, i udzielił jej poparcia. Nie oznacza to jednak, że oficjalnie i nieodwracalnie została namaszczona jako kandydatka. Wszystko ostatecznie rozstrzygnie się w dniach 19-22 sierpnia w Chicago, gdzie odbędzie się konwencja nominacyjna demokratów.
Choć Biden wycofał się z wyścigu, nie kończy to dyskusji o tym, czy i co Amerykanie powinni wiedzieć o zdrowiu osoby, przy której nazwisku planują postawić znak X na karcie wyborczej. Zahaczamy tu o dylemat, na ile traktujemy prezydenta jako osobę mającą takie samo jak inni prawo do zachowania prywatności i ochrony swoich danych, a na ile wymagamy od niego więcej jako od osoby stojącej na czele potężnego mocarstwa. Osoby, od której nierzadko zależą losy świata.
Nie chodzi tylko o metrykę
Być może wiek prezydenta sam w sobie nie stanowiłaby pretekstu do zarzutów kierowanych pod jego adresem, gdyby nie fizyczna zmiana, jaką widać, gdy porówna się jego wystąpienia z tej i poprzedniej kampanii.
Jednakże istnieją aspekty starzenia się, które mogłyby być korzystne dla sprawowania urzędu prezydenta. Według Jaya Olshansky’ego, profesora w Szkole Zdrowia Publicznego na Uniwersytecie Illinois w Chicago, który wypowiadał się dla CNN - starsi ludzie mogą
posiadać coś, co nazywa się inteligencją skrystalizowaną, czyli mądrością nagromadzoną w miarę upływu czasu.
To nasza wiedza wynikająca z nauki i doświadczeń.
Z drugiej jednak strony istnieją aspekty funkcji poznawczych, które ulegają pogorszeniu wraz z wiekiem - to na przykład szybkość przetwarzania informacji, zakres utrzymywania uwagi i pamięć. Jest to normalne i spodziewane zjawisko, które niekoniecznie musi przeszkadzać w wykonywaniu pracy.
Za tezą, że sam wiek nie jest rozstrzygający, przemawia również to, że kandydat republikanów na prezydenta USA Donald Trump jest rocznikowo jedynie o cztery lata młodszy od Bidena. Pierwszy z nich urodził się 14 czerwca 1946 roku, drugi - 20 listopada 1942 roku. Gdyby to Trump zdobył urząd, kadencję skończyłby mniej więcej w wieku, w jakim teraz jest Biden. Dr Sanjay Gupta - neurochirurg i szef sekcji dziennikarzy medycznych CNN - zauważa, że każdy z nich żyje już dłużej niż średnia dla przeciętnego amerykańskiego mężczyzny, czyli 74,8 roku. Nie bez znaczenia jest fakt, że obaj mają dostęp do wysokiej jakości opieki zdrowotnej, nie piją alkoholu i nie palą papierosów.
Warte odnotowania jest również to, że jedną z najbardziej znaczących i rozpoznawalnych na amerykańskiej scenie politycznej osób, które naciskały na rezygnację Bidena, jest 84-letnia była spikerka Izby Reprezentantów USA Nancy Pelosi. Dzięki tej funkcji, sprawowanej w latach 2007-2011 oraz 2019-2023, była najwyżej postawioną osobą w Kongresie i trzecią osobą w państwie.
Pelosi nadal pozostaje członkinią Izby, a jej głos ma ogromne znaczenie. Według źródeł Politico, w przypadku upierania się Bidena przy kandydowaniu miała planować działania stawiające go w złym świetle. Portal informuje, że pracowała nad przekonaniem innych członków Partii Demokratycznej do podjęcia stanowczych kroków skłaniających prezydenta do zakończenia kampanii.
Według Politico, w grę wchodził nawet plan upublicznienia wewnętrznego sondażu demokratów, który pokazał trudną sytuację polityczną Bidena.
- Nancy dała jasno do zrozumienia, że można to zrobić po dobroci albo nie - powiedział o rezygnacji Bidena jeden z anonimowych rozmówców Politico, demokrata zaznajomiony z rozmowami wewnątrz partii.
"Gra z wyborcami"
Ponieważ nie jest to prawnie wymagane, nie wszyscy amerykańscy liderzy tak ochoczo prezentowali wiedzę na temat swojego zdrowia. A jeśli już się na to decydowali, formy były różne.
- Dzielenie się takimi informacjami zawsze stanowiło pewnego rodzaju grę z wyborcami - mówi w rozmowie z tvn24.pl badaczka przywództwa amerykańskiego dr hab. Małgorzata Zachara-Szymańska, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Był to pewnego rodzaju gest dobrej woli ze strony administracji. - Prezydenci dzielili się nimi tylko wtedy, kiedy uważali, że w zaistniałych okolicznościach były ich atutami. Więc nie oczekujmy tego, że informacje ujawniane przez kandydatów będą w jakiś sposób zaskakujące - zastrzega.
Ekspertka nie jest osamotniona w swojej ocenie. Jacob Appel, profesor Icahn School of Medicine w Nowym Jorku, powiedział Politico, że lekarze prezydenta mogą nie przekazywać ludziom pełnego obrazu sytuacji. - Prezydenccy lekarze oszukiwali opinię publiczną już na początku XIX wieku - stwierdził. Jego zdaniem "istnieje wiele sposobów" na to, by przekazywane informacje były zgodne z faktami, a jednocześnie
nie oddawały pełnego sensu tego, co się dzieje.
Prof. Zachara-Szymańska przyznaje, że prezydent Biden regularnie ujawnia takie dane, ale są one dość "lakoniczne". Jej zdaniem mają na celu uspokojenie Amerykanów i uciszenie krytyków Bidena.
Wskazuje, że lekarz Białego Domu przekonuje, iż Biden nie cierpi na żadne schorzenia, które uniemożliwiały właściwe sprawowanie urzędu, ale wyników konkretnych badań w corocznych raportach medycznych nie widzimy. Jest w nich tylko opis wyników przygotowany przez lekarza prezydenta.
Przy czym warto zauważyć, że jest on aktualny na moment sporządzenia opinii. Stan zdrowia tymczasem może się przecież zmieniać na przestrzeni czasu.
Parkinson?
To sprowadza nas do ostatnich medialnych doniesień na temat Bidena i podejrzeń, że prezydent USA może cierpieć na parkinsona.
8 lipca "New York Times" poinformował, że neurolog specjalizujący się w chorobie Parkinsona odwiedził Biały Dom osiem razy w ciągu ośmiu miesięcy, od lipca zeszłego roku do marca tego roku. Co najmniej raz przybył tam w celu spotkania się z lekarzem Bidena. Wynika to z oficjalnego rejestru wizyt.
Chodzi o doktora Kevina Cannarda z Narodowego Wojskowego Centrum Medycznego im. Waltera Reeda. Gazeta podkreśla, że nie było jasne, czy Cannard przybył do Białego Domu, aby konsultować się na temat zdrowia prezydenta, czy jego wizyty nie były z tym związane. Lekarz ten od kilkunastu lat wspiera jednostkę medyczną w Białym Domu. Z akt pochodzących z okresu urzędowania Obamy wynika, że Cannard przybywał do jego siedziby wielokrotnie: na przykład w 2012 roku 10 razy, a w kolejnych latach - kilkakrotnie.
Dane z czasów administracji Trumpa nie są dostępne, ponieważ 45. prezydent USA zrezygnował z praktykowanej przez swojego poprzednika polityki ujawniania rejestrów odwiedzin.
W przypadku kadencji Bidena po raz pierwszy wizytę Cannarda odnotowano 15 listopada 2022 r. Z zapisów wynika, że odwiedzał Joshuę Simmonsa, którego funkcja nie jest wymieniona.
Publikacja "New York Timesa" i kiepska forma Bidena w czasie debaty, która odbyła się kilka dni wcześniej, sprawiły, że dyskusje o zdrowiu i ewentualnym parkinsonie Bidena rozpaliły opinię publiczną. W tekście "NYT" czytamy:
Wielu neurologów, z którymi rozmawialiśmy, zauważa u Bidena objawy typowe dla choroby Parkinsona, takie jak: osłabiony głos, nieregularne tempo mowy, maskowata twarz, postawa ciała pochylona do przodu, zaburzony, niepewny chód. Wszyscy zastrzegają, że ewentualna diagnoza musiałaby być poprzedzona dokładnym badaniem.
Spekulacje były mocnym ciosem dla kampanii wyborczej demokraty, a rzeczniczka Białego Domu Karine Jean-Pierre zmierzyła się później tego dnia na konferencji z natarczywymi i dociekliwymi pytaniami reporterów.
Podkreśliła, że w corocznych badaniach u prezydenta nie stwierdzono niepokojących zaburzeń neurologicznych. Przyznała, że w ramach tych badań każdorazowo Biden widział się z neurologiem i odbyło się to trzykrotnie. Pytana o zapisy z rejestru odwiedzin, z których wynika, że Cannard kilkakrotnie pojawiał się w Białym Domu, odmawiała potwierdzenia tej informacji, nawet jeśli - jak stwierdziła - jego nazwisko pojawia się w zestawieniach. Przekonywała, że nie poda żadnych nazwisk ze względu na ochronę danych osobowych.
Położyła jednak kres domysłom, jakoby lider Amerykanów cierpiał na parkinsona.
- Czy prezydent był leczony na parkinsona? Nie. Czy prezydent jest leczony na parkinsona? Nie. Czy przyjmuje leki na parkinsona? Nie - oznajmiła.
Dodała też, że Biden kilka razy w ciągu tygodnia odbywa "werbalną konsultację" ze swoim lekarzem i regularnie ćwiczy.
Gdy korespondenci nie ustawali w próbach pozyskania kolejnych informacji, Jean-Pierre podkreśliła, że administracja Bidena dzieli się z prasą większą liczbą informacji, niż robiła to poprzednia. - Jest to zgodne z tym, co robił George W. Bush i co robił (Barack) Obama - powiedziała.
Tego samego dnia późnym wieczorem prezydencki lekarz dr Kevin O'Connor przekazał w oświadczeniu, że Cannard widział się z Bidenem trzy razy w ciągu trzech i pół roku jego prezydentury. Nie odpowiedział jednak bezpośrednio na to, czy jakakolwiek z pozostałych wizyt specjalisty w Białym Domu była związana z prezydentem.
Zasugerował tylko, że większość wizyt była związana z leczeniem innych osób pracujących w gmachu. Jak przekazał, Cannard "przed pandemią i po jej zakończeniu prowadził zwykłą przychodnię neurologiczną w Klinice Medycznej Białego Domu". Z placówki tej korzystają tysiące członków personelu wojskowego, wspierającego działania Białego Domu.
Dodał, że Biden spotykał się z doktorem Cannardem w ramach corocznego ogólnego badania lekarskiego, a ostatnie nie wykazało żadnych objawów choroby Parkinsona. "Prezydent Biden nie widział się z neurologiem poza corocznymi badaniami" - napisał O'Connor.
W sześciostronicowym dokumencie opublikowanym po ostatnim badaniu okresowym Bidena, przeprowadzonym w lutym tego roku, dr O'Connor stwierdził, że zespół medyczny przeprowadził "niezwykle szczegółowe badanie neurologiczne", które nie dało żadnych wyników wskazujących na chorobę Parkinsona, udar mózgu lub inne ośrodkowe zaburzenia neurologiczne. Jednocześnie nie napisał tam, czy badanie zawierało ogólne testy weryfikujące pogorszenie funkcji poznawczych lub wykrywające oznaki demencji, które często są zalecane u osób starszych.
Mimo tych komunikatów przez wiele dni w mediach analizowano zachowanie i zmiany, jakie zaszły w Bidenie na przestrzeni ostatnich lat. Dyskusje nie były pozbawione sugestii o możliwym parkinsonie.
Można postawić pytanie, dlaczego Biały Dom nie zdecydował się od początku na jasne, szczegółowe i obszerne komunikaty, by rozwiać wszelkie wątpliwości. Zamiast tego na wiele pytań przez pewien czas brakowało - i nadal brakuje - odpowiedzi.
Zdaniem prof. Zachary-Szymańskiej, mogła być to "taktyka zarządzania kryzysem wizerunkowym". - Czasem wątki niewygodne dla bohatera tego kryzysu po prostu cichną. Ludzie przenoszą swoją uwagę na coś innego. Wydaje się, że Biały Dom liczył na taką okoliczność i sądził, że ta sprawa nie odbije się aż takim echem, ponieważ temat wieku Joe Bidena od początku jego kandydowania był tematem niewygodnym - zauważa.
Czego dowiadujemy się z raportów medycznych
Przeglądając publikacje Białego Domu, można odczuć, że obecna administracja faktycznie ujawnia więcej informacji zdrowotnych w porównaniu z poprzednimi, na przykład za czasów Trumpa.
Prezydenci USA regularnie przechodzą rutynowe badania w szpitalu wojskowym im. Waltera Reeda w stanie Maryland. U Bidena przeprowadzono je w listopadzie 2021 r., lutym 2023 r. i lutym 2024 r.
W ostatnim podkreślono, że prezydent
nadal jest zdolny do pełnienia obowiązków i w pełni wykonuje wszystkie swoje zadania bez żadnych wyjątków i udogodnień.
Przypomniano, że w poprzednim roku prezydentowi usunięto zmianę skórną, która była rakiem podstawnokomórkowym, a dalsze leczenie nie było konieczne.
"Zmiany związane z rakiem podstawnokomórkowym nie mają tendencji do rozprzestrzeniania się ani tworzenia przerzutów, jak ma to miejsce w przypadku poważniejszych nowotworów skóry, takich jak czerniak czy rak płaskonabłonkowy" - zauważył dr O’Connor. Raport potwierdził też rozpoznanie obturacyjnego bezdechu sennego (OSA), którego dokonano rok wcześniej.
Dokument wyszczególnia przypadłości, na jakie leczony jest Biden, z krótkimi opisami stosowanych kroków leczenia. Wymienione są w nim:
- obturacyjny bezdech senny (OSA),
- niezastawkowe migotanie przedsionków (A-fib),
- hiperlipidemia (czyli zaburzenia gospodarki lipidowej w postaci podwyższonego lub obniżonego poziomu danego cholesterolu),
- refluks,
- alergie,
- zmiany zwyrodnieniowe kręgosłupa i czuciowa neuropatia obwodowa stóp (dwie ostatnie kwestie są według lekarza przyczyną sztywnego chodu).
Przy tym poinformowano także o lekach, jakie Joe Biden przyjmuje na stałe, oraz o wynikach badań, takich jak na przykład poziom cholesterolu.
Napisano również, że pacjent
nie używa żadnych wyrobów tytoniowych, nie pije alkoholu, nadal ćwiczy przynajmniej pięć dni w tygodniu.
ZOBACZ TEŻ: PODSUMOWANIE STANU ZDROWIA PREZYDENTA JOE BIDENA - 28 LUTEGO 2024 R. (DOKUMENT W JĘZYKU ANGIELSKIM) >>>
W dokumencie czytamy też, że wykonano "niezwykle szczegółowe badanie neurologiczne", na podstawie którego "nie stwierdzono żadnych zmian, które wskazywałyby na jakiekolwiek choroby móżdżku lub inne ośrodkowe zaburzenia neurologiczne, takie jak udar, stwardnienie rozsiane, choroba Parkinsona lub stwardnienie zanikowe boczne".
Podsumowania badań z poprzedniego roku, a także z roku 2021, mówią w zasadzie to samo. Część sformułowań powtarza się słowo w słowo, jak na przykład to, że brak jest wyników, które
wskazywałyby na jakiekolwiek choroby móżdżku lub inne ośrodkowe zaburzenia neurologiczne, takie jak udar, stwardnienie rozsiane, choroba Parkinsona lub stwardnienie zanikowe boczne.
ZOBACZ TEŻ: PODSUMOWANIE STANU ZDROWIA PREZYDENTA JOE BIDENA - 16 LUTEGO 2023 R. (DOKUMENT W JĘZYKU ANGIELSKIM) >>>
ZOBACZ TEŻ: PODSUMOWANIE STANU ZDROWIA PREZYDENTA JOE BIDENA - 19 LISTOPADA 2021 R. (DOKUMENT W JĘZYKU ANGIELSKIM) >>>
Inaczej wyglądała sprawa udostępniania analiz corocznych badań fizykalnych przez byłego prezydenta Donalda Trumpa. Nie publikował on bowiem takich dokumentów, a tylko niekiedy zwięźle informował o kwestiach zdrowotnych.
- Pod presją Trump mógłby ujawnić niektóre swoje dane medyczne, żeby zostały zweryfikowane przez niezależną komisję lekarską. Z tego względu, że w czasie kampanii i poprzednich jego rządów pojawiały się sugestie, że poprawiał treść swoich raportów medycznych przed udostępnieniem ich - uważa dr Jan Misiuna, politolog i amerykanista ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
Prof. Zachara-Szymańska przypomina sytuację z kampanii w 2016 roku, kiedy kandydat republikanów przedstawił pismo od osobistego lekarza. - Ten stwierdził, że przez ostatnie 36 lat Trump nie miał żadnych istotnych problemów zdrowotnych i jeżeli zwyciężyłby w wyborach z 2016 roku, to będzie najzdrowszym człowiekiem, który kiedykolwiek kandydował na urząd prezydenta w Stanach Zjednoczonych - podkreśla.
To właśnie wtedy pojawiały się zarzuty, że sam Donald Trump napisał to oświadczenie, a lekarz jedynie złożył na nim podpis. Wiele pytań o zdrowie Trumpa pozostaje bez odpowiedzi, bo choć przechodził badania w szpitalu wojskowym im. Waltera Reeda, nie sporządzał z nich raportów.
- Owszem, poddawał się badaniom, ale takich publikacji na stronie Białego Domu, które obserwujemy obecnie, w jego przypadku nie było - podkreśla badaczka przywództwa amerykańskiego.
Gdzie postawić granicę?
Urzędnicy państwowi, jak każdy inny amerykański obywatel, mają prawo do zachowania prywatności, a zgodnie z federalnymi przepisami dotyczącymi opieki zdrowotnej nikt nie ma możliwości uzyskania osobistej dokumentacji medycznej na temat danej osoby bez jej zezwolenia. Dotyczy to także prezydenta.
Prezydent ani kandydaci na ten urząd nie mają również żadnego prawnego obowiązku ujawniania takich informacji. Cytowany już dr Sanjay Gupta - neurochirurg i szef sekcji dziennikarzy medycznych CNN - w jednym z niedawnych artykułów przyznał, że w ciągu ostatnich 23 lat, kiedy zdarzało mu się pisać na tematy związane ze zdrowiem polityków, tylko senator John McCain - który ubiegał się o urząd w 2008 roku w wieku 72 lat - udostępnił amerykańskiej opinii publicznej pełne rejestry medyczne z kilku ostatnich lat.
Nie zrobił tego jednak z czystego poczucia powinności, lecz była to zagrywka. Jak wspomina prof. Zachara-Szymańska, McCain rywalizował o prezydenturę USA z 47-letnim wtedy Barackiem Obamą i pojawiły się pytania o wiek oraz stan zdrowia w związku z przeszłością republikańskiego senatora.
- McCain brał udział w wojnie wietnamskiej, gdzie niejednokrotnie został ranny. To nie pozostało bez konsekwencji. Do końca życia nie był na przykład w stanie podnieść ręki - mówi ekspertka. - Został też jeńcem, był torturowany i te doświadczenia pozostawiły po sobie ogromny ślad - dodaje.
- Wiedział, że wiek i stan zdrowia to jego słaby punkt w starciu z dynamicznym i dość młodym Obamą. Nie chciał zatem zostawiać tego w sferze niedomówień - twierdzi nasza rozmówczyni. Co więcej, udostępnione dokumenty obejmowały ponad tysiąc stron danych, więc żeby faktycznie skrupulatnie się z nimi zapoznać, wyborcy musieliby wykazać się prawdziwą determinacją.
Jak podkreśla w rozmowie z tvn24.pl doktor Jan Misiuna, odpowiedź na pytanie, czy i ile Amerykanie powinni wiedzieć o stanie zdrowia prezydenta, nie jest łatwa.
- Z jednej strony mamy prawo oczekiwać, że człowiek, który będzie przewodził państwu, będzie cieszył się dobrym zdrowiem. I chcemy wiedzieć, czy faktycznie tak jest. Z drugiej strony to informacja wrażliwa - podkreśla.
Pogląd ten podziela dr hab. Zachara-Szymańska. Przyznaje, że rola prezydenta jest wymagająca intelektualnie, kognitywnie i fizycznie, więc można powiedzieć, że aby dokonać świadomego wyboru, głosujący powinni wiedzieć wystarczająco dużo o stanie zdrowia kandydatów. Jej zdaniem domaganie się tego wydaje się tym bardziej uzasadnione, jeśli pojawiłoby się ryzyko, że zagrożona jest stabilność państwa.
Skoro jednak kandydaci czy prezydenci nie są zobligowani przepisami, skąd te liczne dyskusje w mediach, natarczywe pytania dziennikarzy na konferencjach w Białym Domu i zdecydowane publiczne nawoływanie do podzielenia się szczegółowymi informacjami o zdrowiu Bidena?
Według dra Misiuny znaleźć można "dwa podstawowe wytłumaczenia". - Pierwsze jest takie, że czasy się zmieniają. Potrzeba wiedzy - świadomość tego, z czym wiąże się stan zdrowia, nacisk na jawność informacji i decyzji podejmowanych w amerykańskiej administracji - jest dużo większa, niż była 100, 80 czy 60 lat temu - mówi.
- Z drugiej strony możemy to interpretować jako element brutalizacji kampanii wyborczej - ocenia. To domaganie się odpowiedzi na pytania o stan zdrowia i podawanie go w wątpliwość można czytać także jako wykorzystanie wieku Bidena do atakowania go i osłabienia jego kandydatury. - Zwłaszcza że podobne wezwania nie mają miejsca w przypadku prawie 80-letniego Donalda Trumpa - dodaje.
O czym rzadko się mówi
Dr Misiuna podkreśla, że informacja zdrowotna może mieć również znaczenie strategiczne. Chodzi o to, że wykorzystać ją mogą przeciwnicy Stanów Zjednoczonych.
A licho nie śpi. Już w kwietniu Microsoft stwierdził, że Moskwa rozpoczęła kampanię dezinformacji i zaostrzania społecznych antagonizmów wśród Amerykanów. Konta powiązane z Rosją zaczęły rozpowszechniać kontrowersyjne i konfliktogenne treści skierowane do tamtejszych wyborców, w szczególności krytykujące wsparcie udzielane Ukrainie.
W lipcu zaś przedstawiciele amerykańskiego wywiadu uprzedzili, że Rosja stara się wpłynąć na wynik zbliżających się wyborów prezydenckich w USA, prowadząc kampanię dyskredytującą Bidena i pomagając Donaldowi Trumpowi.
CZYTAJ TEŻ: NAGRODA W WYSOKOŚCI 10 MILIONÓW DOLARÓW. USA SZUKAJĄ INFORMACJI O SZEFACH ROSYJSKIEJ FARMY TROLLI >>>
Publikowanie takich informacji - wskazuje Misiuna - daje również "ogromne pole do manipulacji", a możliwości wykorzystania argumentu wieku Bidena przez jego oponentów są niezwykle szerokie. - Dlatego rozumiem, czemu administracja Bidena nie chce ujawniać tego typu danych i rozumiem jednocześnie, jakie są źródła takiej presji na to, żeby jednak to zrobiła - przyznaje.
Również w ocenie prof. Zachary-Szymańskiej ujawnianie tego rodzaju danych wrażliwych ma minusy. - Po pierwsze, to jest przyczynek do tworzenia negatywnej kampanii na domysłach. Takie kampanie są tworzone właśnie na niewiedzy. Zauważmy, że nie wiemy ze stuprocentową pewnością, czy prezydent Biden ma lub nie obciążeń kognitywnych, ale nieustannie w przestrzeni medialnej słyszy się, że jego kondycja to kwestia wieku - wyjaśnia.
Zauważa jednocześnie, że on od zawsze był człowiekiem skłonnym do popełniania gaf i w czasie swojej długiej politycznej kariery miał całą serię wpadek. - Czy miał lat 30, czy 60, te wpadki po prostu były jego domeną - mówi amerykanistka.
- Co więcej, gdyby te twarde dane pojawiły się w sferze publicznej, to wtedy na podstawie nowych domysłów można by tworzyć pewne historie, które godzą w urząd prezydenta. One nie byłyby prawdziwe, ale ich wiarygodność byłaby większa, dlatego że powoływano by się na wnioski z raportów zdrowotnych - argumentuje prof. Zachara-Szymańska.
Twierdzi, że jakichkolwiek argumentów za i przeciw byśmy używali, to jednak granica gdzieś musi zostać w końcu postawiona.
Charyzma ma znaczenie, ale liczy się też siła fizyczna
Prof. Zachara-Szymańska wskazuje na jeszcze jedną rzecz, która może pomóc zrozumieć, dlaczego dla obywateli Stanów Zjednoczonych kwestie związane z formą mentalną, ale także fizyczną mają takie znaczenie, podczas gdy na przykład w Europie nie kładzie się na nie aż takiego nacisku.
- Amerykanie zawsze lubili silnych przywódców. Chodzi również o siłę fizyczną. A kandydaci w wyborach zawsze o tym wiedzieli. W poprzednich pokoleniach w kampanii zawsze dociekano, czy dany kandydat walczył w wojnie z Wietnamie, czy ma przeszłość militarną - mówi. Bo taka służba wojskowa była traktowana jak synonim męskości.
Jak twierdzi profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, Amerykanie są w pewien sposób przywiązani do tężyzny fizycznej u liderów i poszukują właśnie takiego wizerunku. "Bardziej niż inne narody" przyzwyczajeni są do "ilustrowania siły fizyczną sprawnością".
Amerykanie idą też za charyzmatycznymi przywódcami. Widać to chociażby na przykładzie Trumpa. Choć ma swój wiek i niektóre jego zachowania czy wypowiedzi mogłyby być niepokojące dla wyborców, jest z natury bardziej żywiołowy niż Biden. Przez większość życia był biznesmenem, a - jak mówi ekspertka - "swoją pozycję w polityce zbudował na charyzmie". - To po prostu Amerykanów przekonuje - dodaje.
Wielu kandydatów na przestrzeni lat błysnęło szybkimi i ciętymi ripostami, co przysparzało im dodatkowych punktów w prezydenckim wyścigu.
W 1984 roku podczas debaty telewizyjnej między 56-letnim demokratą Walterem Mondale'em a 74-letnim republikaninem Ronaldem Reaganem, ten drugi został zapytany, czy nie sądzi, iż jest za stary na bycie prezydentem i czy nie ma żadnych wątpliwości, że będzie w stanie sprostać funkcji.
- Żadnej - odparł Reagan. - I chcę, żeby pan wiedział, że również nie uczynię wieku kwestią tej kampanii. Nie zamierzam wykorzystywać do celów politycznych młodości i niedoświadczenia mojego przeciwnika - dodał. Po tych słowach publiczność wzniosła okrzyki i rozległy się brawa.
Jak zauważa nasza rozmówczyni, reakcje tego typu po prostu "rozbrajają" trudne pytania. - Jednakże Biden tego nie potrafi. To jest kwestia jego osobowości - zauważa.
"Przekręt" Roosevelta
Zdrowie kandydatów na prezydenta Stanów Zjednoczonych nie zawsze tak rozpalało opinię publiczną. W kampaniach, na łamach prasy czy na ustach ludzi nie pojawiało się często, nawet gdy Franklin Delano Roosevelt zmarł 82 dni po swojej czwartej inauguracji w 1945 roku. Co więcej, Roosevelt był jedynym amerykańskim przywódcą, który był wybierany na urząd przez cztery następujące po sobie kadencje (poprawkę do konstytucji o maksymalnie dwóch kadencjach wprowadzono w 1951 r.). I to mimo jego poważnej sytuacji zdrowotnej. W wieku 39 lat, czyli na 12 lat przed pierwszą wygraną w wyborach prezydenckich, zapadł na polio - chorobę Heinego-Medina. Może ona mieć różny stopień nasilenia, a najgroźniejsze konsekwencje zakażenia wirusem polio wiążą się z trwałym porażeniem mięśni i uszkodzeniem komórek nerwowych.
W przypadku Roosevelta dolegliwości wiązały się z bólem i paraliżem nóg. Częściową sprawność odzyskał dzięki długiej walce, w tym regularnym ćwiczeniom i rehabilitacjom. Zmuszony był jednak używać specjalnych aparatów ortopedycznych na nogi wspomagających chodzenie, a później poruszać się na wózku inwalidzkim.
Te problemy nie usunęły go z życia publicznego, a wręcz jego kariera dynamicznie się rozwijała. By jednak tak się mogło dziać, musiał uciec się do pewnych "oszustw" wizerunkowych. Nie było to zresztą nic dziwnego, bo wtedy jeszcze transparentność dotycząca informacji o stanie zdrowia ważnych polityków, w tym prezydenta, nie była powszechna.
Co więcej, jego problemy zdrowotne były odbierane zgoła odmiennie, niż obserwujemy to w dzisiejszej debacie.
- Dla ludzi jego historia była bardzo poruszająca. Tworzył przekaz: tak, doświadczyłem cierpienia, ale się z tego podniosłem. Teraz tak samo Ameryka może podnieść się z cierpienia, które ją dotknęło - komentuje w rozmowie z tvn24.pl prof. Małgorzata Zachara-Szymańska. Zwraca uwagę, że gdy Roosevelt kandydował na urząd głowy państwa po raz pierwszy, był rok 1932. Wtedy Stany Zjednoczone pogrążone były w największym kryzysie gospodarczym w ich historii.
Zarówno prezydent, jak i jego zaplecze dbali o to, żeby nie tworzyć wokół F.D. Roosevelta wizerunku człowieka z niepełnosprawnością.
- W życiu publicznym nie ujawniono wiele na temat jego rzeczywistego stanu. Nawet wtedy, kiedy poruszał się już na wózku inwalidzkim, to zawsze podczas wystąpień publicznych wstawał, był podprowadzany do mównicy. Obawiano się, że gdyby pokazano jego słabości, nie byłoby to zgodne z oczekiwaniami ludzi - opowiada prof. Zachara-Szymańska.
Co ciekawe, między Waszyngtonem a mediami była pewna niepisana dżentelmeńska umowa.
- Prasa współpracowała z Białym Domem. Nikt nie publikował na przykład fotografii przedstawiających rzeczywisty stan prezydenta, nawet gdyby mógł to zrobić. Dlaczego? Uznawano, że czas kryzysu wymaga wyjątkowej mobilizacji i wzmocnienia społeczeństwa, dlatego tak będzie dobrze dla spraw państwa. Panowało pewne porozumienie - mówi prof. Zachara-Szymańska.
Ten szereg działań i uzgodnień wokół wizerunku prezydenta nazywany jest niekiedy "przekrętem" Roosevelta.
Sprawa perska sprzed ponad 30 lat
Sytuacja zmieniła się zauważalnie dopiero w kontekście wyborów z 1992 roku. Towarzysząca im kampania unaoczniła, jak istotne dla opinii publicznej jest szerokie informowanie przez kandydatów o swojej historii zdrowotnej. Wątek ten, ku utrapieniu startujących, zaczął mocno się wyróżniać. Jak do tego doszło?
O reelekcję starał się wtedy republikanin George Herbert Walker Bush, czyli George Bush senior. W trakcie kadencji jednak, w maju 1991 roku, światło dzienne ujrzała informacja, że prezydent choruje na nadczynność tarczycy, wiążącą się z zaburzeniami rytmu serca. Pojawiły się wówczas pytania, czy ta dolegliwość mogła mieć wpływ na jego decyzje dotyczące zaangażowania USA w ramach międzynarodowej koalicji w I wojnie w Zatoce Perskiej. Amerykańscy żołnierze walczyli w tym konflikcie w liczbie kilkakrotnie większej niż siły innych krajów.
Znany amerykański dziennikarz William Safire, pracujący wówczas dla "New York Timesa" (m.in. autor przemówień byłego prezydenta USA Richarda Nixona), pisał w 1991 roku w tym dzienniku, że prezydent "miał nadczynność tarczycy przez miesiące, może dłużej, aż ta stymulacja wpłynęła na bicie jego serca… Czy miał nadczynność 2 sierpnia minionego roku [wtedy wybuchł konflikt zbrojny w Zatoce Perskiej - red.]? Czy w zeszłym roku nadczynność gruczołu miała wpływ na jego decyzję o rozpoczęciu wojny z powietrza (...)?".
Natomiast w "Los Angeles Times" ukazał się tekst, w którym oceniono, iż
amerykańskie społeczeństwo ma prawo pytać, czy dolegliwość mogła mieć wpływ na jego decyzje podczas wojny w Zatoce Perskiej. Czy poziom ogólnego niepokoju, hiperkinetycznej 'potrzeby ruchu' odegrał jakąkolwiek rolę, kiedy szybko pominął zalecenie generała Colina Powella sugerujące sankcje zamiast wojny?
Część endokrynologów, którzy na początku lat 90. wypowiadali się o tarczycy prezydenta, sugerowała, że nadczynność mogła występować już w kampanii prezydenckiej w 1988 r. lub nawet wcześniej.
Chociaż nadczynność tarczycy może zaburzać koncentrację, pamięć i reakcje, a tym samym wpływać na podejmowanie decyzji, niekoniecznie oznacza to, że miała ona znaczący wpływ na reakcję Busha seniora w sprawie kryzysu w Zatoce Perskiej.
Sprawa jednak na tym się nie kończy. W czasie swojej kuracji wiosną 1991 roku prezydent Bush senior leczył się dawkami radioaktywnego jodu. To z kolei zniszczyło jego organ i był zmuszony przyjmować codziennie syntetyczne hormony. W ten sposób przeszedł z nadczynności do niedoczynności tarczycy. Kilka tygodni później znacząco stracił na wadze. Tylko w dwa tygodnie po leczeniu było to około sześciu kilogramów. Sam mówił o spowolnieniu swoich procesów myślowych, a jego lekarz stwierdził, że Bush zdawał sobie sprawę, iż popełnia błędy. Był blady, jego głos stał się ochrypły i przyznawał, że niekiedy czuł się "śmiertelnie zmęczony".
Plotki o jego złym stanie zdrowia przybrały na sile w styczniu 1992 roku, kiedy zemdlał podczas oficjalnej kolacji z premierem Japonii. Biały Dom przekonywał później, że było to spowodowane zwykłą grypą. Incydent ten był jednak kluczowy dla starań Busha o drugą kadencję, które ostatecznie się nie powiodły. Choroba sprawiała, że wydawał się słaby i nieskuteczny, a Amerykanie byli tym zaniepokojeni.
Przypadek Busha nie był jedynym powodem, dla którego zdrowie przywódców zaczęło być na początku lat 90. tak istotne dla Amerykanów. Inni kandydaci w wyborach z 1992 roku też nie cieszyli się dobrym zdrowiem.
Pakiet listów od lekarzy Clintona
Demokrata Bill Clinton, przystępując do kampanii, zapowiedział, że będzie bronił swojej prywatności. Jednakże kwestia jego stanu zdrowia wypłynęła na wierzch z trzech powodów:
- stale zauważalna była jego chrypka i utrata głosu,
- dokumentacja dotycząca jego przeszłych problemów zdrowotnych nie została otwarcie zaprezentowana na początku kampanii,
- pytań o stan zdrowia pozostałych kandydatów było wystarczająco dużo, aby media i wyborcy zaczęli być podejrzliwi w sytuacji, gdy odmawiał ujawnienia informacji o swoim zdrowiu.
W czerwcu 1992 roku w odpowiedzi na liczne pytania Bill Clinton zdecydował się opublikować pakiet krótkich listów od trzech lekarzy, którzy się nim zajmowali. Przekonywali oni, że kandydat jest dobrego zdrowia, ale podzielili się tylko skąpymi informacjami. Clinton zaś odmawiał wypowiedzi na ten temat, a swoich lekarzy poinstruował, by nie rozmawiali z prasą, i utrzymywał, że jego zdrowie jest kwestią prywatną.
Na miesiąc przed wyborami, 8 października 1992 roku, w "New York Timesie" ukazał się nagłówek:
Clinton niewiele mówi o swojej medycznej historii
Co zaskakujące, już sześć dni później pojawiła się reakcja, i to dość szczegółowa. Czterech lekarzy przyszłego prezydenta napisało obszerne notatki ze swoimi obserwacjami, zawierające nawet dane laboratoryjne, takie jak ciśnienie krwi, poziom cholesterolu czy informacja o negatywnym wyniku testu na AIDS. Przekazali przy tym, że Clinton przeszedł cztery testy wysiłkowe w ciągu ostatnich ośmiu lat, jednak nie podano powodu. Takie testy zwykle wykonuje się u pacjentów cierpiących na problemy z sercem, jednak lekarze zaprzeczyli, by takowe doskwierały Clintonowi. Zatem zasadność wykonywania takich testów u zdrowego, młodego mężczyzny wzbudziła pytania. Podejrzewano jednak, że jednym z powodów mogła być historia chorób obecnych w jego rodzinie i kwestie profilaktyczne.
Wszystkie dane na temat stanu zdrowia Clintona zostały przedstawione jedynie przez jego lekarzy, a dziennikarzom nigdy nie udostępniono raportów medycznych.
Kadencję dokończyła żona
Trzecim z kandydatów był w 1992 roku bezpartyjny Ross Perot. Niedługo po rozpoczęciu swojej kampanii wycofał się z wyścigu, by wrócić do niego po kilku tygodniach. Twierdził, że wcześniej zrezygnował, ponieważ - według niego - republikanie knuli, aby zakłócić ślub jego córki. Głosił też, że on i jego rodzina byli celem wietnamskich "morderczych band", amerykańskie media chciały go unicestwić, a jego konkurenci biznesowi zakładali podsłuchy w jego biurach. Wspominał o ludziach, którzy mieli pojawiać się na podwórku z karabinami, gotowych, by go zamordować. Jego teorie spiskowe skłoniły sekretarza prasowego Białego Domu Marlina Fitzwatera do nazwania go "paranoikiem mającym urojenia".
Media nieustannie zadawały mu pytania o stan zdrowia, ale Perot konsekwentnie odmawiał ujawnienia tego rodzaju informacji. Odmówił nawet przedstawienia lekarskiego listu na temat swojego zdrowia. Argumentował to tym, że upublicznienie dokumentacji medycznej uniemożliwiłoby mu skupienie się na kwestiach istotnych dla elektoratu. Uważał, że pytania dotyczące jego zdrowia są "nieistotne".
Potrzeba wiedzy o dolegliwościach osób kierujących państwem lub aspirujących do tego nie pojawiła się jednak nagle, ale rozwijała na przestrzeni lat. Rozmówcy tvn24.pl wskazują na kilka ważnych dla tego procesu wydarzeń.
Jednym z nich - wspomina dr Misiuna - było postrzelenie Ronalda Reagana w 1981 roku.
- Po tym zamachu prezydent musiał być operowany. Dziennikarze i opinia publiczna zaczęły naciskać na Biały Dom, aby podano szczegóły. Wtedy administracja zaczęła się trochę uginać i ujawniać te informacje, aczkolwiek nie w jakimś szerokim zakresie. Myślę, że obecnie działa już taki mechanizm, który raz puszczony w ruch trudno zatrzymać - ocenia.
Grunt pod debatę publiczną na temat zdrowia zaczął tworzyć się jeszcze przed wspomnianą kampanią z 1992 roku.
- Prezydent Grover Cleveland w 1893 roku miał raka. Nowotwór został zoperowany, ale nie poinformowano o tym opinii publicznej. Wszyscy dowiedzieli się dopiero kilka dekad później, kiedy Cleveland już nie żył - wyjaśnia prof. Zachara-Szymańska.
Mówi się, że nowotwór pojawił się u polityka na skutek palenia tytoniu. Operację wykonano mu z dala od ewentualnych dociekliwych oczu, na należącym do przyjaciela prezydenta jachcie. Kiedy fakt ten ujrzał światło dziennie, zaczęły pojawiać się pytania, czy pierwsza osoba w państwie nie powinna czuć etycznej powinności, żeby podzielić się taką informacją.
Kolejnym zdarzeniem, na jakie zwraca uwagę ekspertka, był wylew doznany we wrześniu 1919 Woodrowa Wilsona, 28. prezydenta USA. Stało się to, kiedy podróżował po kraju. Gdy w październiku tego samego roku wrócił z wyprawy, doszło do kolejnego wylewu. Spowodował on częściowy paraliż. Później przez długi czas nie uczestniczył w życiu publicznym.
- Jego kadencję de facto dokończyła żona. Nie ujawniono w pełni, jaki jest stan prezydenta, natomiast Edith Wilson właściwie przez dwa lata zajmowała się sprawami państwa, dlatego że Wilson nie był zdolny do sprawowania funkcji. Amerykanie wówczas jednak tego nie wiedzieli, tak wiele było niedomówień - podkreśla badaczka.
Ani prezydent USA, ani kandydaci na ten urząd nie są zobowiązani żadnymi przepisami prawa do ujawniania swojej dokumentacji medycznej. Część decyduje się jednak na taki krok. Robią to w różnych formach i zakresach oraz z różnych pobudek.
Praktyka ta jest wynikiem szeregu wydarzeń oraz nasilającej się na przestrzeni lat presji opinii publicznej i mediów.
Wiele zmieniła kampania prezydencka z 1992 roku, kiedy wątpliwości związane ze stanem zdrowia pojawiły się w kontekście każdego z kandydatów.
Choć urzędujący prezydent Joe Biden publikuje raporty medyczne po corocznych badaniach fizykalnych, to w ostatnich tygodniach nasiliły się wątpliwości co do jego kondycji. Opinia publiczna domaga się przedstawienia szerszych i szczegółowych informacji.
Nasi rozmówcy zwracają uwagę, że informacje medyczne o stanie zdrowia głowy państwa mogą mieć znaczenie strategiczne - na przykład dla obcych wywiadów lub politycznych oponentów.
Kluczowe pytania to: Czy i ile powinniśmy wiedzieć na temat stanu zdrowia prezydenta USA? Gdzie jest granica między etycznym obowiązkiem wobec wyborców a poszanowaniem prywatności?
obturacyjny bezdech senny (OSA),
niezastawkowe migotanie przedsionków (A-fib),
hiperlipidemia (czyli zaburzenia gospodarki lipidowej w postaci podwyższonego lub obniżonego poziomu danego cholesterolu),
refluks,
alergie,
zmiany zwyrodnieniowe kręgosłupa i czuciowa neuropatia obwodowa stóp (dwie ostatnie kwestie są według lekarza przyczyną sztywnego chodu).
stale zauważalna była jego chrypka i utrata głosu,
dokumentacja dotycząca jego przeszłych problemów zdrowotnych nie została otwarcie zaprezentowana na początku kampanii,
pytań o stan zdrowia pozostałych kandydatów było wystarczająco dużo, aby media i wyborcy zaczęli być podejrzliwi w sytuacji, gdy odmawiał ujawnienia informacji o swoim zdrowiu.
Autorka/Autor: Aleksandra Koszowska / a
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock