W podkijowskim Hostomlu kilkaset psów i kotów znajduje opiekę w schronisku prowadzonym przez 77-letnią Asię Serpinską. Ośrodek funkcjonował także w czasie rosyjskiej okupacji, gdy Rosjanie dopuszczali się zbrodni na ludności cywilnej. - Powiedziałam Rosjanom, że jak chcą tu nocować, to mogą spać w psich budach - powiedziała Serpinska, która ryzykując życie, nieprzerwanie opiekowała się zwierzętami.
Kiedy na miasta Ukrainy zaczęły spadać rosyjskie bomby na pozór krucha, starsza kobieta z Kijowa pospiesznie ubrała się i pierwszym autobusem, który złapała, pojechała do oddalonego o ponad 20 kilometrów Hostomla. - Musiałam tu przyjechać do moich psów i kotów - mówiła 77-letnia Asia Serpinska.
Atak Rosji na Ukrainę. Relacja na żywo w tvn24.pl >>> Kobieta od ponad 20 lat prowadzi w Hostomlu schronisko dla zwierząt. W długim na kilkadziesiąt metrów budynku znajduje obecnie ponad 500 bezdomnych psów i 100 kotów. Jak mówi Serpinska, przed wojną psów było co najmniej 700, ale część zwierząt uciekła, a niektóre zabili Rosjanie. - Przed naszym ogrodzeniem zatrzymały się pojazdy rosyjskie. Kilku żołnierzy weszło na posesję. A psy jak to psy, zaczęły szczekać. Wtedy oni strzelali do nich z automatów. Rozumiesz to? Krzyczałam "nie strzelajcie". Ale było za późno - relacjonowała kobieta.
Przyznała, że nie bała się o siebie, ale o zwierzęta. - Zapytałam jednego z nich, dlaczego strzela. A on na to, że psy na niego szczekają, a poza tym to jest wojna, a on jeszcze nikogo nie zabił. To zabił psy. Taki był dzielny - wspomina. Dodała, że Rosjanie chcieli przenocować w schronisku. - Powiedziałam im, że jak chcą, to mogą spać w psich budach - mówi Serpinska.
Zniszczony dach schroniska w Hostomlu
Schronisko w Hostomlu, podobnie jak duża część budynków w tej miejscowości, nie wyszło bez szwanku spod rosyjskiej okupacji. Miejscowość była miejscem ciężkich walk, dostała się też na ponad 30 dni pod kontrolę Rosjan. Po wycofaniu się rosyjskich wojsk w Hostomlu, sąsiedniej Buczy i Irpieniu odkryto ciała zamordowanych cywili na ulicach, masowe groby i setki zniszczonych budynków. Na podwórku w schronisku nadal można znaleźć łuski po nabojach i odłamki pocisków.
Jak powiedziała Masza, wnuczka Serpinskiej, która pomaga w prowadzeniu ośrodka, w wyniku rosyjskich ostrzałów uszkodzony został dach schroniska. Remont wyceniono na kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Dziewczyna dodała, że pieniądze są bardzo potrzebne, ale nie mniej ważne są też ręce do pracy. - W tej chwili mamy pięciu pracowników. Ale to za mało. Niełatwo znaleźć chętnych do tej pracy. To ciężkie zajęcie. Zaczynamy rano o godzinie 7 i pracujemy z przerwami do wieczora. Poza tym to praca ze zwierzętami, i to trudnymi, często skrzywdzonymi - mówiła.
Zapytana, czy potrzebna jest jeszcze karma dla zwierząt, odparła, że organizacje pomocowe i wolontariusze zapewnili jej dość, ale ośrodek robi zapasy na wypadek, gdyby wojna wróciła do Hostomla.
"Dla nich zabić psa to jak zabić muchę - i człowieka też"
Prowadzone przez Serpinską schronisko jest prosto urządzone, ale należy do jednych z najlepiej utrzymanych w regionie. Działka, na której mieści się ośrodek, podzielona jest na sektory. Część psów ma swoje budy bezpośrednio na świeżym powietrzu, inne z kolei zamieszkują długi na kilkadziesiąt metrów budynek. Tam też znajdują schronienie koty, które przebywają w ogrzewanych pomieszczeniach z przytulnymi kojcami i dostępem do podwórka.
Do schroniska stale przybywają nowe zwierzęta. Są to w szczególności psy i koty zagubione podczas działań wojennych. Wiele z nich uciekło też w stresie podczas ostrzałów, inne znajdowane były zamknięte w domach i mieszkaniach. Ośrodek wspomagają wolontariusze, osoby prywatne i organizacje, potrzeby schroniska jednak są ogromne. Dlatego też zorganizowano w internecie zbiórkę, która choć częściowo wspomaga funkcjonowanie ośrodka.
Przez miesiąc, podczas którego Hostomel znajdował się pod okupacją wojsk rosyjskich, Serpinska i troje pracowników opiekowali się zwierzętami. Dużym problemem był wówczas brak prądu, który zasila między innymi pompy wodne. Z kolei woda potrzebna była do karmienia zwierząt. Na szczęście udało się zdobyć generator prądu. Teraz w schronisku są już trzy. Któregoś dnia - powiedziała kobieta - Rosjanie zamknęli ją razem ze współpracownikami w jednym z pomieszczeń schroniska i zabronili wychodzić. - Powiedzieli, żebyśmy lepiej nie wychodzili, bo źle się to skończy - relacjonowała. Jak dodała, Rosjanie sugerowali, że drzwi są zaminowane.
Innym razem wygłodniali żołnierze rosyjscy przyszli do schroniska, żądając jedzenia. - Usłyszeli kury i chcieli kilka na zupę. Czy im dałam? Dałam, oni mieli karabiny, a ja nie. Dla nich zabić psa to jak zabić muchę - i człowieka też - oceniła kobieta.
Serpinska: nie martwię się o przyszłość
Pomimo zaawansowanego wieku Serpinska nie wybiera się jeszcze na emeryturę. Z dumą pokazuje liczne, zdobiące ścianę dyplomy uznania za długoletnie prowadzenie schroniska. Wśród nich jest medal "Cudotwórcy" wręczony kobiecie przez pierwszego prezydenta Ukrainy Łeonida Krawczuka.
Kobieta zapewniła, że nie martwi się o przyszłość. Wie, że schronisko i zwierzęta trafią w dobre ręce. - Zajmie się nim moja wnuczka Masza - dodała z uśmiechem.
Źródło: PAP