Rosyjski gaz jeszcze przez jakiś czas będzie pompowany do Europy. Za to Zachód w szybkim tempie pozbył się innego rosyjskiego towaru eksportowego. I nie chodzi wcale o kawior, wódkę czy syberyjski modrzew, lecz o muzykę poważną oraz jej luminarzy.
- Nie interesuje mnie, gdzie gram i dla kogo. Mogę grać dla tysięcy ludzi, jak i dla trzech osób - powiedział w jednym z wywiadów Denis Matsujew. Znany z obłędnej techniki pianista ma w takim razie szczęście, bo od teraz będzie dawać recitale w Mińsku i Pjongjangu. Na Zachód już nie pojedzie. To cena, jaką przyszło mu zapłacić za wspieranie dyktatora z Kremla. I nie chodzi tylko o to, że wirtuoz zasiada w Prezydenckiej Radzie Kultury. Jego związki z Putinem mają charakter towarzyski. Gdy w rezydencji Boczarow Ruczaj nieopodal Soczi Władimir Putin gościł Silvio Berlusconiego, politykom przygrywał właśnie Denis Matsujew. Artystów, którzy "duszę wolną przedali w łaskę cara, by na progach jego wybijać pokłony" jest w Rosji sporo. Właśnie rozpoczął się festiwal sankcji, który odetnie ich na dobre od światowych scen.
Metropolitan Opera nie chce już u siebie Anny Netrebko. Nowojorska opera odwołała wszystkie spektakle z udziałem rosyjskiej gwiazdy, a wolne miejsce w obsadzie "Turandot" zaproponowała ukraińskiej śpiewaczce Ludmile Monastyrskiej. W ślad za nowojorczykami poszły opery w Zurychu i Monachium. Jedynie władze Staatsoper w Wiedniu, gdzie Netrebko mieszka, nie podjęły jeszcze decyzji o zerwaniu współpracy z primadonną. Przez lata fakt posiadania austriackiego paszportu nie przeszkadzał artystce we wspieraniu władz Federacji Rosyjskiej i samego Putina, o którym mówiła, że to "atrakcyjny człowiek, pełen męskiej energii".
W 2014 roku Netrebko nie tylko poparła aneksję Krymu, ale także przekazała milion rubli władzom samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej na rzecz rozwoju donieckiego teatru. W zeszłym roku z okazji 50. urodzin rosyjskiej śpiewaczki urządzono wielką galę w murach Kremla. Putin przesłał jej ciepły list, chociaż sam w obawie przed zakażaniem koronawirusem na widowni nie zasiadł. Gdy Rosja rozpoczęła inwazję na Ukrainę, Anna Netrebko wydała oświadczenie, które spotkało się z falą krytyki. Potępiła w nim wojnę, nie nazywając po imieniu agresora. Na dodatek wyraziła solidarność z ukraińskimi przyjaciółmi, by zaraz potem stwierdzić, że nie jest w stanie wyrzec się swojej ojczyzny i że nie można artystów zmuszać do politycznych deklaracji.
- To jest czas, kiedy trzeba jasno opowiedzieć się po stronie dobra, bo tutaj nie ma niuansów. Putin jest dyktatorem i zbrodniarzem - mówi tvn24.pl śpiewak Tomasz Konieczny, który występował z Netrebko w "Lohengrinie" w Semperoper. - Takie osoby jak Anna, które mają status celebrytów, są słuchane w Rosji. Jeśli ona nazwałaby rzeczy po imieniu, to do jakiejś części tego zmanipulowanego społeczeństwa to by się przebiło - uważa śpiewak.
Anna Netrebko nie stanie się jednak rosyjskim odpowiednikiem Tomasza Manna, piszącego z emigracji odezwy do zaczadzonych nazizmem Niemców. Po internetowej awanturze wywołanej swoim kuriozalnym wpisem zamknęła konto na Instagramie i do teraz milczy.
Wyjątkowa i długa, bo sięgająca jeszcze czasów petersburskich, jest relacja Putina z Walerym Giergiewem, zwanym też nadwornym kapelmistrzem Kremla. Maestro uczynił z Teatru Maryjskiego wizytówkę rosyjskiej kultury. Przez lata podróżował po całym świecie na czele zespołu lub samemu prowadząc zachodnie orkiestry. Był dyrygentem symfoników monachijskich i londyńskich, w Rotterdamie organizował festiwal swojego imienia. Przy okazji nawiązywał także pozaartystyczne relacje. Nieważne, czy był to bankiet z holenderską królową Beatrycze, czy rejs luksusowym jachtem po rzece Hudson w towarzystwie nowojorskich biznesmenów. Zawsze była to dobra okazja, żeby powiedzieć parę ciepłych słów o Władimirze Putinie i budować obraz Rosji jako kraju, z którym warto współpracować nie tylko na płaszczyźnie kultury.
Giergiew wystąpił też w spocie wspierającym kampanię Władimira Putina w 2012 roku. Dyrygent stwierdził w nim, że gdy pokazuje na lotnisku rosyjski paszport, to strażnicy graniczni z obcych krajów reagują strachem i szacunkiem. Niestety nie będzie mieć już okazji, by ich straszyć. Dyrektor Metropolitan Opera Peter Gelb wezwał go do jednoznacznego potępienia wojny i Putina, podobnie postąpiły władze La Scali i Filharmonii Monachijskiej. Gdy odpowiedzią było milczenie, podjęto decyzje o zerwaniu wszelkiej współpracy. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć: lepiej późno niż wcale.
Oburzenie w tempo lento
Olga Pasiecznik, polska śpiewaczka ukraińskiego pochodzenia, konsekwentnie nie wykonuje rosyjskiej muzyki na znak protestu przeciw polityce Putina. Podobną decyzję podjęła wspomniana Ludmiła Monastyrska. Artystki trwają w swym wyborze od 2014 roku, ale do niedawna były osamotnione. Zachodnioeuropejska artystyczna elita, podobnie jak biznesmeni, przymykała oczy na agresywną postawę Rosji i łamanie praw człowieka przez ludzi Putina. "Nie mieszajmy sztuki z polityką" - dało się słyszeć. Tę postawę dobrze ilustruje przypadek Plácido Domingo, z którym miałem okazję przeprowadzić dłuższy wywiad w kwietniu 2014. Hiszpański tenor występował wówczas w Poznaniu. Później miał udać się do Rosji, między innymi do Kazania, by dać recital w towarzystwie rosyjskich śpiewaków. Wszystko działo się w momencie, gdy wspierani przez Kreml separatyści zajmowali obwody doniecki i ługański, a na zaanektowanym Krymie ruszyły pełną parą prześladowania ukraińskich i tatarskich aktywistów. Domingo nie zamierzał jednak odwoływać rosyjskiej trasy. - Trzeba wywiązywać się z kontraktów. Myślę, że ludzie, którzy mieszkają w Rosji, zasługują na coś, co uczyni ich szczęśliwymi. Jeśli śpiewam koncert, to nie śpiewam go dla prezydenta i polityków. Nie zamierzam się z nimi spotykać - tłumaczył wówczas.
Gdy osiem lat temu "zielone ludziki" Putina szykowały się do zajęcia Krymu, Walery Giergiew był w Warszawie, gdzie dyrygował "Jolantą" i "Zamkiem Sinobrodego". Ktoś mógłby powiedzieć, że to w końcu była koprodukcja z Metropolitan Opera i że nikt nie wiedział, co się stanie z Ukrainą. Problem polega na tym, że później też zabrakło głośnego sprzeciwu.
- Mam wrażenie, że obecne wzmożenie moralne muzycznego świata to próba zagłuszenia wyrzutów sumienia. Nawet polskie instytucje i polscy artyści nie widzieli przez lata niczego złego we współpracy z Giergiewem czy Netrebko. Już 2014 powinien być dla nich cezurą, a nie był, dalej mieliśmy do czynienia z popisami hipokryzji - komentuje krytyk operowy Dorota Kozińska.
Parafrazując piosenkę z musicalu Webbera, zamiast "the point of no return" mieliśmy "business as usual". Zdarzało się, że ktoś kręcił nosem, ale było to zjawisko marginalne i nie przekładało się na politykę instytucjonalną. W 2013 roku przed monachijską filharmonią protestowały środowiska LGBT oburzone tym, że Giergiew popiera antygejowskie ustawy przyjęte przez Dumę. Dyrygent został wówczas skarykaturowany jako nakręcana zabawka w rękach Putina. Melomani idący na koncert pukali się na widok demonstrantów w czoło. Z podobnym lekceważeniem spotykała się ukraińska diaspora mieszkająca w Nowym Jorku, która protestowała przed Lincoln Center, ilekroć pojawiał się tam któryś z artystów kojarzonych z Putinem.
- Jako muzyk i Ukrainiec nie mogłem zdzierżyć, że muzyka jest używana do promowania tyranii - mówi mi dr Pawło Gintow. Ten pochodzący z Kijowa i wykształcony w Konserwatorium Moskiewskim pianista mieszka i wykłada w USA. Był także inicjatorem pierwszych protestów przeciwko artystom takim jak Matsujew czy Netrebko.
- Przez osiem lat wychodziłem na ulicę blisko sto razy, bo niestety Nowy Jork chętnie zapraszał proputinowskich muzyków. Zwykle protestowałem w towarzystwie kilkudziesięciu osób. Brak reakcji ze strony instytucji muzycznych brał się również z tego prostego powodu, że rosyjscy oligarchowie szczodrze wspierali m.in. Carnegie Hall, Brooklyn Academy of Music czy Lincoln Center - wymienia Gintow.
- Ale po lutowej inwazji coś pękło. Teraz widać ostry kurs, który dobrze koresponduje z sankcjami gospodarczymi. Kiedy wreszcie światowe sceny są dla nich niedostępne, czuje pan rodzaj "schadenfreude"? - pytam Gintowa.
- Ostatnia rzecz, jaką mógłbym teraz czuć, to satysfakcja. Bo ta decyzja została podjęta przez menadżerów kultury dopiero po tym, jak bomby spadły na ukraińskie miasta, zabijając niewinnych cywilów - zauważa gorzko pianista.
Zatykanie tuby
Od wyrzucenia z repertuaru "Damy pikowej" i uziemienia Gierigewa wojna się nie skończy. Ale muzyczne sankcje mają swoje uzasadnienie. Sztuka, osobliwie zaś muzyka poważna, jest dla Rosji propagandowym narzędziem skwapliwie wykorzystywanym w budowaniu "soft power". Już na początku XX wieku zachodni świat szalał na punkcie Baletów Rosyjskich czy wokalnych popisów Fiodora Szalapina. Rosyjska kultura była modna, jednak za jej popularnością na świecie nie stała świadoma polityka imperium Romanowów. Brała się ona raczej z niezależnych poszukiwań awangardowych artystów, którzy w konserwatywnej Rosji nie mogli się przebić i wyjeżdżali na Zachód.
Po rewolucji październikowej bolszewicy postanowili podejść do zagadnienia bardziej metodycznie. W czasach zimnej wojny przed radzieckimi wirtuozami stawiano podobne zadania co przed wyczynowymi sportowcami. Mieli jeździć na międzynarodowe konkursy i zdobywać nagrody oraz zadziwiać zachodnią publikę. Reżim całkiem otwarcie nazywał ich "ambasadorami kultury". Pianiści tacy jak Światosław Richter, Emil Gilels, skrzypkowie Dawid Ojstrach, Leonid Kogan czy śpiewaczka Jelena Obrazcowa mieli bardzo różny stosunek do komunizmu, często krytyczny, ale jeśli chcieli tworzyć, to musieli brać udział w propagandowej operacji.
Emil Gilels wykonując Preludium Rachmaninowa, zagrzewa radzieckich pilotów do walki w czasie II wojny światowej:
Putin w instrumentalnym wykorzystywaniu muzyki poważnej do celów propagandowych jest nieodrodnym dzieckiem genseków. Od początku swej prezydentury bardzo świadomie rozdawał ordery i synekury, pisał listy pochwalne i wspierał wybranych artystów na wiele innych sposobów, zamieniając ich, niczym Czarnoksiężnik z baletu "Pietruszka" Strawińskiego, w powolne marionetki. Nawet wybitny wiolonczelista Mścisław Rostropowicz i jego żona, śpiewaczka Galina Wiszniewska pod koniec życia odegrali swoje role w propagandowym teatrzyku satrapy. W 2007 Putin fetował ich wystawnym przyjęciem i nadał Rostropowiczowi Order Za zasługi dla Ojczyzny. Z perspektywy czasu jest w tym sporo ponurej ironii, bo przecież małżeństwo wirtuozów aktywnie wspierało dysydentów i walczyło o prawa człowieka.
- Muzycy tacy jak Giergiew i Netrebko byli mu potrzebni jako propagandowe tuby, bo oni mają setki tysięcy fanów na całym świecie - przekonuje pianista Pawło Gintow. - Przez dziesięciolecia używali popularności, żeby głosić chwałę Kremla i wybielać reżim. Reżim, który nie tylko morduje Ukraińców, ale przez lata niszczył wolność słowa, zabijał opozycjonistów, prowadził wojny. Proszę sobie wyobrazić teraz fanów muzyki poważnej, którzy słuchają kłamstw na ten temat nie z ust polityka czy dziennikarza, ale ulubionego maestro. Zdecydowanie łatwiej uwierzą w te bzdury, jeśli będzie je powtarzać osoba znana i popularna - wyjaśnia pianista.
Odcięcie rosyjskiej muzyki i muzyków od światowego krwiobiegu artystycznego zostanie na Kremlu zauważone. Nie jest to teraz pierwsze ze zmartwień Władimira Putina, ale czemu nie skorzystać i z tej okazji popsuć mu humor.
Jest poza tym jeszcze jeden drobny szczegół, który umyka w dyskusjach o bojkocie muzyki rosyjskiej. To pieniądze. Słupy ogłoszeniowe w większych miastach Europy były często oklejane plakatami reklamującymi występy Chóru Aleksandrowa, Moskiewskiego Baletu Miejskiego oraz ich rozmaitych klonów. Ten widok to już przeszłość. Z dnia na dzień parę tysięcy muzyków orkiestrowych, chórzystek i tancerzy z Rosji zostało odciętych od źródła dewiz.
Poza tym, o czym wielu bywalców filharmonii zapomina, są jeszcze tantiemy. Prawa wygasają 70 lat po śmierci autora. I tak spadkobiercy Prokofiewa jeszcze przez rok będą dostawać pieniądze za to, że jakaś orkiestra na drugim końcu świata wykonała "Piotrusia i Wilka". Syn Szostakowicza, który kilka lat temu wrócił z emigracji do Rosji, może mieć radykalnie antyputinowskie poglądy. Ale płaci od przychodów z tantiem podatki, które finansują putinowski reżim. Zachodnie stacje radiowe emitując na przykład koncert fortepianowy Czajkowskiego w wykonaniu wspomnianego Matsujewa, wrzucają grosik do jego skarbonki. To oczywiście kwoty śmiesznie małe w porównaniu z tymi, które płyną do Rosji ze sprzedaży paliw kopalnych. Ale ostatecznie to kropla, która drąży skałę.
Sankcje alla polacca
- Dobrze, że "Dziadka do orzechów" dajemy w grudniu, bo teraz to już bez szans - zauważa kwaśno jeden ze znanych polskich choreografów. W Toruniu podczas wykonywania "Kaprysu hiszpańskiego" Rimskiego-Korsakowa publiczność demonstracyjnie opuszcza salę. "Wypier… do Moskwy" - czyta w mailu tancerka w jednej z polskich oper, jak łatwo się domyślić, Rosjanka z pochodzenia. To tylko kilka wybranych przykładów, które pokazują, że światem polskiej muzyki poważnej targają olbrzymie emocje. Bojkot w Polsce jest surowszy niż na Zachodzie, bo obejmuje nie tylko putinowskich lokajów pokroju Giergiewa, ale też rosyjską muzykę jako taką. Zakazu nikt nie dekretował odgórnie, bo nawet okólnik przesłany z ministerstwa kultury do teatrów i filharmonii zalecał jedynie zerwanie instytucjonalnej współpracy z Federacją Rosyjską i artystami, którzy popierają reżim Putina. Dyrektorzy zaczęli działać oddolnie.
Opera Bydgoska zdjęła z afisza "Eugeniusza Oniegina", radiowa Dwójka przestała nadawać muzykę rosyjską i wykonywaną przez rosyjskich solistów. Parę dni po inwazji dyrekcja Opery Narodowej odwołała premierę "Borysa Godunowa" Musorgskiego. Koprodukowana przez Japończyków opera była tym bardziej kłopotliwa, że tytułową rolę miał w niej śpiewać Jewgienij Nikitin. Artysta pochodzi ze "stajni" Giergiewa, a w młodości kazał sobie wytatuować na piersi swastykę, z czego się potem gęsto i głupio tłumaczył.
Również polscy artyści indywidualnie zrywają kontakty z Rosją. Do Moskwy nie pojedzie bas Rafał Siwek. W marcu miał tam wystąpić jako król Henryk w "Lohengrinie" Wagnera. - 24 lutego, kiedy wybuchła wojna, zadzwoniłem do agenta i poprosiłem o odwołanie wszystkich moich występów w Moskwie. Nie mógłbym spojrzeć w lustro, gdybym postąpił inaczej - mówi Siwek. Śpiewak nie zastanawiał się ani chwili, chociaż w Rosji czekała na niego wierna publiczność. Bas od 2013 roku współpracuje z Teatrem Bolszoj. Moskiewska krytyka chwaliła nie tylko jego role verdiowskie, ale także kreacje Godunowa oraz Iwana Groźnego w operach Musorgskiego i Rimskiego-Korsakowa. Trudno o lepszy dowód uznania ze strony rosyjskich melomanów.
Swój majowy koncert w Moskwie odwołał także tenor Piotr Beczała, który przy okazji jednoznacznie potępił rosyjską agresję. Ostatni występ w monachijskiej "Tosce" Beczała zadedykował narodowi ukraińskiemu. To o tyle symboliczne, że śpiewa tam partię Cavaradossiego, malarza i bojownika o wolność, którego nie są w stanie złamać żadne szykany ani tortury.
- Teraz polskie instytucje masowo wycofują się z wykonywania muzyki rosyjskiej i ja rozumiem te emocjonalne reakcje - mówi mi Rafał Siwek. - Ale są przypadki, kiedy wydaje mi się to nieuzasadnione. Zastanówmy się, czy wykreślanie niektórych dzieł Dymitra Szostakowicza to dobry pomysł? Na przykład jego 13. Symfonia b-moll poświęcona jest Żydom wymordowanym pod Kijowem w Babim Jarze. Teraz na to miejsce spadają rosyjskie bomby. Czy to nie symboliczne? - zastanawia się śpiewak.
Szostakowicz, który pół życia bał się, że wyląduje w gułagu i przeciwko któremu z polecenia samego Stalina wytaczano najcięższe propagandowe działa, dziś pewnie byłby sercem po stronie Ukrainy. Z tego założenia wychodzi dyrekcja berlińskiego Konzerthausu. W połowie marca odbędzie się tam cykl koncertów poświęconych pamięci autora "Lady Makbet mceńskiego powiatu". Wypełnia go muzyka tak samego Szostakowicza, jak i innych rosyjskich kompozytorów. W Polsce by to nie przeszło. Nawet wspomniana Symfonia "Babi Jar" spadła z programu tegorocznego Festiwalu Beethovenowskiego. Dyrygent Adam Banaszak próbuje wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje.
- Będę dyrygować koncertem, na którym miała wystąpić nastoletnia Ewa Geworgian, finalistka Konkursu Chopinowskiego. Koncert się odbędzie, ale bez jej udziału. Z innego koncertu wykreśliłem "Tańce połowieckie" Borodina - mówi Banaszak. I dodaje: - Początkowo myślałem, że to przesada, bo w końcu co ma Borodin do Putina, ale teraz uważam, że tak trzeba. To zabrzmi afektowanie, ale muzycy wykonując jakiś utwór, oddają mu cząstkę swej duszy. I to naprawdę nie jest czas, byśmy swoją duszę oddawali sztuce pochodzącej z kraju, który stał się agresorem.
Kontrapunkt
Dwa dni po zerwaniu współpracy Metropolitan Opera z Giergiewem na deskach nowojorskiego teatru, poprzedzony minutą ciszy, zabrzmiał ukraiński hymn. Pośród chóru stał także młody mężczyzna, który śpiewał z ręką na sercu i bez kartki. Był to Władysław Bujalski, młody ukraiński śpiewak debiutujący tego dnia w drugoplanowej roli w "Don Carlosie" Verdiego. W ciągu ostatnich dwóch tygodni wykonanie ukraińskiego hymnu stało się w filharmoniach i operach żelaznym punktem programu. Polskie Wydawnictwo Muzyczne przygotowało profesjonalne opracowanie hymnu w kilku wersjach: na orkiestrę symfoniczną, chór mieszany a capella wraz z fonetyczną transkrypcją oryginalnego tekstu, na kwartet lub orkiestrę smyczkową oraz orkiestrę dętą. Materiały nutowe są do pobrania na portalu polskabibliotekamuzyczna.pl za darmo.
Bas-baryton Tomasz Konieczny, który w zeszłym roku wydał płytę z pieśniami Rachmaninowa, postanowił, że nie będzie ich wykonywać podczas recitali. - W zamian moja publiczność usłyszy przepiękne utwory Mykoły Łysenki, kompozytora, który dla ukraińskiej muzyki jest tym, kim Stanisław Moniuszko dla polskiej - mówi Tomasz Konieczny.
- To moment, by dyrektorzy instytucji takich jak teatry czy opery w mądry sposób sięgali po ukraiński repertuar i to wychodzący poza żelazne pozycje z dorobku Łysenki - ocenia Dorota Kozińska. - Wypadałoby przypomnieć chociażby twórczość Walentina Silwestrowa, kompozytora, który od awangardy przeszedł na pozycje postmodernistyczne i jego muzyka jest przystępna dla szerokiej publiczności - przekonuje krytyk operowy.
Anna Stawyczenko, muzykolożka i dyrektor wykonawcza Kijowskiej Orkiestry Symfonicznej, podrzuca jeszcze dwa inne nazwiska. - Absolutnym klasykiem jest Borys Latoszyński, a z współczesnych kompozytorów świetne utwory wokalne komponuje chociażby Wiktoria Polewa - mówi Stawryczenko. Swoimi rekomendacjami dzieli się także pianista Pawło Gintow.
- Polecam twórczość mającego polskie korzenie Siergieja Bortkiewicza, Wiktora Kosenki, Lwa Rewuckiego, który był nauczycielem Silwestrowa, Stanisława Ludkiewicza, Fiodora Akimenki i zmarłego w zeszłym roku Mirosława Skoryka - wylicza pianista. Niewiele ich dzieł doczekało się jednak właściwego opracowania i wydania w zachodnich oficynach. Na szczęście dyrygenci, którzy chcieliby zdobyć materiały nutowe, mogą nieodpłatnie korzystać z zasobów umieszczonych w sieci. To zmontowana zaledwie w kilka dni inicjatywa, za którą stoi ukraińskie środowisko muzyczne. Materiały nutowe są dostępnie na stronie ukrainianlive.org/ukrainian-scores.
Wsparcie idzie też w drugą stronę i to wbrew powiedzeniu, że pośród oręża milkną muzy. Polskie Wydawnictwo Muzyczne pracuje nad darmowym udostępnieniem nut, tak by muzyka polska mogła być wykonana we Lwowie przez tamtejsze orkiestry. W najbliższy weekend wybrzmi tam między innymi "Muzyka żałobna" Witolda Lutosławskiego w towarzystwie dzieł kompozytorów ukraińskich. Filharmonia Narodowa organizuje z kolei darmowe koncerty dla uchodźców z Ukrainy, gdzie będą wykonane m.in. utwory Silwestrowa.
Muzyka towarzyszy Ukraińcom kryjącym się przed bombardowaniem. Młoda skrzypaczka wykonuje w schronie pieśń "Jaka księżycowa noc" w opracowaniu M. Łysenki.
- Takie koncerty jak te organizowane we Lwowie są bardzo ważne - mówi Anna Stawyczenko z Kijowskiej Orkiestry Symfonicznej. - Ludzie w zagrożonym wojną mieście nie tylko potrzebują chwili wytchnienia, ale też poczucia, że ukraińska sztuka żyje. Wbrew Putinowi, wbrew jego kłamstwom, że Ukraińcy to pseudonaród pozbawiony własnej kultury - mówi muzykolożka. Przypomina, że muzyka, w tym klasyczna, była obecna również na Majdanie podczas rewolucji godności.
Nie wiemy, ile potrwa wojna i jakie będą losy muzyków, którzy instrument zamienili na karabin. Jak przekonuje Stawyczenko, jest ich niemało. Należy jednak zakładać, że niebawem do Polski zawita wielu muzyków z orkiestr z Kijowa, Lwowa czy Dnipra. Ministerstwo kultury szykuje dla nich oraz innych artystów stypendia.
- Musimy włączyć ich w obieg artystyczny, nie tylko poprzez angażowanie do zespołów polskich. Być może należy pomyśleć o jakiejś formie tworzenia ukraińskich orkiestr i teatrów "na uchodźstwie", które byłyby wspieranie przez polskie państwo - zastanawia się Dorota Kozińska. Okazją do zapoznania się z twórczością ukraińskich kompozytorów będą z pewnością Dni Muzyki Ukraińskiej w Warszawie. Impreza w tym roku odbędzie się po raz ósmy i na pewno będzie miała wyjątkowy charakter.
"Bagatele na fortepian" Walentina Silwestrowa. Wykonanie Peter Bannister:
Zamrażarka zamiast stosu
Europejscy dyrektorzy orkiestr, chórów i baletów odbywają właśnie przyspieszony kurs dyplomacji i rozbrajania emocjonalnych bomb. W większości dużych zespołów za pulpitami zasiadają bowiem emigranci z Rosji, Białorusi i Ukrainy.
- Ci pierwsi z jakiegoś powodu wybrali życie na Zachodzie i można przypuszczać, że nie chodziło im tylko o zarobki - mówi Dorota Kozińska - W obliczu tego, co się dzieje w Ukrainie, nie jest to łatwe, ale powinniśmy trzymać nerwy na wodzy i nie dyskryminować muzyków tylko dlatego, że są Rosjanami. Bliska jest mi postawa dyrektora Filharmonii Czeskiej Siemiona Byczkowa. Rosjanin potępił Putina, a jednocześnie nie zrezygnował z wykonywania koncertu fortepianowego Rachmaninowa. Wymienił za to solistę z Rosjanina na Ukraińca. Tylko tyle i aż tyle. Pamiętajmy, że Fitelberg i Toscanini podczas drugiej wojny światowej z premedytacją dyrygowali symfoniami Beethovena. To miało pokazać, że niemiecka kultura to nie tylko rzeźby Arno Brekera i zwulgaryzowany Wagner - przekonuje krytyk.
- Czyli teraz, w sensie symbolicznym, miejsce VII Symfonii, napisanej przez Szostakowicza dla oblężonego przez nazistów Leningradu, jest tak naprawdę w Kijowie?
- Myślę, że o tym powinni decydować sami Ukraińcy. To oni giną na tej wojnie - odpowiada po chwili namysłu krytyk operowy.
Rafał Siwek zauważa z kolei, że wielu rosyjskich muzyków milczy w obliczu wojny nie dlatego, że ją popiera, lecz ze strachu. - Byłbym ostrożny w zdecydowanie negatywnej ocenie tych artystów rosyjskich, którzy otwarcie nie protestują przeciw Putinowi - przekonuje bas. - Nas gesty sprzeciwu kosztują co najwyżej rezygnację z artystycznych planów i gaży, tam można iść za to do więzienia albo mieć w inny sposób zrujnowane życie. Jeden z moich znajomych ma niebawem rozprawę w sądzie o opiekę nad dzieckiem. Jak pan myśli, jaki wyrok wyda sędzia, jeśli kolega jawnie sprzeciwi się agresji Putina? - pyta retorycznie śpiewak i dodaje, że są w Rosji artyści, którzy jednak protestują.
W pierwszych dniach po inwazji mezzosopranistka Łarysa Diadkowa związana z Teatrem Maryjskim, dyrektor Teatru Bolszoj Władimir Urin czy nawet popierający wcześniej aneksję Krymu dyrygent Władimir Spiwakow podpisali antywojenny list protestacyjny. Można przypuszczać, że tym samym zakończyli swoje kariery na terenie Federacji Rosyjskiej.
Jeśli spojrzymy w dane udostępnione przez Polskie Wydawnictwo Muzyczne, które zajmuje się m.in. wypożyczaniem materiałów nutowych, okaże się, że spośród dzieł rosyjskich najczęściej w Polsce wykonywana jest błyskotliwa i krótka "Symfonia klasyczna" Prokofiewa (35 wypożyczeń w ciągu ostatnich trzech lat). Biorąc zaś pod uwagę łączną liczbę wszystkich granych utworów jednego kompozytora, najpopularniejszy jest Igor Strawiński (170 wypożyczeń w ciągu ostatnich 3 lat). Akurat w życiorysie tego kompozytora dobrze ogniskują się paradoksy i niuanse, które dają o sobie znać przy okazji bojkotowania rosyjskiej sztuki. Czy Ukraina ma teraz zamknąć muzeum działające w rodzinnej posiadłości Strawińskiego w Uściługu na Wołyniu? Jak traktować jego "Koncert hebanowy" inspirowany jazzem i stworzony na emigracji w Stanach Zjednoczonych? To wszystko istotne pytania, ale to nie jest dobry czas, by je zadawać.
- Nie będziemy wykonywać rosyjskiej muzyki również z szacunku dla wielkich rosyjskich kompozytorów, którzy pewnie dziś przewracają się teraz w grobie - mówi dyrygent Adam Banaszak - My nie palimy tych partytur, po prostu wkładamy je do zamrażarki - dodaje muzyk. Wiele wskazuje na to, że tym razem trochę tam poleżą.
Autorka/Autor: Aleksander Przybylski
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: A. Przybylski